Prolog

1.9K 128 37
                                    

Zrozpaczona matka, patrzyła na koszyk, bujany przez wzburzone morskie fale. Niebo było pochmurne, deszcz lał się strumieniami, jakby sami bogowie płakali nad losem i niedolą kobiety. Cała wioska zebrała się przy plaży, by pożegnać syna Valki.
- Był zbyt słaby. - rozległ się przepełniony żalem i bólem głos, a pokaźnych rozmiarów ramiona Stoicka, wodza wyspy, objęły panią Haddock. Wiatr zmagał się z każdą sekundą, porywając łzy zebranych i pomagając pchać koszyk z zawiniątkiem. Wedle tradycji, jeśli dziecko po przyjściu na świat umiera, oddaje się je morzu, a ono oddaje je bogom.
- Nic nie mogliśmy zrobić - dodał ten sam głos po chwili ciszy, lecz dla Valki było to zbyt mało, by móc ją pocieszyć. Nie umiała sobie wybaczyć lekkomyślności. Pozwoliła odejść tak długo wyczekiwanemu dziecku.  Powinna być w domu, powinna słuchać ludzi dookoła, gdyby wtedy nie wyszła z domu, być może wszystko skończyło by się inaczej.
Ludzie powoli zaczęli się rozchodzić, ale Valka trwała  w miejscu, jeszcze długo po tym, jak koszyk zniknął za widnokręgiem. Nie miała pojęcia, że jej dziecko w cale nie było martwe, a odurzone, a za wszystkim stoi nie kto inny, jak ktoś z niedalekiego sąsiedztwa,ktoś komu ufała, ktoś kto miał ochotę na władzę...

***

Czarny smukły cień przeszył niebo. Smoczyca gnana burzą przebijała się jak sztylet przez wiatr, razem z młodym tuż obok, który starał się za wszelką cenę nadążyć. Gadzina zebrała błyskawice na swych potężnych skrzydłach, chwyciła malucha pod łapę i już miała  użyć pocisków nieba, by rozpłynąć się w nicości, jednak coś ją powstrzymało. Cichutki odgłos, który był w stanie wyłapać tylko  niebywały słuch. Błyski opuściły skrzydła potężnego gada, który skierował swój lot w stronę... płaczu ?... Smok wytęrzył wzrok, by dostrzec małe zawiniątko na środku oceanu. Nocna furia miała je zignorować i kontynuować podróż, ale  młode zaciekawione niesłyszanym wcześniej dźwiękiem, wydarło się z jej objęć i pofrunęła za odgłosem.  Samica wydała z siebie zaskoczony i zrezygnowany pomruk, pikując chwyciła jak się potem okazało, wiklinowy koszyk. W środku o zgrozo, nie licząc jej malucha, który do niego wpadł, było ludzkie dziecko. Wedle legend i przekonań, smoczysko powinno potraktować je jak pokarm, ale bestia znała leprze wyjście. Miała już doczynienia z ludźmi i choć  większość z nich była podła, maślane oczka jej młodej furii sprawiły, że  nie umiała zostawić niemowlęcia, a nawet wpadła na pomysł co z nim zrobić. Zastygła lecąc w miejscu. Chwyciła mocno  koszyk przednimi łapami, przycisnęła go do swojej łuski by maluchy nie wypadły i  pognała tam, gdzie woda wpada do olbrzymiej dziury, a świat dla wikingów się kończy.

***


Kobieta wręcz zadrżała, gdy do jaskini z rozdzierającym rykiem wpadł jeden z najgroźniejszych, znanych ludziom smoków. Gadzina postawiła coś na ziemi po czym wylądowała.
Jej młode szybko opuściło koszyk  i złapało się jego brzegu przednimi łapkami, by zajrzeć do środka. Niewiasta dopiero teraz usłyszała cichutki płacz. Podeszła do smoczycy, która bez sprzeciwu, odsunęła się odsłaniając niemowlę. Młoda furia biegała, skakała podekscytowana swoim znaleziskiem.
- O bogowie... - wyrwało się kobiecie, widząc nic innego jak ludzkie dziecko, krótkie brązowo rdzawe włoski i niemal smocze, zielone oczęta podbiły jej serce. Zawsze pragnęła, potomka, ale wiedziała, że to niemożliwe, przez to jakie życie i drogę wybrała. Teraz wszystko się zmieniło. Dziewczyna ujęła dziecko w objęcia i uniosła do góry, ku niezadowoleniu młodego  gada. Dziecko spojrzało na nią zamglonymi oczkami, na chwilę przestając płakać.
- Trzeba szybko owinąć cię w coś suchego- zadecydowała kobieta i nie czekając dłużej, ściągnęła z siebie chustę, owijając dziecko. Chłopczyk popatrzył na nią z radością w zaczerwienionych oczch, zaczął wymachiwać rączkami , czując coś suchego i przyjemnego, potem nie omieszkał bawić się jednym z warkoczów kobiety i ... dostał czkawki. Kobieta roześmiała się na głos widząc zdezorientowane zaistniałą sytuacją niemowlę, które znów poczęło płakać.
- Ciii, ... Czkawka, mój mały Czkawka.... - wyszeptała tuląc dziecię do piersi. Smoczyca zabulgotała radośnie, wyśmiewając dar swojej przyjaciółki do nazewnictwa, a jej młode poczęło wspinać się po nogawce kobiety, oburzone faktem oddzielenia, od ludzkiego pisklęcia. Ta uśmiechnęła się miło i kucnęła, pokazując maleństwo zniecierpliwionemu smoczkowi, który zeskoczył z nogawki, oparł łapki na jej rekach i zaczął wąchać małą główkę dziecka. Smoczek polizał czoło Czkawki i prychnał radośnie, jakby mówiąc ,, to ja je znalazłem", kiedy dziecko zaczęło się śmiać.  Smoczyca zaryczała, chcąc zabrać młode do domu, ale smoczątko zrobiło oburzoną minę, widocznie chciało zostać ze swoim znaleziskiem. Samica przewróciła oczami i ułożyła się w grocie, nie mając zbytnio wyboru. Następne noce zapowiadały się w jej mniemaniu ciekawie... Nie żeby za dużo się pomyliła....



***


Karisa od pół godziny szukała swojego ,, zaginionego dziecka, które jak zwykle zniknęło w niewyjaśnionych okolicznościach, razem z dzieckiem jej smoczej toważyszki. Wydawało jej się , że przeszukała prawie cały ukryty świat.  Znalazła je dopiero po kilku stresujących godzinach. Czkawka siedział na klifie głaszcząc delikatnie łeb Szczerbatka. Za nim zdążyła się przysiąść,  powietrze przebiło pytanie piętnastolatka...

- Dlaczego nie jesteśmy tacy jak one? - zapytał, przekrzywiając głowę, co dla człowieka wychowanego ze smokami było całkowicie naturalnym odruchem.

Kobieta westchnęła siadając obok. Popatrzyła na wylot z ukrytego świata razem z synem i nabrała powietrza w płuca.

- Wiesz dobrze kochanie, że jak bardzo byśmy chcieli, nie jesteśmy do końca smokami... nie na zewnątrz. - odparła łagodnie. Szatyn nie przestawał głaskać zimnych łusek swojego smoczego druha, które zawsze w niewyjaśniony sposób dodawały mu otuchy.


- Uczymy się ich zwyczajów, by się do nich dopasować, by czuły, że jesteśmy jednymi z nich... po co ? Czemu nie możemy być po prostu tacy jacy jesteśmy,  czemu nie wpuszczają tu innych ludzi? - zapytał nastolatek wbijając w nią skrzysto zielone oczęta. Na milczenie matki zareagował zrezygnowanym pomrukiem, porównywalnym do odgłosu jego wierzchowca, lecz bardziej... ludzkim.

Kobieta westchnęła ponownie.


- Niektórzy z nas urodzili się inni Czkawka, nasze miejsce jest tutaj... w duszy jesteśmy smokami, ich zwyczaje są naszymi, mimo to, nie wolno nam zapominać o ludzkiej połowie, dlatego marsz do pokoju szlifować czytanie. - Roześmiała się kobieta, uciekając lekko od rozmowy na drażliwy temat, nie chciała, żeby szatyn dowiedział się jacy są ludzie... Wolała, żeby jej dziecko przyswoiło więcej smoczych odruchów, niż ludzkich, ale nie mogła wyrzucić jego człowieczeństwa i nie zamierzała. Smok zafakturował jej bulgotaniem, a Czkawka, przewróciwszy oczami, zaczął podnosić się z miejsca.  Wskrabał się na grzbiet nocnej furii i jeszcze raz spojrzał na wlot do ukrytego świata.


- A co jeśli jest więcej takich jak my? Może powinniśmy ich poszukać, sprawdzić to... - powiedział, gładząc szyje smoka, który począł mruczeć zadowolony z obrotu sytuacji, a nastolatek odruchowo zawtórował mu podobnym dzwiękiem, po czym spojrzał na matkę.

- Wiem że korci cię do sprawdzenia świata na zewnątrz.... Zapewniam  że nie ma tam takich jak my, gdyby byli, smoki by ich tu sprowadziły kochanie, tak jak ciebie. Bo w świecie poza naszym, jedyne co może cię spotkać to ból, smutek i cierpienie, zaufaj mi, wiem to. Smoki, które tam lecą zazwyczaj nie wracają. - Krisa posmutniała, wbijając wzrok w ziemię, dobrze znała świat na zewnątrz i choć momentami zachwycający, mógłby tylko zranić jej maleństwo. Kobieta otrząsnęła się i uśmiechnęła do zielonookiego, potem, jak gdyby nigdy nic, zsunęła z klifu. Gdyby Czkawka jej nie znał pewnie byłby przerażony, ale doskonale znał swoją wychowawczynie i przybraną matkę , z  przepaści zaraz wynurzyła się dorodna nocna furia, z poszarpanym uchem i kilkoma bliznami, spojrzała na Szczerbatka karcąco, a smok tylko bezzębnie się uśmiechnął.

- Moja wina, nie gniewaj się na  niego - rzucił Czkawka, tuląc smoczy łeb. Samica przewróciła oczami i ponagliła obojga delikatnym rykiem.

Wkrótce wszyscy znaleźli się w powietrzu...

- Czasem mam wrażenie, że nasze mamy są identyczne - wyszeptał szatyn do smoka. Ten mruknął twierdząco. Samica razem z jeźdźczynią odwróciły głowy.

- Dokładnie tak jak wy - zaśmiała się kobieta, a młoda furia razem z jeźdźcem uśmiechnęli się niewinnie, cicho mrucząc.

****


Koniec prologu

Mamy za sobą prolog. Mam nadzieję, że wam się podoba i zachęcił was do przeczytania tej historii. Za wszelkie błędy przepraszam... Matko jak ja dawno nic nie pisałam, wyszłam z wprawy xd Dobra, bez przedłużania, do nexta kochani ! <3 <3 <3

I'm back Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz