Rozdział 2

99 8 3
                                    

11.01.1973

Dzisiejszy dzień był wyjątkowo smętny. Niebo pokrywały szare chmury, które były powodem przygnębiającej atmosfery panującej w szkole. Zaspy śniegu z minuty na minutę coraz bardziej się powiększały. Wszystkie okna w Hogwarcie zdobił biały szron, który wymyślał coraz to nowe wzory.
Jednemu z nich przyglądała się znudzona Lauren, która nieudolnie próbowała uwarzyć Eliksir Słodkiego Snu. W przeciwieństwie do Madeleine, białowłosa nie lubiła i nie rozumiała tego przedmiotu. Chcąc czy nie, musiała kontynuować wytwarzanie wywaru.

Wzięła do ręki fiolkę z dziwną, gęstą mają w środku, którą inaczej nazywano ,,śluzem gumochłona". ,,Paskudztwo"- pomyślała patrząc na obrzydliwą substancje. Po chwili zawahania dodała ją do eliksiru, który pod wpływem reakcji zmienił swoją barwę (ale ze mnie chemik).
-Dobra, nie jest źle!- powiedziała do siebie szeptem. Chciała już dodawać kolejny składnik, ale ku zadowoleniu jej jak i innych uczniów, dzwonek ogłosił koniec lekcji.

Były to jej ostatnie wtorkowe zajęcia, dzięki czemu mogła swobodnie wrócić do dormitorium. Miała jednak inne plany. Wraz z Madeleine chciała po raz pierwszy udać się do Zakazanego Lasu.
Nie było łatwo przekonać brązowowłosą gryfonkę, gdyż w przeciwieństwie do Lauren zdawała sobie sprawę z grożącego im tam niebezpieczeństwa. Jednak ostatecznie po długich, niekończących się prośbach przyjaciółki- zgodziła się. Zabierając ze sobą na wszelki wypadek parę owoców i butelkę wody, wyszły z zamku, kierując się później do lasu.

Na dworze było zimniej niż przypuszczały, a z nieba sypało coraz więcej białego puchu. Przyciskając jeszcze bardziej grube kurtki do ciała, mijały już pierwsze drzewa. Nietrudno było się tam zgubić, jednak starały się zapamiętać nawet najmniejszy szczegół, aby później wrócić tą samą drogą. Przez gąszcz drzew nie można było zobaczyć już murów zamku.
Im coraz dalej zapuszczały się w głąb lasu, tym bardziej stawał się on mroczny i przerażający. Każde drzewo wyglądało tak samo jak poprzednie, przez co czuły, że ciągle chodzą w kółko. Coraz częściej można było usłyszeć szelest w krzakach koło ścieżki, czy nawet ryk jakiegoś magicznego stworzenia.
-Proszę, wracajmy już.- powiedziała Madeleine, kluczowo trzymając się ramienia przyjaciółki. Nie otrzymała odpowiedzi. W tej samej chwili poczuła gwałtowne szarpnięcie.
-Patrz!- szepnęła białowłosa, wskazując palcem na szarą, trzęsącą się zapewne z zimna kulkę.

Gryfonki powoli zaciekawione zbliżyły się do niej.
-Czy to...- odrzekła niepewnie.
-Jednorożec?- przerwała jej Lauren z niedowierzaniem.

Małe źrebię popatrzyło się na nie przerażone. Było całe zziępnięte oraz wychudzone.
-Może zgubiło swoją mamę?
-Możliwe.- odpowiedziała niebieskooka najciszej jak tylko mogła i powoli schyliła się by uspokoić zwierzę.

Jednorożec nie ufał im. Twierdząc, że dziewczyna ma złe zamiary, w geście samoobrony, ugryzł ją w palec. Ku jej zdziwieniu- nie uciekał.

Nie myśląc o tym jednak dłużej, wyjęła z kieszeni od kurtki małe jabłko, chcąc nim chociaż trochę zaspokoić głód malucha.
-Trzymaj.- ostrożnie położyła owoc przy źrebięciu. Po krótkiej chwili, mimo zawahania, ugryzło jeden kawałek, później następny i kolejny, aż do momentu jak nie został nawet ogryzek.
-Lauren, ono chyba skaleczyło się w nogę...- powiedziała Madeleine i pokazała przyjaciółce niemałą ranę nad kopytem. Nie wyglądała ona dobrze. Cały czas sączyła się z niej krew, barwiąc przy tym śnieg dookoła. Przez chwilę zastanawiały się co zrobić z rannym zwierzęciem. Nie miały nawet czym zatamować krwawienia. Najlepszym rozwiązaniem byłoby zanieść młode do Hagrida- miałyby wtedy jednak niezłe kłopoty. Mimo wszystko postanowiły tak zrobić. Był jednak pewien problem. Jednorożec był dość ciężki, a gryfonki nie potrafiły tak dobrze obnosić się z magią, żeby go przetransportować jakimś zaklęciem.

Zanim się obejżały, słońce zdążyło się już schować za chmurami ustępując przy tym miejsce księżycowi. Mrok pochłonął cały las, a w oddali słychać było jedynie ciszę. Trudno opisać strach towarzyszący dziewczynkom w tamtej chwili.

-Kto tam jest?!- potężny głos dotarł do uszu gryfonek. Pomiędzy drzewami widać było jedynie jasne światło, pochodzące od dużego rozmiaru lampionu. Kolejno po nim zaczęła się ukazywać sylwetka wysokiego, brodatego mężczyzny z psem u boku.
Dziewczynki, rozpoznając gajowego Hogwartu, mogły odetchnąć z ulgą.
-Co wy tu robicie?- zdenerwowanie malujące się na twarzy Hagrida, stopniowo zmieniało się w rozczarowanie spowodowane wybrykiem jedenastolatek.- Macie szczęście, że was znalazłem...- wzrok mężczyzny nagle powędrował na małego, skulonego jednorożca.
-Hagridzie, on jest ranny!- krzyknęła przejęta Madeleine, składając dłonie jak do modlitwy. Olbrzym słysząc to, czym prędzej podbiegł do źrebięcia i ku zdziwieniu gryfonek, z łatwością wziął je na ręce.
-Wracamy do zamku, za mną!- odrzekł i wszyscy pędem pognali do Hogwartu.

Po parunastu minutach, zdyszani, stali pod chatką gajowego.
-Będziemy miały kłopoty, prawda?- spytała cicho Lauren. Hagrid westchnął i potargał nastolatki po włosach.
-Żeby mi to było pierwszy i ostatni raz! No już zmykajcie, zanim was ktoś zauważy.- poganiał je mężczyzna z uśmiechem na twarzy. Dziewczynki szczęśliwe odpowiedziały ,,dziękuję" i szybko pobiegły do zamku.
-Co za dzień...- westchnęła ze śmiechem wesoła Lauren.

Ohayō!!

Wy mnie kiedyś zabijecie. Nie było mnie długo... bardzo długo... bardzo bardzo długo... ale już jestem!
Tym, którzy wyczekiwali tego rozdziału, bardzo dziękuję (i podziwiam) za cierpliwość.

W każdym razie, zachęcam was do obserwowania, gwiazdkowania i komentowania.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Nov 15, 2020 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Gdybym Mógł Cofnąć Czas [James Potter]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz