XI

91 13 6
                                    

(Pierwsze kroki)

Kiedy słowa dotychczas wylewały się z ciebie od świtu do zmierzchu, nie ważne, kto (i czy w ogóle ktokolwiek!) cię słuchał, nagłych ślubów milczenia nikt nie mógł przeoczyć. Zwłaszcza babcia Ida, która zna cię od urodzenia i najprawdopodobniej ma w sobie coś z antycznej profetki.

Spojrzała na ciebie długo i tak, jakby z każdego atomu twojego ciała mogła wyczytać inną tajemnicę. Po tych oględzinach uśmiechnęła się i rozpoczęła poranny rytuał - jajko, chleb, kakao, krótkie uściśnięcie ramienia (które zawsze oznacza: jestem tu) i poprawienie przekrzywionego kołnierzyka. Mogłaś wyruszać w świat.

***

Ciężko było mi uwierzyć w to, ile można usłyszeć, gdy samemu nic się nie mówi.

W autobusie było bardzo tłoczno; zajęłam miejsce na samym tyle, które właściwie niczym nie ustępuje temu z przodu, no, może poza tym, że nie dociera tam już muzyka. Rozglądałam się wokół w poszukiwaniu kogoś, na kim mogłam zawiesić oko - mój wzrok przepływał przez fale granatowych płaszczy, czerwonych szalików, czarnych kozaków, aż wreszcie spoczął na niepozornym mężczyźnie dwa siedzenia przede mną. Z początku nie wiedziałam, czemu zdecydowałam się akurat na niego - ale kilka sekund później przypomniałam sobie, że już go widziałam. To był pan, który kilka tygodni wcześniej dosiadł się do mnie i przez całą drogę czytał "Trzech muszkieterów".

Może to moje śluby milczenia, a może fakt, że już wtedy wydał mi się bliski, w każdym razie pokonałam dzielącą nas odległość i usiadłam na brzegu siedzenia. Spojrzał na mnie przelotnie i powrócił do książki (tego dnia był to pierwszy tom "Anny Kareniny"), w żaden sposób nie komentując mojego nagłego pojawienia się - nie krzyknął: o, pamiętam cię! albo: nie zapytałaś, czy to miejsce jest wolne. Gwar autobusu i tak uniemożliwiłby jakąkolwiek rozmowę.

***

Drzwi były tak samo szczelnie okolone różanym krzewem, jedzenie w stołówce równie paskudne, francuski nadal nie zakorzenił się w mojej głowie w stopniu zadowalającym, mimo to Albert przez cały dzień chrząkał i wzdychał, jak gdyby miała wkrótce nadejść apokalipsa. Moje śluby milczenia nie obejmowały pisania - zrobić to w trakcie roku szkolnego to jak skazać się na tysiącletnie męki w Tartarze - zatem Albert został od razu wtajemniczony w mój plan, ale z jakichś względów nie mógł go zaakceptować.

Po prawdzie, często miał poważne obiekcje co do moich szalonych planów - próbował wybić mi z głowy zakup hulajnogi (kupiłam ją), zjedzenie pięciu gałek lodów na raz (zrobiłam to) - ale nigdy w taki zawoalowany sposób. Zwykle otwarcie mówił mi: tego nie rób, zrób tamto, czasem postarał się nawet przedstawić dwie strony medalu, a dzisiaj na nic takiego się nie silił. Opowiadał mi o mało istotnych sprawach, dwa razy wspomniał o Wildze i Orionie, ale w porę się zreflektował.

- Ciekawe, kiedy do nas wrócą. Bo jestem przekonany, że wrócą, nie mogą w nieskończoność siedzieć sami, poza tym, nie ma lepszego miejsca na stołówce od tego, które dotychczas zajmowaliśmy.

Cóż, tutaj musiałam się z nim zgodzić - mieliśmy stamtąd doskonały widok na klomby za oknem i dostatecznie blisko do dzbanka z sokiem. Tego dnia, gdy weszliśmy na stołówkę, obawiałam się, że będę musiała stoczyć z Wilgą pojedynek na spojrzenia, który niechybnie skończy się potokiem łez; nic takiego jednak nie nastąpiło, bo moich przyjaciół nigdzie nie było widać. Usiedliśmy zatem przed talerzami z buraczaną sałatką, a Albert podjął wątek najnowszych wieści ze świata, o których usłyszał rano.

Była jednak osoba, której uwity przeze mnie kokon milczenia nie mógł powstrzymać. Z jakichś niewytłumaczalnych względów naprawdę sądziłam, że tego dnia da mi spokój - miałam zbolałą minę i miałam na sobie tylko dwa kolory - ale z perspektywy czasu to było szalenie głupie! Zły nastrój to idealne warunki dla tego gatunku - podstępnego, okrutnego i...

- Witaj, Narcyzo.

Balladyna usiadła po drugiej stronie stołu, tam, gdzie zwykle siadał Orion. Przekrzywiła głowę, gdy nie odpowiedziałam, a po kilkunastu sekundach zwróciła wzrok w stronę Alberta. Ten spiorunował ją wzrokiem i wstał, widocznie nie chcąc brać udziału w naszej małej konfrontacji.

- Boli cię gardło? Mam nadzieję, że to nie jest zaraźliwe.

Nadal nie odpowiedziałam, popatrzyłam na nią tylko ponaglająco - jeśli miała coś do powiedzenia, niech lepiej zrobi to szybko. Balladyna doskonale odczytała moje spojrzenie i kontynuowała:

- Ptaszki od rana śpiewają, że ktoś nie zdołał złapać Gabriela na miód. Na ocet pewnie też nie, stąd to milczenie? No cóż, mówiłam ci, że to nie jest łatwy kąsek. Nie dla ciebie. I, co tu dużo mówić, nie dla mnie.

Przeklinałam się za to przez następne kilka dni, ale nie udało mi się ukryć zaskoczenia. Balladynie dało to potężną dawkę chorej satysfakcji, bo z każdym następnym słowem jej uśmiech się poszerzał.

- My do siebie pasujemy - jesteś zbyt uparta, by to przyznać, ale gdzieś w głębi duszy wiesz, że jesteśmy jak dwie połówki jednego jabłka. A Gabriel... Może wydaje się ciekawy, całkiem przystojny, no i potrafi śpiewać! ale tak naprawdę to okropny nudziarz. Zostawiłby cię po kilku tygodniach tak samo jak ci twoi, jak im tam było... Wilga i Orion. Nie warto, kochanie.

Tym razem byłam przygotowana na atak, więc nawet nie drgnęłam, gdy padły imiona Wilgi i Oriona. Jeśli ptaszki frunęły nade mną, gdy rozmawiałam z Gabrielem obok księgarni, to równie dobrze mogły przysłuchiwać się rozmowie moich przyjaciół. Spokój chyba zirytował Balladynę, bo zaczęła stukać paznokciami w blat stołu, jednocześnie ani na moment nie odwracając ode mnie oczu.

- Nadal nic nie powiesz? To niezbyt miłe, zważywszy na moją troskę o ciebie.

***

To był wtorek. W środę skwitowała:

- W szkole już wszyscy plotkują, że nic nie mówisz. Jeśli nie chcesz stracić resztek reputacji, nadszarpniętych bieganiem za tym chłopakiem, to lepiej coś powiedz.

***

W czwartek:

- Naprawdę nie wiem, czemu to robisz. Monologi nie są moją mocną stroną, okropnie się przy nich nudzę. Brakuje mi kompana do rozmów. - Wzięła mnie za rękę, ale nie wzdrygnęłam się. - Nie? Komplementy też nie zadziałają?

***

W piątek:

- Zaczynam się denerwować, Narcyzo. Powiedz coś.

***

Przez następny miesiąc:

- Powiedz coś!

***

Dwa miesiące później:

- Powiedz coś (bez wykrzyknika. Z jakichś względów w głosie Balladyny pojawiły się pęknięcia i przy przedostatniej sylabie tracił wyzywającą nutę).

***

Na razie nie mam nic do powiedzenia, ale jutro wrzucę ostatni rozdział i trochę więcej (jeśli ktoś to jeszcze czyta, to bardzo mu dziękuję za cierpliwość)




NarcyzaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz