— Czyli spałam prawie tydzień? Dlaczego tak się martwiłyście jeżeli ludzie potrafią się nie budzić kilka lat?
— Myślałyśmy, że straciłyśmy cię tak jak Elizabeth... — westchnęła Linda.
Co?
— Najwyraźniej miałam sen. W mojej głowie trwał jakieś... pół roku.
Po wypowiedzeniu tych słów dziewczyny patrzyły się na mnie, jak na wariatkę. A nie. Ja jestem wariatką.
— I nic nie pamiętasz? — zapytała Lisa.
— Nie.
Przyjaciółki opowiedziały mi o ratowaniu Anne, (co było mi już znajome) ale przy tym o bohaterskiej śmierci Elizabeth. Zdałam sobie sprawę, że byłam świadoma tych wspomnień. Postanowiłam im streścić te sześć miesięcy, które przeżyłam w śnie. Cała historia brzmiała niczym wymyślone opowiadanie przez jakiegoś amatorskiego autora książki.
— To znaczy, że kochasz Ydrisa? — burknęła Alex po dłuższym braku wymiany słów.
Wzdrygnęłam się. Chyba... chyba nie. Jeżeli to wszystko było w mojej głowie...
— Nie chcę o tym rozmawiać — Próbowałam osiągnąć taki sam ton głosu, jak przyjaciółka.
Po jakimś czasie przyszedł lekarz i wyprosił Jeźdźców Dusz. Dowiedziałam się, iż muszę zostać jeszcze kilka dni na kontrolę.
***
Po wpatrywaniu się kilka godzin w sufit myśląc nad tym popapranym życiem, zasnęłam.
Śniła mi się dosłownie pustka. Siedziałam w ciemnym ogromnym pomieszczeniu. W gigantycznym pokoju rozchodziły się głośne szlochy. Nie były moje. Czułam przerażenie. Nie dałam rady dalej siedzieć na kolanach. Wstałam. Zaczęłam biec. Oprócz moich kroków można było usłyszeć czyjeś z tyłu. Wystraszona stanęłam. Osoba w tyle jakby zrobiła to, co ja. Popatrzyłam pod siebie. Nagle zaczęłam spadać. Spadać w kolejną pustkę.
Ciemność.
Samotność.
Strach.
Pobudka.
Obudziłam się próbując złapać oddech. Czułam jakbym ciągle spadała. A jednak. Leżałam na łóżku szpitalnym. Owinęłam się kołdrą, ponieważ to był chłodny poranek. Chciałam już zostać wypisana i móc zobaczyć, jak wygląda życie, z którego zostałam wyłączona przez tydzień. Co prawda, musiałam tam siedzieć jedynie 2-3 dni. Postanowiłam się wymknąć. Jestem dość odporna, by sobie poradzić bez tych dni na obserwacji. Przeczekałam cały dzień, aby nikt mnie nie zobaczył. Miałam świadomość, że budynek jest monitorowany. Trudno. Skradałam się najciszej, jak mogłam do okna. Może jakoś zejdę z pierwszego piętra. Westchnęłam. Pomyślałam, iż mogłabym poszukać łazienki na parterze, a tam byłoby również okno. Jak najszybciej skierowałam się do łazienek. Usłyszałam kroki. Pewnie jakiś lekarz miał dyżur nocny. Muszę być ciszej. Jakimś cudem uniknęłam przyłapania na ucieczce. Wbiegłam do damskiej toalety i podeszłam do ogromnych okien. Zamknięte na klucz. Popatrzyłam na nie z zrezygnowaniem. Nadszedł czas na odwiedziny u woźnej. Wyjrzałam zza drzwi łazienki, a gdy już byłam pewna, iż nikogo nie ma, poszłam do miejsca, gdzie funkcjonuje pani sprzątająca. Teraz pozostaje jeden problem: jak odebrać jej klucze? Kobieta sennym wzrokiem patrzyła na kubek z kawą. Schowana gdzieś z boku, za półkami zobaczyłam na jednej z nich jakiś płyn do mycia toalet. O tak. Każdy zrobiłby to na moim miejscu. Postanowiłam rzucić butelką w zupełnie innym kierunku, jak zawsze robią w filmach. Tam przynajmniej to się sprawdzało. Kiedy byłam pewna, że woźna zapatrzyła się w różowy kubek z napisem Kocham swoją pracę, wzięłam rozmach oraz cisnęłam płynem w podłogę po drugiej stronie pomieszczenia, niestety trochę za blisko. Kobieta spojrzała w stronę hałasu, wzięła latarkę i powiedziała:
— Kto tu jest?
Czułam jakby w ogóle nie chciała ruszyć się z miejsca. Musiałam improwizować. Szukałam jakiś przedmiotów, co mogłyby pomóc zdobyć klucze. Wiadro, szczotka, płyn, płyn, szczotka, płyn, mop... worki. Wpadłam na naprawdę głupi pomysł. Włożyłam worek na głowę, zrobiłam dziury na oczy i usta oraz wzięłam drugi dla pani woźnej (tym razem bez dziur). Podbiegłam do odwróconej ode mnie kobiety i włożyłam jej worek na głowę, po czym chwyciłam klucze i starałam się jak najszybciej się wycofać.
— Ej! Kim jesteś? Co robisz?! — krzyknęła zdezorientowana jednym tchem zdejmując worek z głowy.
Biegłam do łazienki. Otworzyłam okno, rzuciłam klucze na podłogę i uciekłam ze szpitala. To była szybka akcja. Odetchnęłam z ulgą. Musiałam jeszcze tylko podążyć do stajni. Prędko byłam już na miejscu. Schowałam się gdzieś za sianem na strychu, o którym zawsze myślałam, że się zapadnie. W końcu mogłam odpocząć. Cały czas słyszałam szelesty chyba gryzoni. Trudno było zasnąć w takim hałasie. Nareszcie udało mi się wpaść w głęboki sen. Chciałam już następny dzień. Jedyną barierą była noc.
CZYTASZ
Easy come, easy go
FanfictionUWAGA. Oto druga część książki ,,Nie wszystko złoto, co się świeci". Po wszystkich wydarzeniach na Jorviku Stephanie postanawia wyjechać, aby trochę ochłonąć. Po powrocie nic nie jest takie same. *** #1 - sso [11.07.2019]