Rozdział 2

7.1K 430 67
                                    

       Wychodząc z biblioteki, Lily nie odezwała się nawet słowem. Wydarzenie sprzed kilku minut zaniepokoiło dziewczynę. Przed oczami wciąż widziała ten sam obraz. Poczuła jak ziemia ugina się pod jej stopami, a jej całe ciało staje się cięższe, ból przeszył ją niczym tysiące ostrych igieł. Ciemnowłosa oparła się o poręcz i zjechała na ziemię, przytrzymując się balustrady. Nina szybko pochwyciła koleżankę, z zaniepokojeniem pomogła jej usiąść na schodach. Lily łapczywie chwytała powietrze, czuła ciężar na płucach, a żebra stały się metalową klatką, która nie pozwalała wziąć głębszego oddechu. Ścisnęła powieki i złapała się za głowę obiema rękami. Ból był nie do zniesienia, dziewczyna miała ochotę krzyczeć, ale nie potrafiła. Słyszała głuche wołania panikującej Niny.

       Nagle wszystko minęło, a Lily znów mogła swobodnie oddychać. Otworzyła powoli oczy, oślepiło ją światło słoneczne i zaczęło jej dolegać zimno schodka, na którym siedziała. Zamrugała kilka razy po czym spojrzała na blondynkę, na jej wielkie, niebieskie oczy zalane łzami. Nina uśmiechnęła się, widząc, że Lily już nie cierpi.
       — Wsz... Wszystko w porządku? - zapytała niepewnie, nie spuszczając z ciemnowłosej wzroku. Ta, nie wiedząc co powiedzieć, po prostu odwzajemniła uśmiech. W jej głowie kłębiło się mnóstwo pytań, które cisnęły się jak groźne bestie na jej język. Ale nie chciała niepokoić Niny, już i tak była wystarczająco wystraszona. Podciągnęła się na poręczy i wstała o własnych siłach, była jednak wykończona, a w uszach słyszała nieustający pisk. „Co się dzieje" — pomyślała i pokręciła głową.
       — Już jest wszystko dobrze — powiedziała, chcąc uspokoić koleżankę i przerwać niezręczną ciszę. — To pewnie migrena — dodała, choć sama nie wierzyła we własne słowa. Migrena z pewnością nie wywołałaby tak okrutnego bólu i nie ustąpiłaby tak szybko. Nie, to było coś innego, była tego pewna, a myśl ta nie dawała jej spokoju całą drogę powrotną do domu. Nina nie chciała, by Lily wracała sama, bała się, że coś może się jej stać, dlatego odprowadziła ją pod samą klatkę schodową bloku, w którym mieszkała razem z mamą.
       — Jesteś pewna, że dasz radę sama wejść po schodach? Nieźle mnie nastraszyłaś.
       — Tak, napiszę ci wiadomość, kiedy będę już w mieszkaniu. Nie martw się. Jestem pewna, że było to jednorazowe. — Dziewczyna uśmiechnęła się do Niny i odwróciła się, wchodząc do środka. Spojrzała za siebie jeszcze na moment, wchodząc po schodach. Blondynka jeszcze chwilę patrzyła jak jej koleżanka znika za ścianą, dopiero kiedy otrzymała po kilku minutach sms, wróciła do domu.

       Lily długo nie mogła pozbierać się po tym, co się wydarzyło. Weszła do mieszkania cała roztrzęsiona. Udało jej się ukryć przerażenie przed Niną, ale kiedy usiadła na łóżku w swoim malutkim pokoju, po prostu pękła i zaczęła głośno płakać. Piekły ją oczy, a strumienia łez nie potrafiła powstrzymać. Po chwili wstała i podeszła do toaletki, która była niedaleko ogromnej, cielisto-brązowej dwudrzwiowej szafy. Sięgnęła po paczkę chusteczek i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Przysunęła się bliżej, kiedy zobaczyła niebieską poświatę w źrenicy prawego oka, natychmiast odskoczyła, przewracając krzesło stojące tuż obok. Potknęła się o nie i sama upadła. Jej oddech przyśpieszył, nie obchodził ją ból kości ogonowej. Odwrócona tyłem do lustra, powoli wstała z ziemi. Ciekawość kazała jej spojrzeć jeszcze raz na swoje odbicie, ale strach nie pozwalał zrobić kroku. Miała ochotę wyrwać sobie wszystkie włosy, z całej siły uderzyć w ścianę, cokolwiek, by mogła na chwilę zapomnieć o wszystkim, co wydarzyło się tego dnia.

       Jak długo żyła, nie widziała czegoś takiego. Uszczypnęła się w ramię, próbując wybudzić się z niesamowicie realnego snu. Chciała jeszcze raz usłyszeć nieznośny budzik, wstać z łóżka, zjeść naleśniki przygotowane przez mamę, przyjść do szkoły, przebrnąć przez wszystkie lekcje, a na koniec zapisać się na konkurs plastyczny razem z Niną i szczęśliwie wrócić do mieszkania, odrobić zadanie domowe, zjeść kolację i położyć się spać. Przeżyć ten dzień normalnie. Kiedy uszczypnięcie nie podziałało, dziewczyna westchnęła, złożyła dłonie w pięści i powoli zaczęła odwracać się, wpatrzona w niebieski dywan pod toaletką. Podniosła wzrok i na chwilę zatrzymała oddech. Jej oczy nie były takie jak od Niny, bibliotekarki czy pani Veterelli. Wyróżniały je spowite mrokiem białka. Serce Lily zaczęło mocniej bić, jakby chciało wyskoczyć z jej klatki piersiowej. Wpatrywała się w nie jak w obrazek. Jej ciało stało nieruchomo, ale w środku krzyczała wniebogłosy. Nie miała siły płakać, po prostu podeszła do lustra, podniosła prawą pięść i z całej siły w nie uderzyła, a te rozbiło się na milion kawałków, zniekształcając odbicie dziewczyny. Jej dłoń krwawiła, ciemnowłosa bezwładnie opadła na ziemię. Nagle usłyszała dźwięk otwierających się drzwi do mieszkania, a jej oczy przybrały dawny, piwny kolor. Claris wróciła z pracy, nieświadoma tego, co dzieje się w pokoju córki.
       — Lily, wróciłam! 
       Kobieta odłożyła reklamówkę z zakupami i zdjęła buty, po czym wzięła ją z powrotem i skierowała się do kuchni tuż obok. Nie usłyszała odpowiedzi ze strony dziecka, więc sama poszła do jej pokoju. To, co zastała w środku, sprawiło, że zaczęła płakać. Była pewna, że Lily chciała popełnić samobójstwo, pociąć się odłamkiem szkła. Podbiegła do córki, ale ta szybko odsunęła się od niej, odwracając wzrok od matki.
      — Nie podchodź — wyjąkała łamiącym się głosem. — N-Nie patrz na mnie.
       Przerażona starała się nie spojrzeć na swoją rodzicielkę, była pewna, że stanie się to, co z Niną i bibliotekarką. Nie wiedziała co się wtedy miedzy nimi wydarzyło, ale miała świadomość tego, że nie wróży to nic dobrego. Claris przeraziła się zachowaniem córki, nie potrafiła wytłumaczyć jej reakcji. Posłuchała się jej i tylko kucnęła przy niej.
       — Co się dzieje? Możesz mi powiedzieć wszystko, nieważne, co to będzie.
       — Coś ze mną nie tak, mamo — wydusiła z siebie, a jej głos brzmiał jak dziesięcioletniego dziecka, łkała i chciała przytulić się do osoby, którą tak mocno kochała, a teraz nie mogła nawet jej zobaczyć. Poczuła kłujący ból w sercu. Zamknęła więc oczy i wyciągnęła ku niej rękę. Kiedy Claris ją chwyciła, ta przysunęła się do niej i wtuliła do jej piersi. Bicie serca i ciepło ciała mamy uspokoiło Lily, na krótko. Powoli odsunęła się od niej i po omacku znalazła jej drugą rękę. Trzymała je obie i pragnęła spojrzeć na nie.
       — Otwórz oczy — powiedziała kobieta delikatnym głosem.
       Dziewczyna wykonała prośbę, ale wzrok skupiony miała na dłoniach rodzicielki. Przełknęła ślinę i opowiedziała jej wszystko. Claris wsłuchiwała się w słowa córki, marszcząc czoło. Z czasem na jej twarzy pojawił się dziwny grymas, ścisnęła wargi tak, jakby chciała przerwać Lily, powiedzieć coś, ale nie zrobiła tego. Jednak w jej głowie miała myśl, że już to gdzieś słyszała. Dawno temu. Czternaście lat temu. Od swojego ojca. Wtedy oboje się z tego śmiali, tłumaczyli to przemęczeniem i nie przejęli tym. Rozmawiali przez pocztę elektroniczną, bo kobieta wyjechała razem z pięcioletnią córką. Ostatni raz zobaczyła go na pogrzebie, w drewnianej, czarnej trumnie.
       — Nie wiem co robić, mamo. Boję się.
      Lily czuła, że drży jej całe ciało. Nerwowo przygryzała dolną wargę. Jednak fakt, że ona nie patrzyła na Claris, nie oznaczał, że ona też jej nie widziała. Zbita z tropu, spojrzała na jej oczy.
      — Ale one nie są czarne — stwierdziła.
      — Nie muszą. Zmienią się, kiedy na siebie spojrzymy. Tak to działa. Mogę patrzeć na każdego, ale nie możemy złapać kontaktu wzrokowego, już wiem jak to działa. — Teraz przemawiał przez nią gniew. Nie była przestraszona, była zła, że coś takiego ją spotkało. Niewiedza, co się dzieje, tylko dolewała oliwy do ognia. Nagle, jak z procy, uderzyła ją myśl, że mama jej nie wierzy, to spotęgowało negatywne emocje, które w sobie dusiła. Bez namysłu szybko zwróciła wzrok ku niej. Ta natychmiast obróciła głowę w bok, skupiając się na łóżku. — Nie wierzysz mi, prawda? — syknęła, ale jej irytacja zmieniła się w zdziwienie, kiedy zobaczyła, że kobieta na nią nie patrzy.
       — Wierzę ci — zaczęła. — Twój dziadek widział to samo u szczurów w swoim laboratorium. Powiedziałam mu, że jest przepracowany, zgodził się ze mną choć wcześniej był bardzo zaniepokojony — ciągnęła. — Potem umarł, a ja już nie miałam okazji go o to dopytać.
       W głowie Lily zrodziła się myśl, że spojrzał na gryzonia i stało się to samo, co z Niną i bibliotekarką, a potem umarł właśnie z tego powodu. Serce dziewczyny znów zaczęło bić w szaleńczym tempie.
       — A co jeśli to jakaś choroba? — zapytała spanikowana. — Co jeśli umrę, tak jak dziadek? I Nina, i pani Veterelli, i bibliotekarka?
       — Dziadek umarł na zawał, wątpię...
       — Może to się dzieje z takim człowiekiem? Dostaje zawału! — przerwała jej dziewczyna.
       Obie patrzyły w przeciwną stronę, zdawały sobie sprawę z tego, jak absurdalne są ich słowa. Nagle matka wróciła do historii córki, przypominając sobie ważną kwestię.
       — Kto zmienił oczy Niny?
       — Nauczycielka z angielskiego - odpowiedziała Lily.
       — A jesteś tego pewna? — dopytywała Claris. W rzeczywistości dziewczyna nie miała pojęcia jak to się zaczęło. Zmarszczyła czoło i zaczęła analizować sytuację.
       — Na bibliotekarkę na pewno wpłynęła Nina. To jej oczy zmieniły kolor pierwsze, ale nie patrzyłam, kiedy to samo działo się z panią Veterelli.
       „Więc Nina mogła mi to zrobić?" — pomyślała i nerwowo zaczęła dłubać w dywanie. Pozycja, w której była, zaczęła być niewygodna, a poraniona dłoń zaczęła piec. Miała tyle pytań i nikt nie mógł udzielić jej odpowiedzi. Nie miała pojęcia, co właśnie dzieje się z jej organizmem, który został zainfekowany przez śmiertelnego wirusa. Wiedziała jedynie tyle, że od teraz już nikomu nie spojrzy w twarz, choćby miała nigdy nie wychodzić z domu.
       — Trzeba to opatrzyć — stwierdziła kobieta, kiedy spostrzegła spływającą na podłogę krew. Nie musiała pytać, co się stało. Dobrze wiedziała, co wydarzyło się przed jej przyjściem. Chciała być wsparciem dla córki i choć w takim momencie wydawało się być to trudne, nie miała zamiaru się poddać i zostawić ją samą. — Nie martw się, coś wymyślimy — dodała, widząc jak dziewczyna posmutniała. 

       Nie patrząc na siebie, udały się do łazienki tuż obok kuchni. Cisza piszczała im w uszach. Claris wyciągnęła z szuflady pod lustrem małą, czerwoną apteczkę. Ciemnowłosa podała mamie rękę i zacisnęła szczękę, kiedy jej skóra spotkała się z wodą utlenioną. Owiniętą w bandaż dłoń przytuliła do siebie, jakby to miało złagodzić ból.
       — Jak mam teraz chodzić do szkoły, nie dam rady patrzeć w podłogę do końca roku. Co powiem nauczycielom, gdy będą się rzucać, bo nie patrzę na nich, kiedy do nich mówię? Nawet nie wiem co mi jest, co jeśli umieram? Ja nie chcę umrzeć. — Głos dziewczyny drżał. Z każdym słowem rosła panika, a łzy znów napływały do jej oczu. — Jeszcze tyle przede mną, mam dopiero dziewiętnaście lat. Najlepiej będzie jeśli zamknę się w pokoju i nie będę nikomu zagrażać.
       — Nie wygaduj głupstw. Wytrzymasz dwa miesiące, przecież można...
       — Mogę powiedzieć, że mam światłowstręt — przerwała mamie. — Może będę nosiła ciemne okulary. Nie... To dalej będzie działać, jestem pewna. Dalej będę musiała patrzeć w ziemię.
       Dziewczyna uderzyła zdrową dłonią w umywalkę. Zignorowała ból, skupiała się jedynie na gniewie, który ją niszczył od środka. Smutek znikł, została złość. Nie na siebie, nie na Ninę, na cały świat, na Boga, który, jak się jej wydawało, to wszystko uknuł. W prawdzie nie była ona wierząca, ale w tej chwili była w stanie uwierzyć we wszystko, nawet w kosmitów.

Śmierć Motyla [Demo] ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz