IX

97 9 2
                                    

POV EVELYNN

-- Ryan zaczekaj na mnie! -- zawołałam za chłopakiem, który biegł przed siebie zostawiając mnie coraz bardziej w tyle. Postanowiliśmy pobawić się w berka i póki co to ja goniłam. -- To nie sprawiedliwe, mam krótsze nogi!

Nagle zatrzymałam się rozumiejąc, że nigdzie nie widzę Rye'a. Nie powiem trochę się przestraszyłam. Rozglądałam się dookoła, powoli idąc przed siebie.

W pewnym momencie poczułam, że tracę grunt pod nogami. Zaczęłam krzyczeć, ale po chwili usłyszałam śmiech bruneta. Pacnełam go w ramię również się śmiejąc. Chłopak postawił mnie na ziemi nadal się śmiejąc, uśmiechnełam się lekko i pociągnęłam go za rękę.

Po kolejnych kilkunastu minutach byliśmy na miejscu. Był diabelski młyn, różne stoiska, mnóstwo różnych atrakcji, a nawet mini basem chociaż wątpie, że ktokolwiek wejdzie do niego o tej porze.

-- Gdzie chciałabyś iść najpierw? -- brunet patrzał na mnie wyczekująco. Rozejrzałam się dookoła, zastanawiając się nad tym. -- Chyba, że pozwolisz mi wybrać.

-- Sądzę, że to dobry pomysł -- uśmiechnełam się do niego, a on wziął mnie za rękę i zaprowadził do stoiska z watą cukrową. Kupił dwie z czego jedną wręczył mi. Usiedliśmy na ławce niedaleko stoiska z rzutami w kubeczki.

-- Jak Ci się podoba?

-- Jest bardzo ładnie -- spojrzałam na niego. Patrzał przed siebie, ale po chwili skierował swój wzrok na mnie. -- Nie powinieneś być teraz ze swoją dziewczyną?

-- Co? -- zmarszczył brwi nadal patrząc na mnie. -- Jaką dziewczyną?

-- No z Cloè.

-- Ona nie jest moją dziewczyną -- rzucił, odwracając się do mnie. Patrzał na mnie jakby czekał na to co dalej powiem.

-- Ona uważa inaczej.

-- Naprawdę. Kumplujemy się tylko. Kompletnie nic do niej nie czuje, nie jesteśmy razem i nie będziemy. -- jego tłumaczenia były słodkie. No ale skoro nie są razem to oznacza, że blondyna kłamałam. -- Wierzysz mi?

-- Nie -- powiedziałam z kamienną miną patrząc w jego oczy. Obserwowałam jego twarz, która coraz bardziej zmieniałam swój wyraz na bardziej zdenerwowany. -- Żartuje!

Zaczęliśmy się śmiać, nie zwracając uwagi na to czy ludzie patrzą na nas jak na błaznów. Czułam się dobrze w jego towarzystwie i mam nadzieję, że on w moim też. Może jednak nie jest taki zły.

-- Masz tu trochę waty -- uśmiechnął się do mnie chwytając mnie za brodę, palcem ścierając to co tam miałam. -- Wiesz co, tak będzie łatwiej -- przybliżył się do mnie dość szybko po czym mnie pocałował. Od razu odwzajemniłam pieszczotę, nie było innej opcji. Całował powoli i delikatnie, ale z czułością. Odsunął się z uśmiechem, trzymając swoją dłoń na mojej. -- Wygram dla Ciebie misia.

-- Jesteś zbyt pewny siebie Beaumont -- stwierdziłam, ale poszłam z nim.

***

Rzeczywiście wygrał tego misia i to za pierwszym razem. Wraz z naszym nowym towarzyszem poszliśmy na diabelski młyn. Było dosyć ciekawie w tamtym miejscu ponieważ zaraz za karuzelą stało coś na kształt plakatu, na którym był zachód słońca. Były też porozwieszane lampki co było bardzo klimatyczne i ładne.

-- Rye, ale ja nam lęk wysokości.

-- Będę cały czas obok. Nic Ci się nie stanie, obiecuje.

-- Dobra, ufam Ci, ale jeżeli umrę to Jack i Brooklyn pozwą o to Ciebie.

Nic już nie mówiąc weszliśmy do jednego z wagoników. Bałam się, ale obecność bruneta sprawiała, że strach był mniejszy. Starałam cieszyć się chwilą i tym, że mam obok kogoś kogo szczerze bardzo lubię, a nie przejmować moim lękiem wysokości.

-- Piękny zachód słońca, nie sądzisz? -- ten chłopak to złoto, serio. Jednak nie myliłam się co do niego.

-- Tak, jest naprawdę cudowny.

-- Tak samo jak Twoje oczy -- spojrzał na mnie, a ja na niego. Chciało mi się śmiać, ale czułam też, że się zaczerwieniłam.

-- Nie słodź już tak bo zaraz będę wyglądać jak pomidor.

-- Bardzo lubię pomidory, są smaczne, zdrowe i ogólnie mają dużo zalet -- ten człowiek jest niemożliwy. Denerwujący, ale też kochany i uroczy. Jego oczy to moja świątynia, a on cały jest po prostu cudowny. No i spójrzmy prawdzie w oczy, kto by go nie chciał? -- Mogę?

-- Możesz -- uśmiechnełam się czekając na to co ma nastąpić.

Rye delikatnie chwycił swoimi dłońmi moją twarz i gładząc kciukiem mój policzek pocałował mnie po raz kolejny tego dnia.

Jak się zorientowałam o co chodzi? Najzwyczajniej w świecie patrzał mi na usta.

Każdy jego ruch w moim kierunku był spokojny i delikatny, tak jakby bał się mnie skrzywdzić. Każdym pojedyńczym, małym gestem schlebiał mi. Chociażby co prawda głupim, ale uroczym zdaniem o pomidorach.

-- Ej! -- oburzył się, gdy nagle go odepchnełam. Patrzał na mnie z naprawdę zabawną miną.

-- Chciałbyś jeszcze? -- zapytałam uwodzicielskim głosem czego od dawna nie robiłam. Uniosłam jedną brew dla lepszego efektu. Kiedy widziałam, że ma zamiar coś powiedzieć, chwyciłam go za bluzę i przyciągnęłam bliżej, łącząc nasze usta razem.

***

Około godziny 23 postanowiliśmy się zbierać do domów. Było już naprawdę zimno, a poza tym rano mieliśmy zajęcia.

Przechodziliśmy koło basenu, śmiejąc się z historii, które opowiadał Rye. Brunet trzymał maskotkę, którą wygrał, a ja szłam swobodnie przed siebie. Chłopak śmiejąc się pchnął mnie lekko. Nie udało mi się złapać równowagi i wpadła do mini zbiornika z wodą.

Brunet zaczął się naprawdę głośno śmiać. Zamiast mi pomóc to zwijał się ze śmiechu. Na początku byłam wkurzona, ale po chwili sama zaczęłam się panicznie śmiać, no bo w końcu kto by się z tego nie śmiał?

Gdy mojemu towarzyszowi i mi przeszedł napad śmiechu, pomógł mi wyjść, a raczej wyciągnął mnie z basenu.

-- Postaw mnie, będziesz cały mokry -- zamiast pozwolić mi iść moimi własnymi nogami to niósł mnie.

-- Żeby to tylko od wody.

-- Zboczeniec! -- zaśmiałam się, przewracając oczami. Objęłam rękami jego szyje bo skoro nie chce mnie puścić to czemu by nie skorzystać. -- Buzi!

***

Ryan odprowadził mnie, aż pod same drzwi mojego bloku. Czułam się jak w tych wszystkich filmach i książkach romantycznych. Tyle słodyczy w tym wieczorze, że chyba nadrobiłam ten cały rok bez Colton'a.

-- Widzimy się w szkole? -- zapytał, wkładając ręce do przednich kieszeni swoich czarnych rurek.

-- Widzimy się w szkole -- potwierdziłam.

-- Dobranoc -- powiedział i zaczął iść w swoim kierunku.

-- Nie zapomniałeś o czymś!? -- krzyknęłam za nim, tym samym upominając się o coś i mam nadzieję, że domyśli się o co.

Cofnął się. Podszedł bardzo blisko mnie, ręką objął moją talię po czym mnie pocałował. To zdecydowanie dobre uczucie.

-- Lepiej?

-- Mogłeś się bardziej postarać, ale ujdzie w tłumie.

-- To zraniło moje serce -- zaśmiałam się tylko w odpowiedzi.

-- Dobranoc Rye -- rzuciłam cicho, cmokając go w policzek.

-- Dobranoc Evelynn.

One of the stars. | Beaumont | Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz