Rozdział 3.

53 6 9
                                    

Podjechałam, jak najbliżej budynku, w którym odbywała się impreza wszechczasów. Czujecie ten sarkazm? No ja mam nadzieję.

Chwilę krążyłam, szukając uważnie, dogodnego dla mojej Yarisówny, miejsca. Postukałam paznokciami w rytm muzyki, którą słychać było w całej okolicy. Leciał jeden z typowo klubowych kawałków ze znikomą ilością tekstu.

W końcu, dopatrzyłam się nieco ciasnej przestrzeni, pod jedną z licznych latarni. Sprawnie wymanewrowałam i już spokojnie chłodziłam silnik. Przez te postoje pod lampami na ulicy, chyba zacznę nazywać moje autko maszyną lekkich obyczajów.

Mimo, że powinnam mieć zepsuty humor, nie było tak. W okresie mojego buntu nauczyłam się bardzo dobrze ukrywać emocje, dlatego na przykład, nie płakałam od paru już lat. Zerwanie z Em gdzieś tam czułam po kościach, ale nie przeżywałam tego. Aż tak bardzo. Przywiązałam się do blondynki, w końcu zna nie jeden mój sekret.

Po drugie, gdybym zupełnie nic nie czuła, nie siedziałabym teraz sztywno w samochodzie, patrząc na chwiejący się tłum. Ludzie wylewali się drzwiami i oknami. Dosłownie.

Skoro miałam tam wejść, to w wielkim stylu. No, a przynajmniej poprawiona, ponieważ zdążyłam się już rozmazać gdzieniegdzie. Opuściłam klapkę z lustrem, jednocześnie nachylając się do schowka przed prawym, przednim fotelem.

Otworzyłam ją i wyciągnęłam moją dodatkową kosmetyczkę. Szybko wyszukałam potrzebne mi kosmetyki oraz moją mini szczotkę, do której miałam sentyment. Em podarowała mi ją, jak byłyśmy na podwójnej randce w pierwszej klasie liceum. Uprzedzam od razu, wtedy obie miałyśmy chłopaków, ale nazwałabym ich raczej pyrpeciami. Jechaliśmy oldschoolowym kabrioletem i miałam problemy z fryzurą. Cały czas pożyczałam od niej to akcesorium, aż uznała, że mi się bardziej przyda.

Po rozczesaniu nią, po raz ostatni, mych blond kudłów, nie myślałam długo. Twój szczęśliwy dzień szczotko!

Otworzyłam drzwiczki, wpuszczając przy tym kłęby mroźnego powietrza do środka. Jednym ruchem wyrzuciłam rzecz, która od lat rozplątywała moje kołtuny.

Zamknęłam energicznie pojazd, następnie, szybko wytuszowałam rzęsy. Poprawiłam czerwoną pomadkę i finalnie wysiadłam z auta, okrywając się szczelnie płaszczem. Nacisnęłam przycisk zamykający i ruszyłam w kierunku bractwa, by wpleść się w pijacką chmarę.

*****

Nie wiem, ile czasu stałam przy stole w kuchni. Stawiam, że zmarnowałam dobre pół godziny. Nie mniej, nie więcej. Gniłam w jednym miejscu otoczona czerwonymi, plastikowymi kubeczkami oraz wszelakimi butelkami alkoholu. Trzeźwo wpatrywałam się w jeden punkt przed siebie. Muzyka dudniła w mojej głosie.

Nie wiedziałam, co robię, w tym przeklętym pokoju wypełnionym po brzegi kolorowymi odmianami etanolu. Nie czułam nic. Pustka.

Czułam wielkie nic po zobaczeniu Emmy z tym czarnoskórym fagasem. Nawet ja, zauważyłam, że był niezwykle pociągający i w sumie nie dziwię się blondynce, że chciała z nim spróbować, jak to uprzejmie ujęła. Ja byłam tylko jej, ex już przyjaciółką, która postanowiła pobawić się w lesbijski związek. Teraz po tylu latach dotarło do mnie jak głupia byłam. To była piękna fałszywa gra, w którą za mocno się zaangażowałam. Biłam się z myślami. Była to naprawdę zajmująca walka. Nie byłam przytomna na tyle, że gdy usłyszałam za sobą niski, łagodny głos, podskoczyłam:

— Wiesz może, gdzie Tyler i spółka trzymają lód? — Obróciłam się nerwowo.

Metr ode mnie, w pomieszczeniu, w którym przebywałam od jakiegoś czasu, stał Marchewka. Znowu był ubrany jak anioł śmierci. Ponownie zastałam go z bananem na ustach, który był spowodowany moją reakcją na jego obecność albo po prostu, nigdy z nich nie schodził.

Deal With MeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz