02. śledztwa ciąg dalszy

397 36 27
                                    

twenty one pilots - the hype

Odpoczynek był dużym wyzwaniem w obliczu wszechobecnego bólu pulsującego po całym skulonym ciele i krwi zasychającej w nosie. Udusić się nie chciał, musiał więc leżeć w niewygodny, przykry dla obitych żeber sposób.

Jasne, brudne włosy opadały na oczy, gdy rysował zsuniętym z materaca palcem niewidoczne wzorki na dywanie w bure, szerokie paski.

- Pietro Maximoff - powiedział cichutko, jakby nie chcąc pozwolić nazwisku przepaść. Powtarzał to sobie za każdym razem, gdy mężczyzna nie mógł tego usłyszeć.

On nigdy nie mówił do niego po imieniu, zwykle ograniczał się do ohydnego mój drogi, równie często z jego ust wypływało jadowite, parzące niczym kwas kochanie.

Kochanie, które zostawiało brzydkie ślady na wąskich wargach.

Zawsze był dobry w obarczaniu się cudzym ciężarem; pod pewnymi względami był niczym Atlas. Nosił świat, który wtłoczono na obtarte już barki z nadzieją, że gdy to nieposłusznie upuści, on nie rozpadnie się na kawałki zbyt drobne, by je potem zbierać.

Właściwie gdyby nie dzieci, już dawno pozwoliłby zmęczonym, śliskim palcom osunąć się po sferze i patrzeć, jak się tłucze.

Wybierał właśnie koszulkę spośród wszystkich głupich i zabawnych, które nosił (nieważne, czy była z nadrukiem z przeróbką Mona Lisy, czy idiotycznym wykresem*), gdy do pokoju wszedł Peter.

Szczupły szatynek był najwrażliwszym dzieckiem z całej szatańskiej trójki, dlatego odkąd przyśniła mu się śmierć ojca, regularnie przychodził do sypialni rodziców rano sprawdzić, czy tata oddycha. No, przychodził, dopóki nie skończył trzynastu lat.

- Hej, Pete. - Tony pocałował syna w czoło. - Co jest? - spytał na widok świeżych znamion po łzach, które natychmiast otarł. - Jeśli znowu śniło ci się, że umieram...

- Nie, nie śniło - zaprzeczył pospiesznie chłopiec. Brązowe oczy spoważniały, a zaraz za nimi zastygły te czterdziestoletnie. - Znaleźliście go?

Stark westchnął. Dlaczego nieświadomie zrzuca ciężar zawodowy na szczęście swoich dzieci? Zły z niego ojciec, skoro jego stres odbija się na nich rykoszetem, a oni znają już szczegóły. Chociaż może nie powinien o nich rozmawiać na tyle głośno, by usłyszeli.

Cholera, powinien trzymać dzieci z daleka od tego syfu.

- Nie znaleźliśmy - wyznał - ale znajdziemy. Przysięgam - dodał bezsensownie, bo skąd miał wiedzieć, czy w ogóle mają dobry trop, czy jakkolwiek posuwają się naprzód.

I czy odnalezienie trupa się liczy?

Peter uśmiechnął się słabo, obejmując mężczyznę. Umiejscowił starym zwyczajem nos blisko serca śledczego, wbijając oddechu jeden po drugim w miękki materiał.

- Mi tego nie obiecuj - wymamrotał w materiał koszulki. - Obiecaj to jemu.

Tony niemal się zachłysnął słowami syna. Uspokajająco pogłaskał kręcone, jasnobrązowe włosy.

- Chciałbym móc tak zrobić, Pete. Ale mogę tylko obiecać to tobie. A teraz, jeśli pozwolisz, tata musi się ubrać - powiedział, uwalniając się z objęć chłopca.

CAN YOU NOT. avengers Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz