Rozdział 11: To ja podziękuję

988 101 104
                                    

     Chociaż nigdy jeszcze nie brałem udziału w podobnej imprezie, nie dałem się zbić z tropu. Z pomocą przyszedł mi internet, tak jak za każdym razem. Dzięki niemu wiedziałem czego mniej więcej się spodziewać.

Zaskoczyło mnie w zasadzie tylko jedno — ilość gości. Dom, chociaż całkiem zwyczajny, był naprawdę pokaźnych rozmiarów, nic więc dziwnego, że bez problemu pomieścił na oko setkę ludzi. Szybko zauważyłem też jeden dominujący wśród nich kolor — czarny. Wielu z uczestników imprezy musiało być miłośnikami ciężkiego brzmienia.

Kiedy przekroczyliśmy próg wielkiego salonu, zastał nas niezły chaos. Głośne rozmowy, śmiechy, pijane dziewczyny tańczące z podchmielonymi kolesiami, grupa prowadząca zawody w siłowaniu się na ręce, inna — igrzyska w piciu wódki i wiele innych atrakcji, które umykały mi w całym tym zamieszaniu. Zapomniałbym o hucznej muzyce, będącej dziwnym połączeniem metalu z elektro i klasyką.

Część osób spostrzegła Cam i z wielkim entuzjazmem każdy po kolei chciał się z nią przywitać. Ona odpowiadała na to z szerokim uśmiechem na ustach. Najwidoczniej znała tych ludzi.

Sam nie miałem ochoty na pogaduszki z nieznajomymi, więc skorzystałem z jednej ze swoich umiejętności — usuwania się w cień. Niepostrzeżenie odsunąłem się na bok, chcąc wtopić się w tłum, kiedy ktoś zapytał o mnie Camillę.

— Twoja nowa zdobycz?

— To Leo, mój kolega z klasy — przedstawiła mnie i zdziwiła się, widząc, że próbowałem się oddalić.

I mnie z lekka zatkało, gdy usłyszałem swój nowy przydomek.

     Zdobycz? Bardziej łoś czy może zając?
     Przyprowadzała na imprezy innych chłopaków. I co z tego?
     Nic, nic.
     Co mnie to obchodzi? To jej sprawa.
     Pewnie. Oczywiście.

Zakłopotany, spojrzałem na ciekawską grupę tłoczącą się przy Cam. Moja twarz jak zwykle wyrażała pełną obojętność.

— Cześć — mruknąłem. Dostrzegłem w ich oczach rodzący się dystans. Dobrze.

Nagle poczułem dłoń Camilli wsuwającą się pod moje ramię.

— Prowadźcie do wodopoju. Usychamy z pragnienia — zachichotała, rozluźniając tym samym atmosferę.

Po chwili znaleźliśmy się w kuchni, gdzie na dużym stole urządzono bar. Były tam chyba wszystkie rodzaje trunków i napojów. No i rzecz jasna setki plastikowych kubków. Tutaj też panował chaos. Nim się obejrzałem, ktoś wcisnął mi do ręki czerwony kubek wypełniony po brzegi bliżej niezidentyfikowanym płynem.

Ludzie przekrzykiwali siebie nawzajem i ten cholery jazgot imitujący muzykę, non stop przemieszczali się z kąta w kąt, wpadali na siebie. Powoli zaczynałem mieć dosyć tego miejsca, a przecież dopiero co się tam pojawiłem.

Właśnie wtedy moje spojrzenie napotkało kocie oczy, które przez cały wieczór zerkały na mnie z zainteresowaniem. Wszystko wokół jakby trochę ucichło i się uspokoiło. Cam podeszła bliżej; w jej dłoni również spoczywało plastikowe naczynie.

— Wypij, rozluźnisz się — powiedziała, zupełnie jakby przejrzała moje bolączki.

— Trochę tu... — zacząłem, ale weszła mi w słowo.

— Przywykniesz. — Uśmiechnęła się. — Twoje zdrowie, Leo.

Nadal patrząc sobie w oczy, zanurzyliśmy usta w zawartości naszych kubków. Słodko-gorzki napój podpalił mi najpierw język, potem przełyk, a dziwne ciepło rozgrzało od środka moją szyję i klatkę piersiową. Z początku obawiałem się, że zacznę się krztusić, ale na szczęście tylko się skrzywiłem.

Ten drugi ja ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz