Rozdział IV

81 3 0
                                    

   Było już ciemno i wszyscy w budynku spali, lecz kilkadziesiąt minut odkąd zasnął Roch, czuć się dało lekkie drgania. Żadna z osób na strychu nie zwracała na to uwagi, ponieważ nawet nie została obudzona, lecz drgania stopniowo wzrastały aż w końcu, gdy Gabriel leżący na brzuchu, na podłodze zbudził się z ich powodu, to zanim zdążył wstać wzrosły one do tak niewyobrażalnego rozmiaru, iż dom się rozsypał niczym domek z kart wystawiony przeciw wichurze.


   Po chwili Roch zaczął krzyczeć z przerażenia tak nagłą zmianą pozycji, lecz poza na szczęście złamaną zamknięcie tylko jedną i to prawą ręką, oraz poharatanymi plecami nic mu się nie stało, lecz był uwięziony poprzez przygniatającą jego klatkę piersiową drewnianą belę i płytki dachowe zasłaniające go. W tym samym momencie, w którym Roch krzyczał spadając i łamiąc sobie rękę piszczała ze strachu Kate. Ona miała więcej szczęścia, gdyż była tylko poharatana i potłuczona a bale nad jej głową zablokowały się na sobie, dając jej małe bo małe i niebezpieczne, ale zawsze jakieś schronienie przypominające swym wyglądem od środka drewniany namiot. Jedyną osobą, która nie krzyczała, a nawet nic nie mówiła był Gabriel.

   - AAAAAAAAAAAAAAA!!!JA NIE CHCĘ UMIERAĆ!!! POMOCY!!! POMOCYYY!!!!! - Darł się Roch sprawiający wrażenie, że stało mu się coś więcej niż w rzeczywistości.

   - ROCH CO CI JEST!!! -Krzyknęła Kate w obawie o chłopaka.

   - BOLI!!! TAK STRASZNIE BOLI!!! - Darł się wniebogłosy - MOJA RĘKA NIE MOGĘ NIĄ RUSZYĆ!!! CHYBA JĄ ZŁAMAŁEM W PRZEDRAMIENIU! - Mówił powoli, opamiętując się z szoku.

   -MOŻESZ SIĘ RUSZYĆ?!

   - NIE BELA MNIE PRZYGNIOTŁA!

   - KRWAWISZ?! -Krzyczała Kate zachowując, opanowanie większe od chłopaka, co było zaskakujące.

   - NIE! KURNA POMOCY!!!- Krzyczał i szamotał się, próbując się uwolnić.

   - GABRIEL! - Krzyknęła Kate po zorientowaniu się, że tylko on nie krzyczał, lecz odpowiedziała jej tylko głucha cisza.

   - GABRIEL!!! ŻYJESZ?!- Zawołał Roch. - GABRIEL!!!

   - NIE SŁYSZYSZ, ŻE NIC NIE MÓWI!? PEWNIE STRACIŁ PRZYTOMNOŚĆ! JAK MA CI NIBY ODPOWIEDZIEĆ! - Krzyknęła Kate zawiedziona zachowaniem swojego kompana.

   - A JEŚLI UMARŁ!? -Krzyknął Roch i ponownie zaczął panikować - A JEŚLI MY WSZYSCY UMRZEMY!?

   - ROCH USPOKÓJ SIĘ!- Krzyknęła Kate wiedząc, że jeśli Roch będzie tak co chwilę panikował to dobrze się to nie skończy.

   - DOBRZE TO TYLKO ZŁY SEN. NIE MA SIĘ CZYM MARTWIĆ. ZARAZ SIĘ OBUDZĘ I BĘDĘ W DOMU GABRIELA SIEDZIAŁ W POKOJU NIE RZUCAŁ SIĘ W OCZY I WPIERDALAŁ KANAPKI! - Mówił Roch sam do siebie podniesionym głosem, ale już nie tak głośno jak wcześniej próbując się uspokoić.

   - PRZYMKNIJ SIĘ WRESZCIE!!! JEŚLI BĘDZIESZ SIĘ TAK DARŁ TO NAS TU WILKI ZEŻRĄ!!!- Krzyknęła Kate oburzona jak nigdy, a przynajmniej jak nigdy nie widział jej Roch, ale przynajmniej teraz jej słowa podziałały.

   - D-DOBRA. SPRÓBUJĘ - Mówił stopniowo się uspokajając.

   - JAK USŁYSZĘ KOGOŚ, KTO MÓGŁ BY NAM POMÓC TO DAM CI ZNAĆ I ZACZNIEMY KRZYCZEĆ. -Rozkazała.

   - DOBRA. - Odparł i zaczął się zastanawiać, co ją tak bardzo zmieniło, "Czy to był Gabriel?" "Czy wypadek?" zaczął zadawać sobie pytania.

   "Kurna jeszcze to, super!!!" mówiła do siebie w myślach Kate. "Wtedy rodzina... a teraz w końcu ktoś, kto mnie szanował... czemu to zawszę muszę być ja?! CZEMU AKURAT MI SIĘ TO DZIEJE! CZEMU TO JA JESTEM ZAWSZE TĄ NAJGORSZĄ!!! TO NAJSŁABSZĄ!!! TĄ, KTÓRA WSZYSTKO TRACI!!!" krzyczała w myślach płacząc jednocześnie, skulona z pochyloną głową, a łzy spływały po zakurzonym rudym futrze na jej policzkach i białym pokrywającym jej dolną szczękę, gardło, klatkę piersiową i brzuch białym futrze. Spływały po policzkach i leciały w dół aż do końca brody i skapywały dalej na podłoże... kap, kap, kap słychać było tylko to a ona dalej w furii i rozpaczy miotała słowa w swojej głowie. Po dłuższym czasie czuła się tak beznadziejnie, że przestała i po prostu siedziała i słuchała. Minęła tak noc... albo noc i dzień...albo dwa dni... sama już nie wiedziała, gdyż dla niej, jak i pewnie dla każdego, kto by się znalazł w takiej sytuacji czas przestał mieć znaczenie. Aż w końcu...

   - Te daleko jeszcze na te całe zadupie?! - Dało się ledwo słyszeć ledwo krzyk, który był ciężki do usłyszenia nawet ze zwierzęcymi uszami.

   - ROCH POMOC NADESZŁA!!! - Krzyknęła Kate po tym jak usłyszała krzyk, który w momencie rozpalił w niej na nowo nadzieję.

   "POMOCY!!!TUTAJ!!! RATUNKU!!!" krzyczała przytomna jeszcze dwójka.

   - TAM KTOŚ JEST! -Odezwał się tym razem inny głos z powierzchni, po czym nie minęła nawet chwila a gruz i bale zaczęły się powoli unosić odsłaniając ocalałych i ukazując im grupę ludzi w zbrojach.

   - Widzę! Podnieś jeszcze trochę! - Odezwał się męski głos należący do największego z całej kompani, po chwili zaś wyciągał on już Rocha i Kate - Czy ktoś tam jeszcze został? - zapytał jeszcze podczas stawiania ich na trawie.

   - Tak, Gabriel tam został. - Powiedziała Kate, kiedy to Roch zwijał się z bólu, po tym jak jego ręka zmieniła pozycję.

   - Ty idź go poszukaj, Aithne ty podtrzymuj gruz w górze. Mały pokarz tę rękę.- Powiedział kaijita o postaci lisa, który zszedł ze swojego konia inie miał na sobie zbroi a brązowy płaszcz i torbę skórzaną tego samego koloru.

   Roch podał mu rękę podtrzymując ją tak by kości się zbyt nie ruszały. Kaijita przyjrzał się uważnie ręce i stwierdził, że jest złamana oraz wyciągnął z sakwy przyczepionej do siodła swego rumaka i owinął ją wokół szyi i ręki Rocha tak, aby ręka się nie przemieszczała.

   - Wyleczę ci ją, gdy się zatrzymamy przed kolejną wsią. A tobie dolega coś poważnego.- Powiedział odwracając się w stronę Kate.

   - N-nie. -Odpowiedziała zdziwiona tym co widziała, a ukazywał się jej obraz dość nie częsty w jej życiu, czyli wolny lisi kaijita, w dodatku należący do drużyny rycerskiej, widziała jeszcze jak potężny mężczyzna przeszukiwał gruzy w poszukiwaniu Gabriela, a jakaś dziewczyna czyli Aithne za pomocą magii utrzymywała bale i gruz w powietrzu. Obok widziała jeszcze resztę ich kompani, czyli kaijita przypominającego smoka, który miał czerwone łuski, ale naprawdę zastanawiającą rzeczą było to, iż nie miał on skrzydeł. Było tam jeszcze pięciu takich samych rycerzy w takich samych pancerzach oraz jeden szósty, który miał jeden gigantyczny w porównaniu do reszty miecz. Z tego, co spostrzegła to "uzdrowiciel" nie miał żadnej broni, smok miał topór bojowy dwuręczny a mężczyzna przeszukujący gruzy maczugę i tarczę, Aithne jak widać walczyła najwyraźniej przy użyciu magii.

   - Serio? Zamierzasz przegapić całą zabawę? - Zapytał smok.

   - Mieliśmy poza zwalczaniem anomalii pomagać ocalałym, nieprawdaż Aedzie? -Odpowiedział lis wyraźnie niezadowolony z podejścia swojego towarzysza.

   - Nie przesadzaj, toć przeżyje jak będzie miał złamaną rękę kilka godzin dłużej. -Odparł bardzo szybko Aed, a na twarzy Rocha malowało się przerażenie wynikające z wizji wydłużenia się bólu spowodowanego ręką, oraz niepewności wynikającej z nieznajomości tego, jak proces leczenia ma wyglądać.

   Rozmowę przerwał im jednakże krzyk.

   - MAM GO! - Po czym mężczyzna wyszedł spod sterty gruzów, która po chwili upadła z impetem na ziemię.

   To, co dało się ujrzeć co prawda przypominało Gabriela, lecz wyglądało okropnie.Miał kołek wystający z klatki piersiowej, lecz widoczne gołym okiem było to, że przebite zostało tylko płuco, jego prawa ręka została oderwana wraz z barkiem przez belę, która upadła pionowo na nią a lewa noga od trochę niżej niż kolana w dół została odrąbana antycznym toporem, który niefortunnie na nią upadł. Sam Gabriel był blady i stwarzał pozory martwego, lecz z jego ran sączyła się wciąż krew.

   - Pokaż mi go! -krzyknął lis i podbiegł sprawdzając jego puls i oddech - ŻYJE! -krzyknął po chwili i rozłożył plandekę, na której kazał go położyć i zatamował krwawienie oraz usunął kołek z płuca i wyleczył je, polewając jakimś wywarem, klatka się zrosła i cięcia te głębsze, jak i płytsze też, lecz skóra na jego kończynach tylko zakryła rany i pozostawiła kikuty w miejscu nogi i ręki.

   - Będzie żył. -Ogłosił po półgodzinnym opatrywaniu chłopca w czasie którego reszta się przyglądała poza smokiem który uciął sobie drzemkę nie będąc zainteresowanym całym zajściem.

   - To jedziemy w końcu czy nie? - Zapytał widocznie zniecierpliwiony Aed.

   - Tak, możemy ruszać. - Ogłosił mężczyzna z wielkim mieczem na plecach, po czym cała kompania ruszyła.

Alchemik z przypadkuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz