Część 4

72 23 0
                                    

Ubrałam się na spotkanie z moim chłopakiem. Zaczynam się chyba przyzwyczajać do tego stylu ubierania, skusiłam się nawet by ubrać zawieszkę z pacyfką, która dobrze się prezentowała z czarną koszulka i potarganych dżinsach w tym samym kolorze. Kiedy zajrzałam do szuflady, odkryłam dużą ilość makijażu, więc go sobie nie żałowałam, w końcu ona też się tak ubiera. Kiedy zaakceptowałam swój wygląd, ruszyłam do miejsca spotkania. Zauważyłam go już z daleka i muszę przyznać, że się dość mocno zdziwiłam na jego widok. Serio, irokez? Nie nosił też okularów, a jego ubiór... To zdecydowanie był alter ego mojego chłopaka, a nie mój chłopak. 

- Siema - mówi.

- Hej.

- To gdzie leziemy?

- Eee... Nie chcesz zostać tutaj?

- W parku? Nie żartuj!

Co moja inna wersja w nim widzi?

- To gdzie proponujesz?

- Jakiś ciemny kącik i tylko my dwoje?

Chyba sobie kpi. Nie ma mowy by mnie tam zaciągnął. Ignoruje to pytanie.

- Jak leci? - pytam, zamiast odpowiadać.

- Źle. Jak może być, pomyśl trochę, przecież życie tym mieście to istna tortura.

Ja staram się być grzeczna, a on mi zarzuca, że jestem głupia. Mam dość.

- Wiesz chyba się źle czuje. Może podjadę już do domu.

- Że już?

- Tak, muszę lecieć, pa!

Odchodzę czym prędzej. Moich nowych przyjaciół jestem wstanie znieść, to jego nie trawię. Wchodzę do domu i widzę pędzącego na mnie psa. O nie! Udaje mi się robić unik i by zostawił mnie w spokoju klepie go delikatnie. Potem zmęczona udaje się do pokoju. Chętnie wzięłabym gorącą kąpiel w wannie, ale w tym domu nie ma wanny, jest tylko prysznic. Dlatego sobie odpuszczam. Spoglądam na stos zadania domowego, ale po co mam je robić, przecież mój klon tego nie robi, więc ja też nie zamierzam. Jest to wspaniałe uczucie, że nie muszę go robić. Zawsze robię od razu wszystkie zadania, ale może pora to zmienić. Po co mam pisać pracę tego samego dnia którego nam ją zadano, skoro  ona jest na za tydzień i mogę to zrobić potem. Muszę to przemyśleć jak wrócę do siebie. O ile wrócę, ale nie dopuszczałam do siebie tej myśli.

Reszta dnia minęła w podobnym klimacie do niedzieli.

A potem minął tydzień. Mojego chłopaka unikałam, kontakt z rodzicami ograniczył się do minimum i za każdym razem kiedy mnie ignorowali miałam łzy w oczach, a psa, ku mojemu zdziwieniu, zaczęłam tolerować, a nawet lubić. Zaczęłam wychodzić z nim na spacery i się z nim bawić, choć nigdy bym się tego nie spodziewała. Zaczęłam też na swój sposób lubić moich przyjaciół, czasami dziwne się przy nich czułam, ale chwilami potrafili doprowadzić człowieka do wybuchu śmiechu. Choć kilka razy zrobili coś nielegalnego, za każdym razem się wykręcałam. Tak było bezpieczniej. 

W końcu nadszedł piątek z dniem imprezy, na którą tak bardzo nie chciałam iść i miałam nadzieję, że do tego czasu wrócę do domu. No cóż, raz kozie śmierć. No i nie mogę się wymigać, jak to zrobię Artur mnie zabije, a to będzie jeszcze gorsze, co wiem doskonale z oberwania moich nowych przyjaciół. Plus był taki, że mojego chłopaka tam nie będzie bo wyjechał na weekend. Tak, więc godzinę przed umówioną godziną z przyjaciółmi, do mnie do domu wpadła Katia, miała pomóc mi się przygotować i przyjść tak po prostu na ploteczki. Moja przyjaźń z nią się rozwijała choć dalej czułam się przy niej skrępowana. Choć wiedziałam, że ploteczki z nią schodzą na rozmaite, czasem odrażające tematy.

Po drugiej stronie lustraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz