William

92 2 1
                                    

Po ostatnim incydencie w domu panowały chłodne relacje. Właściwie to było egzystowanie, nawet nie namiastki normalnego życia jak do tej pory. Mój współlokator znikał gdzieś na całe dni, zostawiając mnie w zamkniętym mieszkaniu. Na początku próbowałam to wykorzystać i wydostać się na zewnątrz, niestety we wszystkich oknach znajdowały się kraty, a drzwi były nie do ruszenia. Zresztą nawet gdyby jakimś cudem mi się udało, mur otaczający posiadłość był ponad moje możliwości. To była istna, w dodatku monitorowana forteca.

Leżałam na kanapie w salonie oglądając wiadomości, telewizja to właściwie moje jedyne okno na świat.
W pewnym momencie na ekranie dostrzegłam moją rodzicielke.
Podkrążone oczy dawały znak, że nie sypia. Smutna, blada twarz wyglądająca jak z wszystkich filmów, w których aktorzy popadają w depresję, wychudzona sylwetka. Momentalnie łzy zaczęły spływać po moich policzkach słysząc jej głos proszący o pomoc w odnalezieniu jej córki... no właśnie MNIE.
Reporter spekulował co się ze mną dzieję, detektyw twierdził, że porwała mnie szajka zajmująca się sprzedażą organów na czarnym rynku a ja sama dawno już leżę gdzieś zakopana.
Jednak nie moja mama... ona była pewna, że żyje. Nie dopuszczała do siebie myśli, że może być inaczej. Moment później kamera skierowała się na postać stojącą obok niej- mojego tatę. Obejmował ją ramieniem próbując dodać jej otuchy. Nie był jednak w tak okropnym stanie co ona, wręcz przeciwnie, był bardzo spokojny i opanowany. Zdziwiło mnie to, ponieważ na ogół był strasznym panikarzem jeśli chodziło o mnie lub mojego brata. Nie mogłam dłużej patrzeć na ten obraz, strasznie chciałabym powiedzieć im, że nic mi nie jest.
Wyłączyłam telewizor i skierowałam się do kuchni. Leniwym krokiem podeszłam do lodówki, stwierdzając, że ugotuje coś, żeby zabić choć trochę czasu. Wzięłam się więc do dzieła, godzinę później wyciagałam z piekarnika cudownie pachnąca lasange. Nałożyłam na talerz spory kawałek i wzięłam się za jedzenie.
Po skończonym posiłku ledwo wstałam z krzesła, byłam najedzona chyba na 3 dni. Włożyłam talerz i sztućce do zmywarki, na dużym czarnym zegarze wiszącym na ścianie dostrzegłam godzinę 18:00.
Na zewnątrz zaczęło się już ściemniać.
Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz na myśl, że będę musiała spędzić wieczór sama w tym ogromnym domu. Co prawda z szatynem nie rozmawiałam od ostatnich zdarzeń, jednak czułam się spokojniej wiedząc, że jest w pobliżu.
W tym samym momencie jakby na zawołanie w oknie zobaczyłam światła samochodu.
Po 5 minutach do środka wszedł chłopak, jednak nie wyglądał najlepiej. Jego twarz była cała we krwi a prawe oko było wyraźnie zapuchnięte. Skrzywiłam się widząc to, powoli jednak podeszłam bliżej.

-Co się stało?- zapytałam, prawie szeptem.
-Nie Twój zasrany interes- warknął szatyn.

Przyznam, że nie spodziewałam się takiej odpowiedzi. Spuściłam wzrok czując się głupio, że jego słowa w jakimś stopniu mnie dotknęły.
Chłopak spojrzał na mnie, a jego wyraz twarzy minimalnie złagodniał.

-To nic takiego-dodał już spokojniej, po czym minął mnie udając się na górę.

Stałam tak chyba kilka minut zastanawiając się, co powinnam zrobić w tej sytuacji. Drążyć temat i próbować dowiedzieć się czegoś czy odpuścić i pozwolić sobie nie myśleć o problemach chłopaka.
Powinnam w końcu być zadowolona, że dostał za swoje po tym jak mnie porwał i przetrzymuje tutaj bez żadnej potrzeby ani nawet płynącej z tego korzyści. O ile wiem do moich rodziców nie zgłosił się z żądaniem okupu. Zresztą byliśmy w pieprzonej willi, może moja rodzina nie należała do biednych, ale nie sądzę, żeby była bogatsza od właściciela takiej posiadłości- o ile tą osobą był ciemnooki.

Od godziny siedziałam przy kuchennym blacie wystukując jakąś melodię paznokciami i gapiąc się tępo w jasną ścianę. Chłopak zszedł na dół a ja nawet nie spojrzałam w jego kierunku. Chciał obojętności- proszę bardzo, nie zamierzam się mieszać.

-William- rzucił obojętnie.

Spojrzałam na niego pytająco.

-Pytałaś jak mam na imię. William- powtórzył.

Patrzyłam na niego jeszcze przez chwilę, gdy chodził po kuchni i salonie w poszukiwaniu czegoś. Muszę przyznać, że to imię do niego pasowało. Po chwili ewidentnie znalazł przedmiot, którego szukał, był to mały, złoty kluczyk. Wyraźnie zadowolony z tego faktu chłopak schował przedmiot do kieszeni i wyszedł z domu, jak gdyby nigdy nic zatrzaskując za sobą drzwi.
Więc ja postanowiłam, że udam się na górę, po szybkim prysznicu wyszłam ubrana w różową, ciepłą piżame, w której wyglądałam zapewne jak wyrośnięta 12-latka, ale kto by się tam przejmował takimi pierdołami.
Z niezadowoleniem zobaczyłam, że na dworze panuje okropna pogoda. Deszcz lał się litrami, a drzewa pod wpływem wiatru przechylały się raz w jedną, raz w drugą stronę niczym zapałki. Przeszył mnie nieprzyjemny dreszcz, gdy w oddali dostrzegłam błysk. Świetnie, burza!
Nie, żebym była panikarą, ale tego zjawiska boję się ponad wszystko.
Położyłam się na łóżku, zakrywając szczelnie kołdrą. Próbowałam zakrywać uszy, aby nie słyszeć grzmotów, jednak na marne.
Czas mijał a ja tak leżałam, w pewnym momencie przypominając sobie jak moja mama robiła mi zawsze kakao podczas burzy, gdy byłam mała.
Zeszlam więc na dół z konkretnym planem. Gdy mój napój był gotowy, a ja w nieco lepszym humorze wybierałam się do góry, do kuchni wszedł William. Przejechał ręką po karku rozciągając się a przy tym ukazując kawałek umieśmionego brzucha.

-Spać nie możesz?- zapytał zdziwiony.
Przyglądał się mojej piżamie, a kąciki jego ust minimalnie uniosły się ku górze.

-Tak właściwie to tak- spuściłam głowę- przepraszam jeśli Cię obudziłam- spojrzałam ukradkiem na jego rozbawioną twarz.

-Nie obudziłaś, w zasadzie też nie mogłem zmrużyć oka.

Nie widząc sensu dalszej rozmowy powoli minęłam chłopaka i zaczęłam kierować się do swojej sypialni.
Gdy byłam w połowie schodów usłyszałam nerwowe kaszlnięcie, a potem nieśmiały głos szatyna:

- Może obejrzymy coś, skoro i tak czeka nas bezsenna noc?- zaproponował.
Nieśmiało obróciłam się do mojego rozmówcy i przytaknęłam nieznacznie delikatnie schodząc po drewnianych stopniach.
Na początku czułam duże skrępowanie siedząc na kanapie obok mojego oprawcy. Z upływem filmu jednak poczułam się nieco swobodniej i ułożyłam wygodniej na poduszcze. Smialiśmy się z komedii romantycznej, której fabuła była wręcz kosmicznie zagmatwana i bezsensowna. Nawet nie poczułam kiedy zaczęłam robić się senna i zasnęłam oparta o ramię Willa.

-----------------------------
Cześć!
1) zachęcam do zostawienia gwiazdeczki, żeby dac mi znac czy rozdzial Wam sie podobal.
2. Chcecie coś z perspektywy Willa?
3. Zachęcam do konstruktywnej krytyki, ponieważ bardzo chce poprawić błędy, które być może nieświadomie popełniam 😊

UPROWADZONA Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz