ROZDZIAŁ III

10 5 0
                                    


Byliśmy bez szans, bez odrobimy szczęścia. 
K
arma miała niszczyć, serca miała deptać, 
miała do nas wracać, miało się nie udać, 
jednak pierwsza miłość, czasem bywa któraś.

TERAZ...

Zachowywała się najciszej, jak tylko potrafiła i starała nie rzucać nikomu w oczy. Czasami zdarza się, że choć doskonale zdajemy sobie sprawę, że nie pasujemy do danego miejsca, za wszelką cenę chcemy tam być.

I tak też było w przypadku Mai. Zerknęła na zebranych, poważnych agentów, których zdanie liczyło się w Munson Company, później na zaproszonych gości z zewnątrz, a następnie na siedzącego obok niej Antoniego, który zwołał owe zebranie. Nigdy w życiu nie czuła się tak niepotrzebna i cały czas miała wrażenie, że będąc jedyną przedstawicielką płci pięknej w towarzystwie, mężczyźni posyłają jej ukradkowe, przepełnione wrogością spojrzenia.

Właśnie zabrał głos jeden z nowo przybyłych gości. Wiedziała, że przez najbliższy kwadrans nie będzie działo się nic szczególnego.

Wyjęła czystą kartkę z położonej przed nią czarnej teczki i pod wpływem niespodziewanego natchnienia, zaczęła szkicować karykatury poszczególnych zebranych. Zawsze ładnie rysowała, choć nie robiła tego często. Nigdy nie miała z rysowaniem żadnych problemów, a przynajmniej nie takich, jak ze śpiewem, tańcem, czy grą w szkolnych przedstawieniach, do których była zmuszana przez sadystycznego, emerytowanego wychowawcę sztuki.

Poczuła, jak Antoni kładzie ciepłą dłoń na jej kolanie i momentalnie zaprzestała wyczynów artystycznych. Pochylił się do niej i udając, że wyjaśnia pewną część oferty znajdującej się przed nimi, szepnął:

— Strasznie nużące te posiedzenia zarządu, prawda? — przytaknęła głową, równocześnie przeklinając się w duchu, że postąpiła w tak bezmyślny sposób i się wprosiła — Co powiesz na wieczorne wyjście do teatru? Mam dwa bilety na jakąś sztukę o miłości — wyczuł w jego tonie nutkę podniecenia, zupełnie jakby wystawienie przedstawienia o tematyce miłosnej było rzeczą nadzwyczaj niespotykaną. Kolejny raz tylko pokiwała głową. — A więc przyjadę o osiemnastej. — zakończył swój monolog i powrócił do poprzedniej, wyprostowanej pozycji. Tymczasem szatynka, nie mogąc zebrać myśli, zajęła się kolejnymi szkicami.

Rozejrzała się po małym barze, który w żadnym calu niczym nie przypominał drogiej knajpki dla wybrańców losu, gdzie przed dwoma tygodniami miała okazję zjeść lunch. Usiadła na wysokim krześle i posłała barmanowi sztuczny uśmiech. Zamówiła orzechowe cappucino. Była to raczej pora obiadu, jednak ze względu na brak czasu, nie mogła pozwolić sobie na pełnowartościowy posiłek. Sięgnęła po czarną aktówkę i wygrzebała z niej dokumenty z porannego posiedzenia. Zerknęła na najbliższe stoliki i uświadomiła sobie, że większość klientów to pracownicy firmy. Kątem oka dostrzegła, że ktoś bacznie ją obserwuje. Kolejny raz podniosła głowę i dopiero teraz zauważyła, że siedzący zaledwie dwa krzesła dalej młody mężczyzna, to ten sam, na którego niedawno wpadła. Jak on miał na imię? W duchu przeklinała swoje problemy z zapamiętywaniem imion.

— Jesteś nowa? — zapytał ni stąd, ni zowąd, przesiadając się na krzesło obok szatynki. Widząc jej niezrozumienie, dodał — Jesteś nową pszczółeczką w Munson Company? — wskazał na firmową papeterię, na której widniały dowody jej bujnej wyobraźni, w postaci komicznych rysunków. Na samym środku strony naszkicowała parę pięknych, dużych oczu. Użyła jedynie długopisu żelowego, co w niczym nie uwłaczało „portretowi", ponieważ i tak nie znalazłaby odpowiednio zielonej kredki.

— Tak, jeżeli przeszło trzy tygodnie to mało, można powiedzieć, że jestem nowa — prychnęła. Pszczółeczką? Mimo że podobało jej się własne imię, to nienawidziła momentów, w których ludzie zaczynali śpiewać przy niej popularną niegdyś „Pszczółkę Maję". Szybko schowała dokumenty z powrotem do teczki.

— Jestem Michał Stankiewicz — wyciągnął rękę w jej kierunku, sprawiając wrażenie, jakby dziwił się sam sobie, że zdobył się na tak śmiały gest.

— Maja Zakrzewska — odparła dumnie, uścisnąwszy jego dłoń.

Zauważyła, jak przez jego twarz przebiegł niezrozumiały grymas niezadowolenia, by po niecałej sekundzie przybrać wyraz naprawdę szczerego uśmiechu.

— Więc pszczółeczko — zaczął z rozbawieniem — Jak podoba ci się praca w firmie? — zapytał. Upiła część swojego wystudzonego już w połowie napoju.

— Wpadnij kiedyś do mnie do gabinetu, to zobaczysz — rzuciła z nutką sarkazmu w głosie, myśląc o tonie papierkowej roboty. Dopiero po chwili, kiedy uświadomiła sobie, że mogło to zabrzmieć dwuznacznie. — To znaczy ... chodzi o to, że nie jestem przyzwyczajona do bezczynnego siedzenia, wolę pracę w terenie, a nie za biurkiem, więc... — zaczęła się tłumaczyć, co musiało wyglądać żałośnie.

Nie mogła uwierzyć, że po raz pierwszy w życiu nie wie, jak zachować się przy mężczyźnie, i to takim, który na głowę pobijał wszystkich, których do tej pory poznała.

— W porządku — przerwał jej w połowie zdania. — Jestem na tyle inteligentny, że zrozumiałem, co tak właściwie miałaś na myśli — dodał z anielskim uśmiechem, a ona poczuła, że się rumieni.

Zapadła chwila ciszy. Po raz kolejny złapała się na tym, że wpatruje się w mężczyznę jak urzeczona. Nie zastanawiając się do końca nad tym, co mówi, palnęła:

— Jesteś gejem? — wyrzuciła z siebie tak szybko, że przez moment myślała, że w ogóle tego nie usłyszał.

Dopił spokojnie resztkę herbaty z cytryną i przeniósł na nią poważny wzrok. Jego twarz nadal pozostawała kamienna i nieodgadniona, jedynie odrobina zaskoczenia w zielonych tęczówkach zdradzała jego uczucia. Po chwili zauważyła, że z trudem powstrzymuje się, aby nie wybuchnąć śmiechem. Świetnie, zrobiła z siebie idiotkę. Że też zawsze musi powiedzieć coś bez chwili zastanowienia, zamiast ugryźć się w język.

— Nie — wysilił się na spokojny, normalny ton, chociaż była pewna na sto procent, że uważa ją za wariatkę. Że też musiała wypalić z czymś takim, akurat w takim momencie. Co prawda nie było tu miejsca gdzie mogłaby się zakopać albo spalić ze wstydu, ale może schowanie się pod stolikiem coś da, snuła plany, podczas gdy Michał kontynuował. — To, że nikt nigdy nie zastał mnie z sekretarką na kserokopiarce, czy w toalecie nie znaczy od razu, że nie pociągają mnie kobiety — zadrwił.

Spuściła wzrok i z udawanym zainteresowaniem wpatrywała się w czubki swoich szpilek. Pomyślał, że w jakiś sposób mogła poczuć się dotknięta, ale to on u licha powinien udawać obrażonego. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, wyciągnęła dziesięciozłotowy banknot i, podsuwając go barmanowi, wyszła w pośpiechu, szepcząc „cześć" pod nosem.

Doprawdy, niezwykle dziwna kobieta, pomyślał Michał, uśmiechając się pod nosem. Skinął na kelnera, a gdy ten podszedł, zapłacił i szybko wyszedł z lokalu.

Miał dziś jeszcze dużo rzeczy do zrobienia.





Jeśli podobał ci się fragment i masz taką możliwość - wesprzyj mnie w wydaniu książki. Wydawnictwo znalezione, teraz czas na fundusze. Chętnie odpowiem na ewentualne pytania.
https://zrzutka.pl/xhhpux




Wybacz, że mnie nie maOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz