Oboje niezauważalnie przełknęli ślinę. Słońce zachodziło coraz bardziej. Wiatr nagle ustał, jakby dając im chwilę tylko dla siebie. Wszechobecna cisza była przytłaczająca. Mieli wrażenie, że powietrze zgęstniało, gdyż obojgu coraz ciężej było oddychać, a przynajmniej tak im się wydawało. Nie potrafili się odezwać, nie chcieli. Dazai zrobił krok w kierunku dziewczyny, niepewnie, jakby bojąc się, że się wystraszy. Zaczął czuć tę cholerną chęć uratowania jej. Sam może i kochał samobójstwo, ale ona to nie on! Nie ruszyła się, po prostu go obserwowała. Ulżyło mu, może uda się ją uratować. Wystarczyłoby chwycić ją za nadgarstek i mocno przyciągnąć. Brzmiało prosto, jednak odległość między nimi wydawała się Osamu nie do przekroczenia. Te kilka metrów było teraz niczym ogromna przepaść. Szatyn po raz pierwszy w życiu tak bardzo się bał. Chciał ją przekonać, by podeszła bliżej, odeszła od krawędzi. Po prostu przyszła do niego i wtuliła się w jego tors. Zebrał się w sobie i zrobił kolejny krok w jej kierunku, a gdy ponownie się nie cofnęła, uznał to za dobry znak. W jakimś stopniu mu ulżyło, ale to dalej nie to, co chciał osiągnąć.
— Po co podchodzisz, Dazai? — zapytała głosem tak smutnym, że mężczyzna poczuł dreszcz przechodzący po jego karku. — Oboje wiemy, że to nie ma sensu. Po prostu... Idź już do domu.
Nie chciała jego wsparcia, nie chciała słuchać, jak namawia ją, by podeszła, dała sobie spokój. Postanowiła to już dawno i chciała choć raz wywiązać się ze swojego postanowienia.
— Bo mi zależy. — odpowiedział krótko jakby niepewnie. Sam nie wierzył w to, co wypowiedziały jego usta, ale jeszcze bardziej nie wierzył w to, co zrobiła czarnowłosa.
Cofnęła się po raz piąty.
CZYTASZ
Dziesięć kroków do śmierci.
FanfictionJedynie dziesięć kroków dzieliło ją od upragnionej śmierci. Jednakże w tym samym momencie przy niej pojawił się ktoś, kto nie do końca zgadzał się z jej decyzją.