Rozdział XXXII

20 1 0
                                    

   Cały czas unosił się w nicości. Sam. Ale teraz było inaczej. Teraz czół jakby był naraz w morzu ognia i bryle lodu, czół nieograniczone pokłady mocy, ale nie mógł ruszyć, chociażby najmniejszym mięśniem, jedyne co mógł to być... po prostu być, ale postanowił się nie poddawać, postanowił walczyć i przeciwstawić się tej bezsilności i ciemności własnego umysłu.


   Rozglądał się, próbując znaleźć jakieś ślady Gabriela, jednakże zamiast tego zauważył zbliżającą się lewitującą sylwetkę, która wręcz emitowała siłą i nadciągała znad morza. Nie kojarzył jej... ale... zdawała mu się znajoma. Dopiero po kilku sekundach uświadomił sobie, kogo widzi... Zydhara...
   Mag unosił się jakieś dziesięć metrów nad ziemią, a dookoła jego ciała krążyły pioruny, wystrzeliwując z jednego miejsca na jego szacie i lądując na drugim. Miał przyodzianą fioletową szatę z białymi i złotymi elementami. Spoglądał z wyższością i satysfakcją na całe pobojowisko. Opadł na ziemię kilka metrów przed Józefem.
   - Więc znowu się spotykamy. - Powiedział spokojnie, nie czując żadnego strachu, stał uśmiechnięty i wyprostowany z rękami swobodnie spuszczonymi wzdłuż ciała.
   - Tia... - Rzucił Józef, zastanawiając się już jak zaatakować.
   - Pewnie już planujesz pierwszy atak... HA! Naprawdę myślisz, że jesteś mi w stanie cokolwiek zrobić?! - Uniósł się dumą i pewnością siebie starzec.
   - Nie myślę... Jestem tego pewien! - Krzyknął, po czym wykonał szarżę i zaatakował prawą ręką z dołu toporem, po łuku, biorąc długi zamach i przekręcając tułów w tym samym kierunku, w którym leciał topór. W momencie, w którym miał on uderzyć w ciało obślizgnął się na jakby niewidzialnej bańce tak, że Józef był obrócony bokiem do Zydhara i kucał, w tym samym momencie przed twarzą maga pojawił się papirus z runami, z którego nagle wystrzelił potężny podmuch powietrza, odrzucając maga na duży dystans, około pięćdziesięciu metrów, wyrywając przy tym kostkę brukową i rozrzucając ciała w polu o kształcie stożka, którego krawędzie sięgały około dziesięciu metrów do przodu, ciała i kostka dalej nie zostały bardzo poruszone, ewentualnie trochę się obróciły.
   Mężczyzna poczuł płynącą z wewnątrz satysfakcję i już miał się zacząć cieszyć, kiedy nagle sam został odrzucony, ale przerzuciło go przez prawie cały plac.
   - T-ta moc... - Wydukał, kiedy skończył się turlać po kostce, kilka jej fragmentów, które poleciały za nim, uderzyło go, a jedna złamała mu lewe przedramię.
   - A więc jednak byłeś wystarczająco głupi, żeby tego spróbować! - Wydarł się rozsierdzony mag.    - Jesteś tylko człowiekiem, który przeciwstawia się woli Goby! I ty masz czelność mnie atakować!? - Nagle poderwał się znad ziemii i przeleciał w stronę Józefa z nadzwyczajną szybkością i wyrżnął mu porządnego kopniaka w szczękę. Był od niego widocznie mniejszy, ale pomimo tego gigant i tak klęczał przed nim, podtrzymując złamaną rękę. Momentalnie, kiedy noga maga zetknęła się z jego ciałem, ten złapał ją i wykonując piruet, uderzył nim w ziemię.
   - GIŃ!!! - Wykrzyczał mężczyzna, po czym złapał za topór, puszczając złamaną rękę i zaczął szarżować, wykonując serię szybkich ciosów na oślep, wszystkie odbijały się od bariery, po czym znowu został odrzucony.
   - Myślałem, że już ci coś powiedziałem... ale jak widać, do twojego łba to nie dociera! - Tym razem siła była tak duża, że wyrzuciła mężczyznę aż do morza, nie daleko od brzegu, ale jednak był to spory dystans, a Zydhar i tak stał, jakby nie ubyło mu ani trochę energii, co prawda magowie na poziomie tego, który uratował Józefa w Steczkach Chuczących, są potężni, ale i tak trzymają przy sobie jakieś źródło mocy, naszyjnik, pierścień, kamień wypełniony mocą, on jednak nie wyglądał jakby cokolwiek miał przy sobie.

   Czół, że zbliża się niebezpieczeństwo... nie widział ani nic nie czół, po prostu potrafił określić, że w pobliżu znajduje się coś potężnego. Nagle poczuł... poczuł wiatr na swoim futrze... wiatr i coś... mokrego...

   - Ahhh... - Westchnął mag, odrzucając głowę do tyłu i zamykając oczy, aby się uspokoić. - Teraz tylko znaleźć gówniarza... - Ponownie otworzył oczy i zaczął rozglądać się po placu. - Gdzie on może... - Urwał, kiedy zobaczył kształt wynurzający się zza jednego z budynków. Wiedział, że to chłopak, którego szukał, ale wyczuwał od niego dziwną aurę.

   Zobaczył go, wciąż nie mógł się poruszać, ale czół i widział. Wiedział, że powoli wracają mu zmysły, jego umysł był zamroczony, ale on sam, był świadomy, gdzie jest i co robi, chociaż wciąż nie mógł zbyt logicznie myśleć. Widział stosy ciał, ale nie dochodził do żadnego wniosku.

   - Ty! - Chłopak wskazał palcem na Zydhara. -Ty jesteś następny! - Krzyknął, po czym rzucił się w jego stronę na czterech łapach.
   Mag był zdziwiony tym, że jeden byle dziecior zamordował całą jego armię, która nie była może największa, ale powinna sobie na spokojnie z nim poradzić. Zaczął celować dwoma palcami lewej ręki, a prawą wykonał taki ruch, jakby chciał zadać cios pięścią, ale dłoń była otworzona, jakby znajdowała się tam kula, którą zamierza rzucić. W końcu po jego ramieniu przeszły płomyki, które zaczęły kumulować się wewnątrz jego dłoni i tworzyć kulę ognia. Kiedy chłopak był w połowie drogi, pchnął pocisk, który poruszał się z dość dużą szybkością. Wystarczyły mu trzy sekundy, żeby dolecieć do chłopaka, który odepchnął się tylnymi łapami od ziemii, a następnie uderzył w nią ogonem, z taką siłą, że został wyrzucony w powietrze i wykonał w nim obrót do przodu. W momencie, kiedy dotknął ziemii, upadł na wszystkie kończyny, prawą łapą złapał za leżący obok miecz i wykonując z zawrotną prędkością obrót, rzucił nim. Był już około dwudziestu metrów od maga.
   Zydhar ledwo zdążył wytworzyć barierę, w miejscu gdzie miał go trafić miecz, ale zaraz po tym przeszedł do kontrataku i wytworzył falę uderzeniową, która nie odpychała celu jednorazowo, tak jak ta użyta na Józefie, tylko działała jak tunel powietrzny, który ciągle wysyłał kolejne fale, które odpychały cel, póki zaklęcie nie zostawało przerwane.
Nagle chłopak poczuł, jakby uderzył w glebę, spadając z ósmego piętra.
   - Furasshu! - Krzyknął przekoziołkowywując do tyłu pod naporem energii, po czym dookoła jego rąk pojawiły się złote błyskawice i momentalnie wszczepił się w podłoże przednimi kończynami.

   - Pieprzony dziadyga... - Usłyszał Gabriel w swojej głowie. Ciągle nie mógł nic robić, ale trzeźwość umysłu do niego wracała, powoli zaczął rozumieć, co się dzieje. Został uwięziony przez tego demona w swoim własnym ciele, a teraz im więcej ten demon energii gromadził, tym bardziej musiał się skupiać na utrzymaniu jej w ryzach, żeby z niego nie uleciała. Chłopak sam już zdążył zauważyć, że jeżeli nie utrzymywał w sobie energii, to ta ulatywała z jego ciała, pozostawiając go z jego podstawowymi zasobami, najwyraźniej teraz jego przeciwnik musiał stracić panowanie nad sytuacją i jeszcze nie zauważył, że mentalne łańcuchy na duszy Gabriela zaczęły puszczać! Teraz kiedy mógł myśleć, miał jakąkolwiek możliwość próby odbicia swojego ciała, ale wolał jeszcze tego nie robić, lepiej było poczekać na moment, w którym demon będzie bardziej osłabiony i wtedy zaatakować! Ale jedna rzecz go zastanawiała... czemu demon krzyknął tamto słowo, sam nigdy go nie używał, czy to jakieś zaklęcie, albo coś w tym rodzaju...?

   - W tym momencie przegrałeś głupcze! - Krzyknął opętany młodzieniec, po czym po bokach Zydhara wyrosły dwie kolumny pędzące w jego stronę z pełną szybkością. Nie miał wyjścia, musiał przerwać zaklęcie i się obronić.
   To właśnie zrobił i w chwilę po tym kolumny uderzyły w jego tarczę, widocznie ją krusząc. Maga odrzuciło do tyłu i wbiło w ścianę, jednak ten nie wyglądał najgorzej, nie widać było złamań ani niczego w tym stylu.
   - Jednak jesteś potężniejszy, niż myślałem... Więc trochę się z tobą pobawię dzieciaku. - Powiedział, po czym kaszlnął krwią i jego ciało otoczyła żółtawa poświata, a on stanął przed ścianą, w którą został wbity i wyprostował się, jakby mu się nic nie stało. Najwyraźniej musiał uleczyć się którymś z zaklęć, co widocznie wkurzyło demona, z każdym takim leczeniem mag tracił część energii, z kąd kolwiek ją brał, to źródło nie mogło być nieskończone, ale z każdym takim uleczeniem, znowu musiała być wpompowana w niego energia, która miałaby zadać mu obrażenia, co uszczuplało, by zasoby demona, to był moment, w którym Gabriel znalazł się w najlepszej pozycji, jeden z drugim straciliby całą moc, a on mógłby ich wykończyć w bezpieczny sposób!
   - Nie jestem tym dzieciakiem. - Chłopak zmienił głos. - To tylko tymczasowa powłoka, ale... całkiem mi się spodobała i może ją zatrzymam. - Oznajmił, po czym zaśmiał się, będąc już wyprostowanym.
Mag się przeraził.
   - CZYM TY DO DIABŁA JESTEŚ!!! - Krzyknął starzec, a jego twarz zalał zimny pot.
   - Diabłem. - Wyszczerzył zęby w groteskowym uśmiechu i zaczął powoli zmierzać w stronę swojego oponenta.
   - Ha... Haha... HAHAHAHAHAHAHA - Zaczął się histerycznie śmiać, wskazał palcem na diabła. - MYŚLISZ, ŻE ŚCIERWO TWOJEGO POKROJU PRZERWIE MOJĄ ŚWIĘTĄ MISJĘ!?!?!? Myślisz, że czemu tylko ludzie są bogami!? To przez to, że inne rasy są stworzone, żeby nam służyć! Twoja także!!! To dlatego robiłem z innych ras i mieszańców niewolników, a także z każdego, kto mógłby mi przeszkodzić!!! To ja dostałem od Enthyji tę moc, aby wypełnić moją misję! To ja cię poko... - Przerwał i skulił się w momencie, w którym z ziemii wyrósł pręt wbijający się w jego klatkę piersiową.
   - Nie obchodzi mnie twoja gówno znacząca misja! Chcę tylko twojej mocy, więc bądź cicho i daj mi ją tobie odebrać. - Rzucił, po czym wyciągał już rękę, żeby zacząć wysysać moc ze swojego przeciwnika, ale oderwał go od tego ryk, który usłyszał niedaleko.

   Kilka chwil wcześniej.
Aiko wbiegła na plac sapiąc, widziała zmasakrowane ciała i bała się o Gabriela tak bardzo, że samo bicie jej serca sprawiało, że cała się trzęsła. Zobaczyła wóz i chłopaka, który przeskakuje nad kulą ognia. Chciała do niego podbiec, ale jej uwagę przykuło coś innego... zobaczyła wóz. Podbiegła do niego, wiedziała, że jeżeli Zydhar zdobyłby butelkę z Arktusem i go wypuścił, to skutki mogłyby być okropne. Podbiegła przyczajona do wraku i zaczęła szukać, po chwili usłyszała, jak ją wołał.
   - Arktus! - Zawołała, kiedy w końcu go znalazła.
   - Ucisz się! Po pierwsze, musisz z tąd uciec, po drugie, to nie jest Gabriel, po trzecie, musisz mnie wypuścić, po czwarte, wyjaśnię ci to kiedyś indziej! Rozumiesz? - Wytłumaczył jej szybko.
   - Czekaj... CO!? - Krzyknęła zdziwiona.
   - Jajco babo durna, nie krzycz i wypuść mnie!
   - Czemu miałabym to niby robić...? - Pytała niepewnie.
   - Eh... Gabriela opętał jakiś demon i teraz trzeba się go z niego pozbyć i jedynie ja to mogę zrobić, rozumiesz teraz? - Mówił coraz bardziej zniecierpliwiony.
   - Ale skąd mam niby wiedzieć, że nie uciekniesz...? - Ciągnęła nieugięta.
   - Kurna... - Syknął, po czym Aiko poczuła, że z jej głową jest coś nie tak.

   Obok ciała dziewczyny stał potężnie zbudowany wilk, którego grzbiet sięgał około dwóch metrów wysokości, jego ciało wyglądało, jakby było zrobione z czarnego jak smoła dymu, a oczy to były dwie, proporcjonalnej wielkości kule światła, świecące złotym blaskiem.
Po chwili rzucił się w stronę demona z rykiem. próbując go ugryść w wyciągniętą rękę.
   - Phh... - Prychnął chłopak, wykonując z łatwością unik w tył. - Jesteś o wiele bardziej powolny, niż pamiętam. Czyżby komuś zabrakło energii po narzucaniu woli? - Spytał sarkastycznie.
   Czarna sylwetka ledwo utrzymywała się na łapach i cała drżała, widać było, że nie ma dużo siły i w każdej chwili może paść z wyczerpania.

   Teraz Gabriel na prawdę się przeraził, z jednej strony im więcej energii wchłonąłby obecny użytkownik jego ciała tym lepiej, ale z drugiej strony nie chciał tracić z tego powodu swoich przyjaciół. Musiał działać szybko i jeśli chciał im pomóc, musiał zacząć teraz! Już był gotowy, żeby uderzyć z całą siłą i wyrwać się z kajdan blokujących jego duszę, kiedy coś mu przerwało i go ogłuszyło.

   W tym momencie cząstka Arktusa pozostała na plecach diabła i próbowała wyrwać demona z jego obecnej kryjówki. Widać było, jak czarna kępka dymu siłuje się z białą. Wyciągnął swoje łapy i zrzucił ją z siebie, depcząc ją w szale, ta chwila wystarczyła, żeby Arktus znowu się podzielił i kolejne dwa kawałki rzuciły się na jego plecy, znowu wyciągając go z ciała chłopaka. Demon znowu próbował je z siebie ściągnąć i wtedy trzeci kawałek zaczął ciągnąć jego kolano, zmuszając go do przyklęknięcia. W tym momencie Arktus wskoczył za niego i wbijając mu swoje szczęki, głęboko w szyje wyciągnął go na dobre, pozostawiając ciało w całości. Przerzucił to, co wyciągnął nad sobą i uderzył tym o ziemię, stając między nim a ciałem.
   Przed nim leżało to samo stworzenie co w snach Gabriela, tej samej rasy Kaijita o białym futrze i krwawo czerwonych oczach świecących nienawiścią. Warczał na Arktusa, szczerząc białe zęby i drżąc z wściekłości.
   - Tym razem nikt ci nie pomoże! - Krzyknął, po czym rzucił się na chmurę ciemności. - Furasshu sekisai! - Krzyknął, po czym obiema dłońmi z wyprostowanymi palcami uderzył go w łeb, jakby chciał go przebić, a dookoła jego rąk znów pojawiły się pioruny, a jego ciało zdawała się otaczać złota poświata.
   W tym momencie Arktus poczuł ogromny przypływ mocy. W momencie, w którym wyrwał tego diabła z ciała Gabriela, podzielili się oni mocą po połowie, a "atak" którego teraz użył, wzmocnił Arktusa, dając mu połowę mocy, która miał demon, robiąc to, zmusił go do przybrania fizycznej postaci, która jest w stanie pomieścić więcej energii, w przeciwnym wypadku, energia by rozpłynęła się po wszystkich cząsteczkach dookoła, dążąc do wyrównania jej w otoczeniu, a kiedy to by się stało, cząsteczki dymu, z którego składał się Arktus, także by się rozpłynęły, z powodu przeciążenia energią. W skrócie byłby przeładowany mocą.
   W ciągu kilku sekund kłąb dymu utracił całą wielkość, zmieniając się w przeciętnej wielkości czarnego wilka o złotych oczach. Styl walki Arktusa nie polegał na pochłanianiu jak największej ilości energii i zużywaniu jej, a raczej na balansowaniu w bezpiecznym limicie, w którym jego postać jako chmury była wystarczająca silna, żeby walczyć i słaba, żeby nie musieć przybierać stałej postaci z ciałem ograniczającym ją. Atakował duszę przeciwnika, za pomocą swoich kawałków zmieniając ją w kontakcie w energię i wyrywając ją, to była jego specjalność, jednak teraz nie mógł ot, tak wypuścić nadmiaru energii i zmienić się. Tak samo, jak nie można przekroczyć limitu tego jak szybko można pochłaniać energię i jak dużo można jej utrzymywać, tak samo nie można przekraczać szybkości jej wydalania, jeśli by to zrobił, zostałby przez nią rozerwany na strzępy, lub przynajmniej jego ciało zostałoby uszkodzone.
   Arktus próbował utrzymywać dystans i coś wymyślić przed wpadnięciem na któryś z ataków wroga, jednak nie trwało długo, zanim wpadł.
   - Furasshu! Kui! - Krzyknął, wykonując prawy prosty, a po jego nodze przeleciały pioruny, wnikając w ziemię, przewidział, że wilk uskoczy w prawo i w tym momencie, popełnił błąd, bo wyrósł za nim pal, który co prawda nie zabił, a ni nie przebił go, ale uderzył w okolice miednicy, unieruchamiając go.
   Niby próbował uskoczyć, ale teraz był tak mało mobilny, że nie dałby rady uciec, nie mógł dowolnie kontrolować energii w swoim ciele, tylko ciało samo w sobie, kształt, stan skupienia i podstawowe rzeczy, takie jak ruch, więc użycie nadwyżki do leczenia odpadało, był w potrzasku, ale to, co go najbardziej przeraziło, to było to, że mógł przekształcać jedne obiekty w drugie, przerobienie podłoża w słup, co prawda było jedną z najprostszych rzeczy w transmutacji, to była zwykła zmiana kształtu, ale jeśli mógł zrobić to, to jednak Gabriel mógł go nie pokonać, ich umiejętności były podobne, ale diabeł najprawdopodobniej lepiej je rozwinął.
   - Myślałeś, że uda ci się uciec... heh... naiwne. - Mówił diabeł, zbliżając się powoli w stronę Arktusa. - Na początku odwróciłeś się od nas, uciekłeś, a potem sprzymierzyłeś się z ludźmi! Co z ciebie za demon! A kiedyś też byłeś diabłem... pomyśleć, że wsadzili cię na tak wysokie stanowisko... powinieneś być zwykłym impem śmieciojadem, albo ghulem, żaden z ciebie pożytek.
   - Sami mnie zostawiliście! Wtedy, pod Khyrnszic! Nie pamiętasz, jak nas zdziesiątkowali i sam uciekałeś w popłochu w strachu, że zamkną bramę, zanim nas dobiją!? To ty mnie zostawiłeś... bracie.
   - Nic takiego się nie wydarzyło. To wszystko to twoja własna imaginacja, która chciała uzasadnić twoją przegraną, prawdziwy demon nigdy by czegoś takiego nie zrobił! I nie nazywaj mnie swoim bratem! To, że jesteśmy z jednej wylęgarni, nic nie oznacza!
   - Nie kłam! Nie masz przed kim! Oboje wiemy, co się wtedy stało! Sam cesarz wie! Przeszłości i więzów krwi nie zatrzesz!
   - Cesarza nie ma. - Skwitował ostatecznie, stając nad Arktusem, unosząc lewą pięść i wymierzając ją w jego pierś.
   - Jak to nowy cesa... akhe... - urwał, kiedy jego serce zostało wyrwane.
   - Giń... - Skwitował, wyjmując jego serce z jego klatki piersiowej i pożerając je na jego oczach, co zwróciło mu całą moc, jaką przekazał Arktusowi.

Alchemik z przypadkuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz