Wielkość twych oczów jest ponad nas (2/2)

9 2 0
                                    

Dziewczyna czuła się coraz gorzej. Nie powiedziała nic swojemu towarzyszowi. On ciągnąc ją za rękę między drzewami, obserwując bacznie otoczenie oraz szukając czegoś w kieszeniach, dawał do zrozumienia, żeby nie liczyła na postój. Wczoraj to ona go ciągała, dzisiaj ledwo zipie. Po niej tego nie widać, lecz wie, iż jakby Frixon ją puścił, możliwe że by się nie podniosła. Mijając znowu fioletowe drzewa, kwiaty i owady, uświadomiła sobie, jak to nudno wygląda! Wszystko fioletowe! Jakby nie mogli malować tych drzew... Przed nimi zawitało małe, czerwone drzewko. Chłopak prawie dostał ataku histerii. Odsunął się od niego powoli, nadal trzymając za rękę Alfeę. Obrócił się i zaczął biec w drugą stronę. Osobliwa nie wiedziała, co to oznacza. Ojciec mimo wysokiej pozycji w wojsku, nie ostrzegał jej przed niczym. Z tego wszystkiego zapomniała o jej samopoczuciu. Frixon się zatrzymał, puściwszy rękę córy królowej. Znalazł to, czego szukał. Był to nie wielkiej wielkości pistolet.
- Alfea, co jest?- zapytał z wypisanym zmartwieniem na twarzy, ocierając z zabrudzeń w rękach broń.
- Trochę mi słabo, ale nie martw się. Jest dość dobrze- odpowiedziała, uspokajając go rękami.
- Trochę mi wystarczy.- zazgrzytał zębami i spojrzał na nią z niezadowoleniem. To nie była, przecież jej wina! Frixon schował pistolet do kieszeni, następnie podszedł do niej i wziął ją na ręce. Alfea jedynie się zdziwiła, ale jej stan był na tyle zły, że nawet by mu podziękowała. Niedoszły żołnierz zaczął znów uciekać.

Kiedy dotarli do wioski, rzucili się w stronę domu królewskiego. Znaczy się, chłopak się rzucił. Na szczęście Fixyl już o wszystkim wiedział. Skąd? Otóż przy Madendronii znalazł łapacz snów, taki sam jaki znalazła nasza dwójka. Widząc Alfeę, która zemdlała po wejściu do domu, wstał zdenerwowany.
- Złapali was?- zapytał przestraszony, stojąc jak wryty.
- Nie. Alfea się źle poczuła. Mówiłem jej, aby nie dotykała tego badziewia, ale się uparła.- rzucił bezbronne spojrzenie jej ojcu. Mężczyzna podszedł i wziął dziewczynę na swoje ręce, po czym zaniósł ją do jej pokoju. Nagle do kuchni, gdzie Frixon stał sam, wkroczyła Odetta. Patrzyła na chłopaka, zrzucając całą winę na niego. "Czy to ja rozpętałem wojnę?!"- zapytał poirytowany samego siebie. Miał rację. On też nic nie zrobił. Nikt nic nie zrobił. Ona sama się rozpętała, a dokładniej to Walorianie ją rozpętali. Co on mógł teraz zrobić? A zresztą. Kobieta usiadła naprzeciw jego, nie spuszczając z niego wzroku. Gość rzucił jej zawistne spojrzenie, łapiąc jedną ręką za broń. Nie chciał jej grozić, ona była silniejsza.
- Może to czymś zatruli.- wszedł zmartwiony Fixyl. Złapał swój nóż i zaczął go ostrzyć.- Przydasz nam się. Z czego wiem, szkoliłeś się.
- Jeśli będzie pan skłonny mnie przyjąć...
- Jeszcze nie ma oddziałów. Brakuje nam magów. Pierwszego lepszego raczej nie weźniemy- syknął.
- Rozumiem.
Frixon postanowił iść do siebie, ale przed tym zszedł do Alfei. Leżała na boku, a jej krótkie, brązowe włosy przykrywały jej twarz. Obwiniał się za to w pewnym stopniu. Usiadł obok niej. Zapragnął stąd nie wychodzić. Chciał się odciąć od sytuacji kraju. Kochał go w pewnym stopniu. Bywał w Walorii. Nie byli zbyt pięknym państwem. Roślinności im brakowało, niektórzy ludzie chodzili w ciuchach ze śmietnika, nikt sobie nie pomagał. Wszyscy tam są zimni. Obskurne, wysokie budynki wyrastały wszędzie, gdzie się rozejrzałeś. Wolał tam nie wracać. Za każdym razem cząstka tamtejszych miejsc zostaje w nim. Strasznie się czuł. Przypomniał sobie wszystko, co robił na niekorzyść Rexonii. Głowa bolała go coraz mocniej. "Dopadły mnie tak zwane wyrzuty sumienia"- pomyślał, uśmiechając się pod nosem. W tym pokoju aura była bardzo przyjemna i wręcz kazała ci zostać w tym miejscu. To dzięki jego właściciele.
-Frioxn?- usłyszał za swoich pleców. Głos był ospały i nieprzyjemny dla uszu. Chłopak odwrócił się, z nadzieją przebudzenia Alfey. Nie spodziewał się tego, co zobaczył. Postać siedzącą przed nim posiadała krótkie, lecz krwistoczerwone diabelskie rogi. A jej ręce zaczął otaczać niebiesko-fioletwoy dym, w którym było widać białe gwiazdki. Za posturą dziewczyny znajdował się czerwono-brązowy.. duch, zjawa? Miał okrągłą tudzież wyglądającą jak kokos głowę. Wystawały z niej pojedyncze loki. Oczy wyglądały następująco: białka były koloru czerwonego, a źrenica była w kształcie krzyżyka. Dalej demon miał postrzępiony golf, który się przy dole rozpływał, dymił w powietrzu. Alfea czuła się już dobrze. Gdy spostrzegła swoje ręce, łezki popłyneły z jej krwistych oczu. Frixon mocno ją przytulił, tak aby dziewczyna się w niego mocno wtuliła.
-Kim lub czym jesteś?- zapytał czarnowłosy "kokosa".
- Ja?- odpowiedział ze zdziwieniem, jakby wszyscy już go znali. Osobliwa lekko zerknęła.- Jestem podopiecznym Dufyra. Na imię mi Ar. Wasz diabeł poprosił, abym dał temu stworzeniu życie. Teraz jedynie mogę służyć, jako pomoc albo dobry przyjaciel.
- Dufyr? Wyznajecie dufyzm?- przestraszył się Frixon. Dziewczyna się od niego odsuneła i spojrzała mu w oczy. Co miała mu powiedzieć? Piękna kraina wierzy w demony i diabła? Że robią dziwaczne obrzędy?
- Frixon.. wiem. Mieszkasz tu od zawsze. Wiele o nas nie wiesz. Twoi rodzice naprawdę musieli cię nieźle dystansować od świata.- Alfea odkręciła się w stronę duszka.- Nie zabijajmy. Nie krzywdzimy. Po prostu robimy "dziwne" rzeczy.
- Nie tłumacz mu. Zawsze będą nas postrzegać inaczej.- demon złapał jej rękę i pociągnął w stronę wyjścia. Chłopak został sam. Nie potrafił dojść do gruntu. Do brzegu. Nie trawił słów, że to niewinna religia. Od dziecka go straszono i ostrzegano. Przecież musieli mieć powód.

"To nie byliśmy my "Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz