- Ehhh... może i wypadałoby ich poszukać... stwierdził Gabriel, widząc, że powoli zaczyna zachodzić słońce, a ani Józef, ani Aiko jeszcze nie wrócili. Wstał z łóżka i udał się w stronę drzwi, wyszedł. Kiedy zszedł po schodach i znów widział dziewczynę, wywołującą wiadomo, jaką rakcję jego organizmu... postanowił się powstrzymać od durnych tekstów i wyszedł.
"A może powinienem zostawić jakąś wiadomość, czemu wychodzę...? Eeee tam. Raczej nic się nie stanie" mówił sam do siebie w trakcie przemierzania ulic. Nie śpieszył się, szedł wolnym, spokojnym krokiem z łapami wsadzonymi w kieszenie spodni. Wygwizdywał sobie jakąś melodyjkę, patrząc w prawo, na zachodzące słońce wyglądające, jakby zanurzało się w oceanie. Szedł dróżką, po prawo był spadek i od razu szeroka plaża. Nawet podobało mu się to połączenie kamieni i piasku. Nie przechodziło już ulicami wiele osób, ale i tak wszyscy patrzyli na niego jakby z góry, być może to ze względu na to, że khaijici są uznawani za istoty gorsze od ludzi...
Nagle jego rozważania przerwały odgłosy bujki. Przyśpieszył kroku. Zeskoczył na plażę, kilka metrów przed nim widział coś na kształt dużej rury, ze stalowymi starymi kratami, otwartymi, a przed nimi trzech kłócących się mężczyzn, coś około dwudziestki, na pierwszy rzut oka nie wyglądali na nikogo ważnego. Zauważyli go i nie byli zachwyceni jego obecnością.
- Czego się gapisz kurwa?! - Krzyknął pierwszy, najbardziej wkurzony, po czym zaczął iść z wrogą postawą w stronę chłopaka.
- Eeee... niczego. - Odbąknął zakłopotany.
- No to kurwa wypierdalaj! - Wrzasnął mu w twarz, stojąc przed nim. Był od niego trochę wyższy, jasne krótkie włosy, niebieskie oczy, bandana na twarzy i jakieś dziwne ubrania, pasujące bardziej do pirata. Gabriel nie chciał, lecz nagle poczuł ogromną ochotę, żeby wgryźć mu się w gardło...
- A mogę wiedzieć, co tam jest...? - Wskazał podbródkiem na rurę.
- A co ty taki ciekawski jesteś kundlu zawszony? - Spytał z jadem w słowach, a jego towarzysze tylko stali zmieszani z tyłu, dopiero teraz Gabriel zauważył, że jeden z nich ma kuszę przewieszoną przez ramię.
- Nie jestem żadnym kundlem... - Złość w nim wzrastała.
Mężczyzna w sekundzie wyjął nożyk, który miał schowany pod rękawem koszuli, wbił Gabrielowi pod prawe żebra i drugą ręką dociskając go do siebie, wyszeptał mu do ucha:
- Jesteś nic nie wartym, nikomu nie, potrzebnym jebanym kundl... - Przerwał, zauważając, że chłopak stoi, po prostu stoi zaciskając powieki i pysk.
- Nie... jestem... kundlem... - Wykrztusił przez zaciśnięte zęby i złapał go prawą łapą za krtań. Miał ochotę wgryźć się w jego szyję, wyszarpać serce i je pożreć... ale powstrzymywał się. Podrzucił go lekko, złapał za twarz i uderzył jego głową o podłoże, a potem uderzył pięścią w sam środek twarzy, łamiąc przy tym nos, z którego pociekła krew. Znów złapał go za twarz i widać było jak twarz bandyty i jego łapa emitują światło które chłopak wchłaniał... Kradł mu energię, lecząc natychmiastowo ranę po nożu.
Wstał i już miał ponownie zadać pytanie, kiedy to dostał w udo strzałą. Nagle wszystko zawirowało i upadł.
Czół ból, szczególnie w prawym udzie. Leżał z zamkniętymi oczami, na plecach, nie ruszał się. Nie dlatego, że nie mógł, a dlatego, że nauczył się tego od Józefa, na jednej z ważniejszych lekcji, gdzie zostali porwani. Najważniejsze to nie dać poznać, że jest się przytomnym i próbować ustalić gdzie się jest i ilu jest nieprzyjaciół w pobliżu.
Słyszał głosy, dużo, ale były w odległości kilkudziesięciu metrów, brzmiały jak tłum kibiców, słyszał jeszcze jakąś rozmowę, dwie osoby, oboje to mężczyźni, jeden zniewieściały a drugi przeciętnej budowy, trzeci chodził powoli, pewnie myślał. Jedną rzeczą, która go zdziwiła to to, że nie był ubrany w koszulę i spodnie jak wcześniej, jedyne co na sobie wyczuwał to przepaskę biodrową i gacie w jednym. Odgłosy słyszał po lewej i od strony jego tylnych łap, więc otworzył prawe oko. Pierwsza rzecz, jaką zauważą, sufit z kamienia i drewniane bele powstrzymujące go przed zawaleniem, druga, mężczyzna, trzecia, że ten mężczyzna to Józef, w takim samym przebraniu jak on, tylko że miał jeszcze na sobie sandały, wszystko w kolorze jakże wykwintnego jasnego brązu. Siedział i wpatrywał się przed siebie, czyli nad Gabrielem, w coś, co było po jego lewej. "Szybka analiza: zostaliśmy porwani i pewnie będziemy mieli z kimś albo czymś walczyć, albo zostaniemy sprzedani" podsumował w myślach.
- Gabriel!!! - Krzyknął nagle, kiedy zauważył, że chłopak się przebudził i doskakując do niego, przytulił go... dość mocno.
- Eeee, khe, p-pu, zosta... - Bełkotał chłopak, klepiąc go w bark.
- Coś ci jest!? Możesz mówić!? - Krzyczał, przerażony przestając go przytulać i trzymając go za barki.
- T-tak, po prostu mnie dusiłeś... - Wydusił młodzieniec.
- Przepraszam, ufff... już myślałem, że stało ci się coś jeszcze. - Dodał, puszczając go.
- Więc co tu mianowicie robimy? - Zapytał chłopak, siadając pośrodku celi i rozglądając się. Tak faktycznie to było tam sześć osób łącznie z nim. Dwóch facetów siedziało i rozmawiało wcześniej, ale teraz ich oczy, jak i całej reszty, były skierowane na nich. Jeden z nich wyglądał na dość potężnego i był dość specyficzny, w oczy rzucało się to, że cały był pokryty bliznami i był łysy. Drugi miał spore zakola i brązowe średniej długości jak na mężczyznę włosy oraz był trochę otyły i niski. Trzeci, ten co chodził, wyglądał na wojskowego, czarny jerzyk, wyrafinowany wzrok i pewna siebie postawa, był przeciętnej wysokości. Czwarty się wyróżniał. Był khaijitem, konkretniej wilkiem, szary, cichy i wyglądający na co najmniej dość wkurzonego. Jego futro było szare i wyglądał na jakieś dwadzieścia lat.
- Mianowicie to mamy być podwieczorkiem jakiegoś monstrum... - Powiedział niezbyt zachęcająco i znów spojrzał w przestrzeń przed sobą. Gabriel też tam spojrzał. Jedyne co widział to kraty z celą po przeciwległej stronie, lecz wszystko było zacieniowane... jakby chciano coś ukryć...
Nie minęło wiele czasu na rozmyślaniu co to i zostali wywołani. Jeden ze strażników w zbroi uderzająco podobnej do tej, które nosiły przydupasy Zydhara... w tym momencie obaj, Józef i Gabriel wiedzieli, że trafili w dobre miejsce. Kiedy cała szóstka wyszła na arenę. Tłum krzyczał, gwizdał, wiwatował, reakcje były różne, ale cel jeden, zobaczyć śmierć, krew i flaki.
Stali w szeregu naprzeciw specjalnego miejsca, gdzie siedział jakiś herszt całej bandy czy ktoś inny, lecz na pewno ważny. Zaprezentowano ich następująco: powiedziano gdzie i jak schwytano każdego z nich albo od kogo ich kupiono. Pierwszy był "Goryl", a przynajmniej tak oni nazwali tego typa z poharatanym ciałem, kupiono go rzekomo od jakiegoś podróżnika, który rzekomo znalazł gdzieś inny kontynent. Oczywiście prawie nikt w to nie uwierzył i polała się fala śmiechu.
Drugi był jego przydupas, ten z zakolami, nazwali go "Kępa", znaleźli go, jak nawalony próbował wejść do środka przez rury, myśląc, że to jego dom.
Wojskowy faktycznie był wojskowym, a konkretniej ze straży miejskiej, raz próbowali daleko stąd pojmać konwój z niewolnikami, ale im się nie udało, "im" ponieważ było ich kilku, ale tylko on przeżył, nazwali go "Generał".
Khaijita nazwali po prostu "Wilkiem" i rzekomo odkupili go od jakiegoś handlarza.
Józef został "Szczotą" w sumie nie ciężko domyślić się czemu i zgodnie z prawdą powiedzieli, że znaleźli go, jak próbował się włamać na arenę.
Natomiast o Gabrielu powiedziano tyle, że pytał o zbyt dużo i nazwali go jakże wykwintną ksywką, która brzmiała: "Mieszaniec".
Zaraz o tym zapowiedziano, że to, z czym mają walczyć, ściągnięto z najczarniejszych i najciaśniejszych i najgorętszych i najbardziej morderczych czeluści piekieł, że przy wymawianiu "imienia" tego czegoś zapowiadający mało się nie zesrał... albo to zrobił... ciężko ocenić na brązowych spodniach.
I w tym momencie otworzyły się drugie kraty, zza których wynurzyło najpierw swe potężne łapska stworzenie, które wyglądało zarazem przerażająco, oraz groteskowo. Mały przypominający smoczy łeb z pustymi oczami i wielkimi rogami, osadzony na jeszcze większym torsie z gigantycznymi ramionami, który posiadał także cienki ogon, a to wszystko osadzone na stosunkowo niewielkich nogach zakończonych kopytami, cały demon miał szarawy kolor, jakby był pokryty pyłem, albo prochami co dodawało mu upiornego wyglądu przy wysokości trzech metrów.
Stworzenie rzuciło się natychmiastowo na nich, pomagając sobie w poruszaniu wielkimi łapskami. Nie było dość szybkie, ale nie można było odmówić mu także siły, bo Kępę jak tylko dopadł, to rozerwał na wpół, łapiąc za obie nogi i ciągnąc w przeciwległe strony. Mężczyzna krzyczał i darł się, aż do końca co mu jednak nie pomogło, a zdawało się napędzać bestię. Kiedy potwór sączył krew z martwego ciała, trzymając je nad paszczą, doskoczył do niego Goryl i drąc japę niemiłosiernie, uderzył prawym prostym i co dopiero zauważono, musiał być co najmniej ćwierć bogiem, bo kiedy to zrobił to, aż wszyscy poczuli falę uderzeniowa, lecz na potworze nie zrobiło to większego wrażenia. Odwrócił powoli łeb w jego stronę i dostał w paszczę lewym podbródkowym od około dwumetrowego mężczyzny. To już podziałało trochę lepiej, bo potwór się zachwiał i ryknął. Wziął zamach cielskiem trzymanym za nogę i uderzył nim w Goryla, aż ten odleciał uderzając w kraty, wyginając je i co poniektóre łamiąc, a jedna wbiła mu się w klatkę piersiową.
Gabriel, Józef, Wilk i Generał trzymali się dotychczas z tyłu, lecz teraz nie było wyboru, musieli podjąć walkę. Jednakże jeden ze szczegółów, który rzucił się Gabrielowi w oczy... na jakieś siedemset osób na widowni, tylko jedna miała na sobie zbroję, jaką mieli słudzy Zydhara... i miała dziwne urządzenie, do którego mówiła...
- Młody skup się. My wycofujemy się powoli do tyłu, po lewo jest Wilk, po prawo Generał. To nie pora na zgrywanie bohatera, więc idziemy, jak najbliżej ściany się da, a kiedy demon się zajmie tą dwójką, my dajemy długą przez rury na zewnątrz. - Zaczął Józef poważnie, a monstrum przybliżało się powoli, kiedy ci się odsuwali, oddalając się od siebie nawzajem.
- A jeśli zacznie nas gonić? - Spytał chłopak.
- Wątpię, jeśli mógłby wyjść poza arenę, to już by to zrobił. - Odrzucił szybko.
Wszyscy się cofali... poza jednym... Wilk stał w miejscu, patrząc w glebę, cały się telepiąc, zaciskając zęby i pięści. Demon to zauważył i zaczął podążać w jego kierunku.
- Mamy szansę... Młody, ile masz energii w zapasie?
- Starczy, żeby mu choć raz porządnie przywalić i na chwilę ogłuszyć, a co dalej, nie wiem.
- Dobra, jeden cios wystarczy, tylko teraz, żeby tego nie spierniczyć...
Byli już przy ścianie... kiedy nagle...
- Myślicie, że to mnie powstrzyma... - Syknął przez zęby Wilk - ... TO SIĘ KURWA MYLICIE!!! - Wrzasnął i w tym samym momencie monstrum miało go już na wyciągnięcie łapy i wykonało atak z góry, przeważało nad nim mającym ledwo metr osiemdziesiąt, ale pomimo przewidywanej porażki, uderzył w tym samym momencie, tak, że zahamował całkowicie atak bestii, a potem uderzył drugą łapą w brzuch demona, odrzucając go do tyłu kilka metrów. Demon upadł, lecz po chwili wstał i zaczął na niego szarżować. Jedno było jasno zauważalne... Oczy Wilka płonęły. Nagle zaczęli walczyć jak równy z równym. Potwór rzucał na oślep chaotyczną serię uderzeń, a Wilk wszystkie zatrzymywał i odbijał bez większych problemów, lecz wraz z wydłużającym się czasem walki, z jego pyska zaczął buchać płomień, a przednie łapy do łokci się nim zajęły, lecz nie paliło go to, a dodawało mocy jego uderzeniom. W końcu, kiedy demonowi udało się złapać go w obie łapy, ten się uwolnił z uścisku i rzucił ku jego klatce piersiowej, wrzynając swoje pazury w jego mostek, rozrywając go i krusząc, a potem otworzył klatkę piersiową niczym dwustronną szafę, bez problemów. Potwór jeszcze smętnie zaskamlał, a ten wyrwał jego jeszcze bijące serce i bez zahamowań pożarł... i wtedy Gabriel sobie uświadomił... on sam pragnął to zrobić...
W szale Wilk rzucił się na przerażoną widownię i zaczął ich po kolei mordować, rozszarpując szyję, rozrywając ciała i miażdżąc ich szczękami.
To była ich szansa. Gabriel wrzucił Józefa na widownię znajdującą się pięć metrów nad areną, a potem sam się na nią wdrapał, lecz zatrzymał się i obejrzał. Widział jak Generał, klęczał przed zwłokami, gapił się w nie osłupiały. Nagle chłopak zeskoczył i dobiegł do niego, złapał za ramię i krzyknął:
- Musimy uciekać!
Generał nic nie odpowiedział. Młodzieniec złapał go, przerzucił przez ramię i jak szczury wybiegli przez rury na zewnątrz... a przynajmniej ci, którzy zdołali.
Uciekli... a imię demona, który został pokonany, brzmiało... Kunygunda...
CZYTASZ
Alchemik z przypadku
FantasyPowieść o synu kupca który to chciał od zawsze zostać magiem lecz mu się nie udało. Co się stanie dalej? Kim zostanie główny bohater? Czy powieść okaże się ciekawa? Przeczytajcie a zobaczycie. PS. ważne jest to że jest to powieść która ma na celu r...