Rozdział 9

2.5K 223 90
                                    

       Chwilę stali w całkowitej ciszy, dopóki nie przypomniała o sobie ranna noga Lily. Syknęła z bólu i usiadła na krześle. Zdjęła owiniętą bluzę i podciągnęła nogawkę. Nie było to takie proste, krew zlepiła materiał ze skórą.
       — Zraniłaś się? — zapytał Victor.
       — Postrzelili mnie.
       — Przyniosę apteczkę.
       — Poradzę sobie — warknęła zanim chłopak zdążył ruszyć.
       Wstała i pokuśtykała do łazienki. Włożyła nogę do wanny i zalała chłodną wodą. Przeklęła pod nosem na myśl o wyjęciu kuli.
       — Musisz się śpieszyć, zanim zacznie się regenerować.
       Dziewczyna krzywo spojrzała na Victora, który stanął w drzwiach. Nie odezwała się słowem, zacisnęła zęby i włożyła trzy palce w ranę. Chłopak uśmiechnął się pod nosem, kiedy usłyszał niecenzuralną wiązankę wychodzącą z jej ust. Po minucie pocisk był w jej dłoni. Czarny, połyskujący, skalany krwią, w środku migotała zielona lampka - nadajnik. Lily położyła go na ziemię i rozdeptała, po czym sięgnęła po bandaż i zawiązała go wokół łydki. Wstała i podeszła do Victora.
       — Spoko sprawa z tą regeneracją. Z raka też wyleczy? — zażartowała i klepnęła go w klatkę piersiową. Chciała już odchodzić, ale chwycił ją za rękę i pociągnął tak, by stanęła tuż przed nim.
       — Regeneracja to jeszcze nic.
       Serce dziewczyny zaczęło szybciej bić, byli tak blisko siebie, czuła jego ciepły oddech. W ostatniej chwili odsunęła się od niego, spuściła wzrok i wyszła, uwalniając swoją dłoń z uścisku Victora. Skierowała się do sypialni, usiadła na rogu łóżka, zdjęła gumkę z włosów i przeczesała je dłonią. Na jej policzkach pojawił się rumieniec. Będąc w tej samej pozycji, położyła się i spojrzała w sufit. Wyprostowała się na dźwięk kaszlnięcia dochodzącego z wejścia.
       — Nic nie mów — westchnęła. Victor powoli zaczął do niej podchodzić. Lily wpatrywała się w jego czarną przepaskę. — Przepraszam za mój atak na ciebie. To wszystko, co się dzieje... Wykańcza mnie. Po prostu czuję, że kończy mi się czas, a nic nie mogę zrobić. Mam wrażenie, że za chwilę umrę.
       — Lily... — szepnął i usiadł obok niej. Płakała.
       — Ja nie chcę umierać — wyjąkała. Victor rozłożył ręce i mocno ją przytulił. Ciemnowłosa podniosła głowę. Przyjemny uśmiech chłopaka rozproszył złe myśli. Podniosła dłoń i pogłaskała jego policzek nad przepaską. Zbliżyła się tak, że ich usta dzieliły milimetry. Niepewnie musnęła dolną wargę mężczyzny swoją. Nabrała pewności, kiedy Victor pogłębił pocałunek, kładąc rękę na jej biodrze. Drugą silnym ruchem posadził ją na swoich kolanach. Oplotła nogi wokół jego talii. Czuła, że brakuje jej tchu, ale nie chciała przestać. Opadli na łóżku, odsuwając się od siebie. Brali ciężkie oddechy. Chłopak delikatnie gładził jej szyję, schodził niżej, włożył dłoń pod jej koszulkę. Lily bez zastanowienia zdjęła ją i rzuciła na koniec materaca. Victor szybko znalazł się nad dziewczyną. Złożył serię pocałunków na jej szczęce, szyi i obojczykach. Ciemnowłosa całkowicie się mu oddała. 

       Obudziła się w jego objęciach. Wyślizgnęła się spod kołdry i zerknęła na śpiącego Victora. Skierowała się w stronę łazienki, zabierając po drodze świeże ubrania i bieliznę. Spojrzała w lustro, przywykła do zmiany koloru swoich oczu kiedy tylko zobaczy swoje odbicie, jednak za wszelką cenę chciała to powstrzymać. Nabrała wody w dłonie i przemyła twarz. Ubrała szarą koszulkę i niebieskie jeansy. Wyszła, dalej czując na ciele każdy jego dotyk. Poszła do, już dobrze jej znanej, kuchni. Uruchomiła laptopa, który leżał na stole, chciała sprawdzić czy pojawiły się jakieś nowe informacje.
       — Nie wierzę... — powiedziała do siebie. Oparła się na łokciu i zaczęła czytać o niebezpiecznej kryminalistce, która uciekła zeszłego dnia. Wyznaczyli sporą nagrodę za wyjawienie jej lokalizacji.
       — Przespałem się ze zbirem. 
       Victor wszedł do kuchni i zaśmiał się, machając telefonem z tą samą wiadomością. Lily automatycznie podrapała się w szyję, próbując ukryć rumieniec, którego ciepło poczuła zaraz po słowach chłopaka.
       — To nie jest śmieszne, znajdą mnie.
       — Nie panikuj, nie mają niczego, co mogliby powiązać cię ze mną. — Podszedł do Lily i położył ręce na jej ramionach – No... Nie mieli. — Na jego ustach pojawił się szyderczy uśmieszek. Po jej ciele znów przebiegł przyjemny dreszcz.
       — Zrobię kawę.
       Lily nie chciała kontynuować tej rozmowy. To, co wydarzyło się zeszłej nocy było nieporozumieniem. Była w rozsypce, Victor stał się jej pocieszeniem. Wyjęła z górnej szafki dwa czerwone kubki i nasypała do nich rozpuszczalną kawę. Poczuła jak jej ręka drętwieje i przebiega przez nią energia, która zatrzymała się w kręgosłupie. Dziewczyna upadła na ziemię i skuliła się z bólu, przeraźliwie krzycząc. Victor podbiegł do niej i chwycił za brodę, przyglądając się jej twarzy. Jej policzki rozrywały się i regenerowały. Kły wydawały się być dłuższe, oczy zmieniły kolor. Chłopak mocno przytulił ją do siebie.
       — Zaraz minie — szepnął, głaszcząc po bordowych włosach.
       — Ja nie chcę, nie chcę. Zabierz to!
       Po chwili ból minął, Victor poluźnił uścisk. Lily bezwładnie zsunęła się na jego kolana, z trudem łapała oddech. Chłopak dobrze wiedział, że to nie pierwszy raz. Opowiedziała mu o wszystkim, ale nie spodziewała się, że będzie musiała znowu przez to przechodzić. Zdążyła zapomnieć o poprzednim wydarzeniu w jej pokoju. Teraz znów wszystko wróciło. Obraz matki mignął przed jej oczami, tak bardzo chciała ją odnaleźć. Wstała z ziemi przy pomocy Victora. Wpatrzona w podłogę myślała tylko o Claris. Chłopak trzymał ją za rękę, gdyby miała upaść znowu.
       — Wszystko w porządku? — zapytał lekko zaniepokojony.
       — Muszę jechać do mojego domu. Może moja mama zostawiła jakiś ślad, list, którego nie zauważyłam. Może będą jakieś poszlaki...
       — Lily uspokój się, to niebezpieczne, złapią cię. — Próbował zniechęcić ją do tego pomysłu.
       — Nie mam wyboru, ja muszę ją znaleźć. Nie przekonasz mnie do zmiany zdania.
       — W takim razie jadę z tobą. Pojedziemy moim autem.
       — Żartujesz sobie?
       — Nie rób ze mnie idioty. Ma autopilota.
       Dziewczyna wywróciła oczami i uśmiechnęła się pod nosem. Postanowili wyruszyć wieczorem, mniej świadków, bezpieczniej. W tym czasie Lily przeszukiwała Internet. Znów pojawiły się informacje o zaginięciach, ale nie było żadnej wzmianki o dziwnych zgonach.
       — Ktoś musi to tuszować — powiedziała do Victora, który przygotowywał obiad. Zapach mielonego mięsa i sosu bolognese unosił się w powietrzu.
       — Dziwi cię to? Gdyby ludzie dowiedzieli się o... Tym czymś... Z pewnością osoby odpowiedzialne za ten cały bałagan mieliby niezły problem.
       — Skąd ta pewność, że to człowiek stworzył chorobę?
       — Widziałem, co się z tobą działo, kiedy miałaś atak. To nie było nic naturalnego – odpowiedział i poprawił przepaskę. — Wyszło z rąk człowieka, który zna się na rzeczy.

       Zaczęło się ściemniać. Wybiła godzina dwudziesta pierwsza. Victor wyszedł z kuchni, Lily podążyła za nim. Minęli łazienkę i sypialnie. Na końcu były drzwi do garażu. Weszli do środka i automatycznie oświeciły się jasne lampy na suficie. Pomieszczenie było zagracone pudłami. Przed wielkimi drzwiami stał przykryty szarą płachtą samochód. Ciemnowłosa spodziewała się jakiegoś wyszukanego, drogiego auta, wartego miliony, patrząc na dom, w którym chłopak mieszka. Kiedy ściągnęła materiał, jej oczom ukazał się czarny mercedes. Zakrztusiła się śmiechem.
       — Nie spodziewałam się, że będziesz takim starociem jeździł.
       — Trzydzieści lat temu zapłaciłbym za niego tysiące. To mercedes klasy E, z czasów kiedy autopilot był świeżym pomysłem. Mój wujek jeździł tym cackiem.
       Victor delikatnie pogładził dach auta jak główkę dziecka po czym uderzył dwa razy w bagażnik. Lily spojrzała na niego drwiąco.
       — Nie wejdę do bagażnika, nie ma szans.
       — Dziesięć minut wytrzymasz. No, hop-hop.
       — Mam zaufać przestarzałemu autopilotowi? Nie jestem głupia.
       — Chciałaś jechać busem — przypomniał.
       Dziewczyna westchnęła, przyznając mu rację. Rzeczywiście jazda autobusem nie była najlepszym pomysłem. Mnóstwo gapiów, a każdy łasy na pieniądze. W końcu przekonała się i weszła do środka samochodu. Skuliła się, wbrew pozorom nie było tam tak dużo miejsca. Victor wsiadł za kierownicę, wpisał podany wcześniej przez Lily adres i zapiął pas. Kiedy samochód ruszył, ciemnowłosa zacisnęła powieki. 

       Jazda przebiegła bez przeszkód, dojechali na miejsce w nieco dłuższym czasie. Auto zaparkowało na parkingu tuż przed blokiem dziewczyny. Chłopak przeczesał dłonią brązowe włosy i wyszedł z samochodu. Otworzył bagażnik i wypuścił Lily. Z trudem wyszła na zewnątrz i wyprostowała się, przeciągając. Spojrzała na dobrze jej znany budynek. Wróciły wszystkie wspomnienia z nim związane. Niektóre odległe o kilka lat, inne o paręnaście dni. Zawahała się przed zrobieniem kroku.
       — Idziemy.
       Ruszyła przed siebie, Victor tuż za nią. Wpisała kod i weszli na sień. Szybko znaleźli się pod mieszkaniem Lily. Drzwi były zamknięte, ale nie na klucz. Jakby po wyjściu dziewczyny, nikt inny tam nie wchodził. Powietrze było gęste od kurzu i zapachu perfum jej mamy, który zdawał się nigdy nie słabnąć. Skierowała się do kuchni. Bałagan nie zniknął, wszystko było takie, jakie zostawiła. Zegar wciąż tykał, wskazując godzinę dwudziestą pierwszą dwadzieścia. Łzy napłynęły jej do oczu. Przypomniała sobie, po co tam przyszła i przywróciła się do porządku. Pootwierała wszystkie szafki w poszukiwaniu jakiegokolwiek szlaku. Wystarczyłby skrawek kartki, cokolwiek, co pomogłoby jej odkryć prawdę. „Gdzie jesteś mamo" – pomyślała. Sięgnęła do piecyka, Claris uwielbiała piec, może właśnie tam mogło coś być. Jednak prócz brudu, niczego nie znalazła. Poddała się i poszła sypialni rodzicielki. Przeszukała jej rzeczy, nic nie zniknęło. Jej ubrania wciąż leżały w szafie. Lily szukała pod łóżkiem, wewnątrz, za nim, pod poduszką. Zdesperowana szukała nawet pod brązowym dywanem, na którym stał stolik. Pomyślała, że może kobieta schowała coś w miejscu, gdzie najmniej by się jej córka mogła tego spodziewać. Takim miejscem mogła być łazienka. Jej uwagę przykuła mata antypoślizgowa. Podniosła ją i zobaczyła białą kartkę. Niepewnie podniosła ją i odwróciła na drugą stronę. Był to list zaadresowany do Lily od jej ojca. 

       „Nikt nie rozumiał mojego ojca.  Był geniuszem, któremu podcięto skrzydła. Graham upokorzył Twojego dziadka. Miał on jednak marzenie, które pomogę mu dokończyć. Nazwisko Roy zostanie zapamiętane. Zawsze wiedziałem, że ludzie są nędznym gatunkiem, który nie potrafi wykorzystać swojego potencjału. Ojciec im pomógł. Teraz to my przejmiemy pałeczkę. Sprawimy, że świat stanie się lepszy. Lily, moja córeczko, dołącz do mnie. Wirus już prawie się rozprzestrzenił na całą planetę. Wszystko Ci wytłumaczę. Zadzwoń do mnie.
Tata".

       Dziewczyna długo wpatrywała się w dziesięciocyfrowy numer. Podarła kartkę na strzępy i wybuchła płaczem. Musiała szybko powiedzieć o tym Victorowi. Wybiegła z łazienki, ale nigdzie go nie było. Zobaczyła uchylone drzwi do jej pokoju. Otworzyła je szerzej. Chłopak stał przed toaletką, trzymając w jednej ręce zdjęcie ojca Lily w białej ramce, w drugiej czarną przepaskę. Spojrzał na odbicie dziewczyny w lustrze. Jego oczy zrobiły się czarne, a źrenica zmieniła kształt i błysła czerwonym światłem.
       — Victor?

Śmierć Motyla [Demo] ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz