Taki majowy wieczór, jak ten, nie zdarzał się za często w okolicach kanadyjskiego Vancouver. W przeciwieństwie do zwykle wilgotnej i chłodnej aury, ten dzień zaskoczył wszystkich swoją ciepłotą i suchym powietrzem. W wielu domach pootwierano okna, ludzie chętniej opuszczali swoje rozgrzane mieszkania, a nad oceanem sporo grup urządzało zakrapiane spotkania.Te wyjątkowe warunki atmosferyczne panowały również na wschodnich terenach miasta, gdzie w jednym z domostw, tak, jak wszędzie wokół, otwarte okna zapraszały świeże powietrze do środka, by nieco ostudzić ciepłe mury.
Wśród nich w przytulnym salonie, oświetlonym jedynie przyciemnioną abażurem lampą w kącie, na puchatym fotelu siedziała młoda kobieta. Wszystko w jej aparycji wskazywało, że w tamtej chwili najbardziej zależało jej na wygodzie. Luźne, materiałowe spodnie, zwiewna koszulka na ramiączkach i brązowe włosy spięte w kitkę miały zapewniać swobodę. Nic dziwnego. Na jej rękach spoczywało bowiem marudzące niemowlę.
Kobieta przystawiała niespełna półroczną dziecinę do piersi, aby wreszcie mogła ukołysać ją do snu i odłożyć do łóżeczka. Zmęczone niebieskie oczy w nieznacznym zaniepokojeniu co rusz zerkały na tarczę zegara ściennego.
Jej mąż godzinę temu wyruszył do Hope, aby odwieźć jej matkę do domu. Zawsze w takich chwilach martwiła się o ich bezpieczeństwo, chociaż wiedziała, że trasa nie była daleka. Za maksymalnie dwie godziny Nathaniel miał wrócić jak zwykle cały i zdrowy. Tego dnia jednak jakieś dziwne przeczucie sprawiało, że nie potrafiła wyzbyć się stresu. Każdym centymetrem swojego ciała czuła, że ten wieczór miał przynieść więcej niespodzianek.
Nagły podmuch wiatru załopotał cienką zasłoną, za którą znajdowały się uchylone tarasowe drzwi. Dreszcz przeszedł po plecach młodej matki, jeszcze bardziej utwierdzając ją w przekonaniu, że intuicja wcale nie płatała jej figli. Uznawszy to osobliwe uczucie za zły omen, wstała i podeszła do bujanego kojca. Ostrożnie ułożyła w nim dziecko i nachyliła się, by ucałować jego maleńkie czółko.
Wyprostowała się i spojrzała z czułością w otwarte szeroko niemowlęce oczka, których kolor powoli zaczynał przypominać jasny orzechowy. Ciemna czuprynka i rumiana cera brzdąca dodatkowo zwiększały podobieństwo do jego ojca.
Nie zwlekając dłużej, pochwyciła telefon z komody i już zamierzała wybrać z listy numer swojego męża, by dowiedzieć się, czy wszystko z nim w porządku, kiedy nagły szmer zwrócił jej uwagę. W mig odwróciła się i omal nie krzyknęła, ujrzawszy przy dziecięcym łóżeczku pochyloną postać mężczyzny.
Instynkt matki zadziałał natychmiast i sprawił, że nie bacząc na swoje bezpieczeństwo, w dwóch susach znalazła się przy kojcu, by ochronić dziecko przed nieznajomym. Ten jednak wciąż przyglądając się niemowlęciu, wysunął w stronę kobiety otwartą dłoń.
— Nic jej nie zrobię, Lili — przemówił cicho i spokojnie.
Barwa jego głosu w pierwszej chwili wprawiła ją w osłupienie. Kiedy mężczyzna wreszcie się wyprostował, a słabe światło lampy padło na jego twarz, ogarnął ją niemal paraliżujący szok.
— Bastian...?
Wpatrywała się w niego oniemiała, nie mogła uwierzyć własnym oczom. Ostatni raz widziała go kilka lat temu rannego i skrzywdzonego, a potem słuch po nim zaginął. Absolutnie nie spodziewała się zobaczyć go tutaj, w dodatku zakradającego się do jej domu o tak późnej porze.
Już na pierwszy rzut oka mogła stwierdzić, że mężczyzna niewiele się zmienił. Jego czarne włosy wciąż tej samej długości kręciły się i opadały na czoło, ciemny kilkudniowy zarost okalał jego brodę, a mocna sylwetka nie garbiła się. Chociaż nie miał na sobie swojego tradycyjnego grafitowego garnituru, nie zrezygnował z elegancji. Idealnie skrojona szara koszula i gustowne jeansy na skórzanym pasku również pasowały do jego wyszukanego stylu.
CZYTASZ
Ten drugi ja ✓
WerewolfLeo nie lubi ludzi. Twierdzi, że absolutnie wszyscy są do bólu przewidywalni. Nie przepada za społeczeństwem nie dlatego, że się w nim nie odnajduje. Irytuje go w zasadzie każdy na czele z siostrą prymuską i ojcem, który faworyzuje córkę. Co więcej...