I przejażdżka się kończy. Kilka dni przed moimi 16 urodzinami. Dziwny przypadek. Kończy się nasza wspólna droga. A ja wciąż o nim myślę, nienawidząc go. Tu już nie ma żadnych łez w oczach, tu już tylko siła w pięściach. Nie jesteśmy ze sobą już pół roku, zmieniłam się. Bardzo się zmieniłam. Może inni tego nie widzą, ale nie ma tamtej mnie. Ona już nie istnieje. Nigdy jej już nie będzie. Nie żałuję, że wsiadłam na tę kolejkę. Raz się żyje. Było cudownie. Ja nie okłamałam Młodego nigdy, Młody mnie na każdym kroku. Uroczo. Nie wypominam mu tego, nie wspominam, bo po co? Nawet nie mam jak mu tego wypomnieć, traktuje mnie tak, jakbym ja była wszystkiemu winna. Niech żyje dalej przekonany, że dobrą drogę i OSOBĘ wybrał. Ja życzę powodzenia w dalszym życiu. Może kiedyś przyjdzie po rozum do głowy i doceni tę małą wredotę z autokaru. Nie czekam, ale byłoby miło. Uszanowałam Młodego decyzję. Usunęłam jego numer, ale on pewnie mój ma. A jak nie to mnie widuje. Może rzuci kiedyś 'przepraszam'. Za co? Odpowiedź zna lepiej niż ja. Pewnie nigdy tego nie przeczyta, a może jednak istnieje takie coś jak przeznaczenie i jakoś na to trafi. A może nie jesteśmy sobie przeznaczeni. Tak też może być. Nie jestem w stanie nawet przelać tu wszystkiego, co myślę. Nie umiem. I w sumie jest już dla mnie zwykłym szarym człowieczkiem, a jednak o nim piszę. Dziękuję każdemu, kto to przeczytał. Co chciałam tym przekazać? Jesteście cudowni. Każdy z Was. Jesteście najlepsi będąc sobą, ale może nie jesteście najlepszą wersją siebie. Jeśli ranią Was drobnostki to nie znaczy, że jesteście słabi. Jeśli płaczecie przez innych to nie znaczy, że jesteście słabi. To znaczy, że macie uczucia. Że jesteście ludźmi. A tego ludziom brakuje. Bycia po prostu człowiekiem. Ja pokochałam siebie. Nie wredotę. Nie zakochaną. One nie istnieją. Nową mnie. Najlepszą wersję siebie, a może jest jeszcze lepsza...