S E C O N D

39 4 0
                                    

-Madeline! - słyszę tak dobrze znany mi głos.

Przynajmniej wiem, że nikt nieznajomy się nie włamał. Już sama nie wiem co by było lepsze...

Drzwi mojego pokoju otwierają się z hukiem odbijając się przy tym ścianę. Najprawdopodobniej robiąc w niej niemałą dziurę.

Nie odwracam się nawet w stronę z której dobiega hałas, tylko wpatruje się w ulicę za oknem.

Nawet nie zauważyłam kiedy zaczęło padać. Krople deszczu rytmicznie uderzają o szybę, robiąc przy okazji przyjemny szum. Nie wiem czemu, ale on mnie uspokaja tak samo, jak zapach na dworze zaraz po burzy. Jest taki świeży i czysty, niczym nie skażony. Jest przeciwieństwem tego świata, który z każdym dniem pogrąża kolejną istotę.

Niestety zaraz widok zasłania mi czyjaś sylwetka. Najwyraźniej nie jest zadowolona z tego, że ją zignorowałam, ale cóż w tym momencie ciekawszy dla mnie jest widok za oknem niż słuchanie jej niekończących się wywodów.

Chyba zdenerwował ją brak jakiejkolwiek reakcji z mojej strony. Cóż gdyby mnie to obchodziło...

-Melanie! Do cholery jasnej! - zaczęła szarpiąc mnie przy tym za łokieć. Jednak szybko jej się wyrwałam i w końcu spojrzałam na jej bladą twarz. Miała tak zimny wzrok, że przeszły mnie lekkie dreszcze, ale od razu się otrząsnęłam, nie chcąc okazywać swojej słabości.

-Tak mamo? - zapytałam, a w moim głosie nie można było wyczuć ani gniewu, ani jakiejkolwiek innej emocji. Po prostu zero.

Czułam się wypruta. Pusta. Nawet te same zimne, matowe tęczówki, które kiedyś błyszczały ze szczęścia, nie były wstanie ze mnie czegokolwiek wykrzesać. Bo to między innymi przez nie nauczyłam się obojętności.

Wszystko się pozmieniało. Kiedyś było kompletnie inaczej. Lepiej. Lecz nie zawsze dostajemy to czego chcemy lub to, co było nam znane, zostaje nam odebrane.

Tak samo było i w tym przypadku.

Kiedyś miałam dobrą, kochającą i pełną energii oraz szczęścia matkę. Mogłam na niej polegać. Była dla mnie niczym najdroższa mi przyjaciółka. Rzadko kiedy się kłóciłyśmy, a jak już to naprawdę sporadycznie. Wszystko się jednak zmieniło...

Bo czasami tak jest, że piekło powoli pochłania całe dobro, które kumulowało się przez lata w nadzwyczajnym człowieku, tylko po to, aby czerpać satysfakcję z bólu, jaki wyrządza jego bliskim.

Pustoszy wszystko na swojej drodze, pozostawiając tylko małe, ostre drobinki szczęścia, które niszczeją z każdym kolejnym dniem. Jego wszechobecna siła rani najbardziej tych, który pragną pomóc przeobrazić się tej gasnącej iskierce w pogodne i radosne ognisko, naprawiające wszelkie szkody.

Tak też było i z moją matką. Tragedia postanowiła ją zmienić całkowicie. Zabić to, co najbardziej w niej kochałam. Tylko nie wiem komu miało to sprawić większy ból czy mi, czy mamie.

Każdego dnia musiałam patrzeć, jak jej stan się pogarsza, a ona staje się wrakiem człowieka. Jej dawna, promienna i zadbana oliwkowa skóra, teraz przypominała cienki, płowiejący pergamin. Oczy, które swym blaskiem przypominały malachit, stały się wyblakłe, bez wyrazu. Nawet teraz, patrząc na nią, nie widziałam w tej kobiecie mojej własnej matki, która przez dziewięć miesięcy nosiła mnie pod swym ciepłym sercem. Teraz była mi obca. Tak jakby te wszystkie malownicze chwile istniały jedynie w moich wspomnieniach. W końcu przed oczami miałam pijaczkę, która śmierdziała tanim winem, a nie kochaną kobietę, która podarowała mi życie.

- Gdzie dałaś te butelki?! I co zrobiłaś z pieniędzmi?! - wydarła się w moim kierunku, patrząc na mnie jak na najgorszą rzecz, która ją spotkała. Lecz nie poruszyło mnie to w żaden sposób. Byłam przecież do tego przyzwyczajona.

Cmentarzysko wspomnieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz