Czerwone źrenice wpatrywały się w odbicie dziewczyny w lustrze. Białka i tęczówki były czarne. Victor powoli obrócił się w stronę Lily, odkładając zdjęcie i przepaskę na toaletkę. Ciemnowłosa stała nieruchomo w wejściu. Cofnęła się o krok, kiedy zaczął się do niej zbliżać. Uśmiechnął się, podnosząc lewy kącik ust. Coś w niej pękło, czuła się oszukana, strach przejął kontrolę nad jej ciałem. Pozwoliło jej to szybko uciec, ale chłopak ruszył za nią. Był szybszy, chwycił ją za koszulę i rzucił o podłogę w stronę kuchni. Niefortunnie uderzyła głową w przewrócony stół, przecinając łuk brwiowy. Po jej policzku spłynęła gęsta krew. Zakręciło się jej w głowie, poczuła tępy ból. Zobaczyła trzech Victorów, którzy do niej podchodzili. Po chwili zlali się w całość, ale było już za późno. Jego twarz zmieniła się, policzki rozerwały się w szeroki, przeraźliwy uśmiech. Jego zęby zmieniły się na kształt kłów. Widok wystraszył dziewczynę. Nie wyglądał jak zarażeni, których miała okazję zobaczyć. Złapał ją za szyję jedną ręką i podniósł tak, że nogi nie stykały się z podłogą. Zaczęło brakować jej tchu. Chciała go odepchnąć, ale jego odrażający wygląd nie pozwolił jej go dotknąć. Wykorzystała swoją nabytą siłę i kopnęła go w udo. Spojrzał na nią drwiąco, unosząc brwi.
— Kto by pomyślał, że będziesz taka wojownicza — powiedział. — W łóżku byłaś jak potulny piesek.
Lily nigdy nie czuła się tak upokorzona. Dała się nabrać jego udawanej trosce. Victor poluźnił uścisk i pozwolił jej stanąć. Spojrzał jej głęboko w oczy, które również zmieniły kolor. Mimo tego, że mogła już swobodnie oddychać, czuła, że każdy gwałtowny ruch może ją zabić. Choć dziwiło ją, że nie odebrał jej życia od razu.
— Czym jesteś... — wykaszlała.
Chłopak puścił ją i sięgnął po krzesło z podłogi. Postawił je przed dziewczyną.
— Siadaj.
Nie odwrócił od niej wzroku, a jego słowa brzmiały jak rozkaz, który musi wykonać. Tak rzeczywiście czuła. Jakby nie miała żadnego wyboru, musiała go słuchać. Była kontrolowana przez dziwnego potwora.
— Czym jesteś — powtórzyła, po tym jak usiadła. Nie miała nic do stracenia. Jej ojciec był złym człowiekiem, domyślała się, co mogło stać się z jej matką skoro pałał do Roy'a taką nienawiścią. Równie dobrze mogła umrzeć tu i teraz, dla niej świat się już skończył. Poddała się, ale przed śmiercią chciała dowiedzieć się prawdy.
— Jesteśmy genetyczną mieszanką wybuchową. Nazywają nas po prostu mieszańcami. Chcą przejąć kontrolę nad światem, bla, bla, bla. Do tego potrzebują najsilniejsze hybrydy, więc nie wiem po co ty jesteś im potrzebna. Pewnie do eksperymentów — zaśmiał się.
Jego słowa nie docierały do Lily. Były stekiem bredni, które nie miały dla niej sensu.
— Bo widzisz — kontynuował. — Ludzie zawiedli i trzeba ich zastąpić. Kiedy zaproponowali mi taką fuchę od razu się zgodziłem, mieć władzę nad czyimś umysłem. To jest coś.
— Co ze mną będzie? — spytała niepewnie. Bała się, nie potrafiła grać odważną, nie była taka. Pragnęła wiedzieć więcej, Victor z pewnością odpowiedziałby na każde z jej pytań, jakby był pewien, że wszystko co powie, Lily zabierze ze sobą do grobu. Twarz chłopaka wróciła do normalnej formy. Najwidoczniej potrafił nad tym panować. Podrapał się po brodzie, jego czerwone oczy przyglądały się przerażonej dziewczynie.
— Pomożesz im w badaniach.
— Im? Mojemu ojcu?
— Twój tatuś jest szaleńcem, ale i geniuszem, powinnaś być z niego dumna.
— Dumna? Jest mordercą! — Miała ochotę wstać z krzesła, ale nie potrafiła. Jego rozkaz wciąż siedział w jej głowie. — Zamienił bezbronnych ludzi w potwory!
— Dał im siłę, nam wszystkim. Dał nam coś, o czym wcześniej mogliśmy pomarzyć. Jestem silniejszy, szybszy, sprytniejszy, lepszy.
— Umrzesz jak inni – wypluła.
Victor uśmiechnął się i starł palcem zeschniętą krew z jej policzka.
— Umierają najsłabsi.
Lily obróciła głowę, odsuwając się od jego dłoni. Nie chciała by ją dotykał, obrzydzało ją to. Przed oczami dalej miała widok upiora, jakby sam diabeł w niego wstąpił. Nagle usłyszała jak ktoś wchodzi do mieszkania. W drzwiach kuchni pojawiło się dwóch wysokich mężczyzn ubranych w białe kitle. Jeden z nich wyjął z kieszeni strzykawkę i podszedł do dziewczyny. Próbowała się wyrywać, ale nie potrafiła. Po chwili poczuła się śpiąca, otumaniona. Obraz zaczął się rozmazywać. Zanim całkowicie nastała ciemność, zdążyła zobaczyć wychodzącego Victora, który ściska rękę drugiemu facetowi. Zamknęła oczy.
Obudziła się przypięta pasami do czerwonego fotela. Światło oślepiło ją na krótką chwilę. Kiedy oczy przyzwyczaiły się do jasności, mogła przyjrzeć się miejscu, w którym się znajdowała. Białe ściany, jedno malutkie okno na środku. Po lewej stronie znajdował się wielki monitor z wyświetlanymi obrazami. Lily zdołała rozpoznać, co było na ekranie. Ogromny wirus, ale różnił się od tych, które widziała na lekcjach biologii. Wydawał się pulsować, był czarny, odchodziły od niego niebieskie pałeczki. Obok kolejny, czarny z mieszanką szarego. Wyglądały tak... sztucznie. Odwróciła wzrok i rozejrzała się po drugiej stronie pomieszczenia. Pełno szafek, półek i stołów. Ogrom probówek i zlewek z kolorowymi substancjami. Była pewna, że znajduje się w laboratorium. Spróbowała zerwać pasy, które uciskały jej nogi i ręce, ale na próżno. Były bardzo grube, jakby przygotowane na mutanta, który ma potężną siłę. Lily uderzyła mocno w zagłówek, może udałoby jej się wybudzić z koszmaru, w którym była. Ale to nie był sen tylko rzeczywistość. Rzeczywistość, która wkrótce mogła zakończyć się apokalipsą.
— Dzień dobry — odezwał się męski głos z rosyjskim akcentem gdzieś z tyłu. Dziewczyna ścisnęła pięści, kiedy wyszedł przed nią wysoki, łysy mężczyzna ubrany w czarny garnitur. — Już myślałem, że dostałaś za dużo środku nasennego. Trudno wyznaczyć dla was dawkę, wasz organizm jest dosyć skomplikowany. Gdybym cię zabił, miałbym niezłe problemy. Znaleźć mieszańca trzeciego stopnia nie jest tak prosty, jak mogłoby się wydawać. — Chodził po sali, okrążając fotel, na którym siedziała ciemnowłosa. Mówił spokojnym tonem, jakby była to zwykła swobodna rozmowa z lekarzem rodzinnym. — Czwarty stopień to dopiero rarytas — powiedział i zaśmiał się, klaszcząc w dłonie na co Lily wzdrygnęła się. — Mamy ich zaledwie czterech w Manhattanie, podobno Francja ma ich dziesięć. Są sprytni, chowają się jak szczury, ale potrafią współpracować... Poznałaś już Victora, prawda?
Zatrzymał się tuż przed nią. Jej oczy zmieniły kolor, ale mężczyzna wciąż miał je brązowe. Chciała się odezwać, powiedzieć cokolwiek, ale była w zbyt wielkim szoku. Nerwowo rozglądała się dookoła, zapach chemikaliów dotarł do niej, budząc licealne wspomnienia. Dotarło do niej, że już nigdy nie wrócą, zrozumiała, że dla świata jest już martwa. Jej mama prawdopodobnie mogła już nie żyć, Nina z pewnością mogła mieć problemy, a może już zaczęła się przemieniać. Straciła wszystko, co miała. Była młoda, tak wiele jeszcze przed nią miało być. Została zamknięta w laboratorium jak królik doświadczalny. Po jej policzku spłynęła łza. Dziewczyna była całkowicie bezradna.
— Co... Co teraz ze mną będzie — wyjąkała łamiącym się głosem.
Mężczyzna obrócił się, podszedł do stolika, na którym stał czarny mikroskop, sięgnął po fiolkę z przeźroczystym płynem i napełnił nim strzykawkę. Podszedł do Lily i szybko wbił igłę w jej udo.
— Zajmę się tobą, w zamian ty oddasz część siebie — odpowiedział i uśmiechnął się pod nosem. Miał wzrok szaleńca, kto wie, co siedziało mu w głowie i co oznaczały jego słowa. — Zapomniałem się przedstawić. Jestem Oscar Morozow, biotechnolog.
Po wstrzyknięciu substancji, Lily poczuła tępy ból w nodze, który zaczął promieniować w górę. Kolejny raz zatrzymał się w kręgosłupie, przez co wygięła się do przodu. Nie mogła wytrzymać, miała wrażenie, że kręgi łamią się i zrastają. Jej policzki zaczęły rozrywać się i regenerować, dając wrażenie ruchu. Wrzasnęła, zdzierając sobie gardło. Jej krzyk odbijał się od ścian wielkiego budynku, docierając do zamkniętych w ciemnych pomieszczeniach mieszańców.
CZYTASZ
Śmierć Motyla [Demo] ✔
Science FictionPierwsza wersja Śmierci Motyla z 2018 roku. Aktualnie pisany jest remake. W 2045 roku spokój zwykłych szarych ludzi został zakłócony. Nieznana dotąd choroba przez lata rozprzestrzeniała się po świecie, nie dając żadnych objawów, a wystarczył jedynie...