Oto obiecana druga część relacji z mojego dwuskoku filmowego.
Więc... od czego by tu zacząć... Największy problem jest taki, że nie mam pojęcia, co mogłabym napisać. Nie mogę się do niczego przyczepić, ale nie byłam również w żadnym stopniu zachwycona. Ten film zwyczajnie przeszedł obok mnie. Ciężko mi więc go jakkolwiek ocenić.
Wiem, że historia miłości bezmyślnego zombie do normalnej dziewczyny powinna być chociażby odrobinę ciekawa. I może była, jednak nie dla mnie. W pewnym momencie wszystko dłużyło mi się jak flaki z olejem. Były momenty, w których pewne klisze obijały się o mój mózg, jakby film chciał powiedzieć "Zobacz, skorzystaliśmy z tego, jesteśmy fajni!". Otóż nie. Fabuła jest okrutnie przewidywalna, więc nie było nawet szansy, żeby wzbudzić zainteresowanie.
I po tych wszystkich narzekaniach możnaby powiedzieć, że film tak naprawdę mi się nie podobał. Jednak nie odzwierciedla to całej prawdy. Mówię to wszystko, ale właściwie z obojętnością. Nie było to dzieło fatalne, nie było to dzieło wybitne. Był to film, o którym nie będę pamiętać, w trakcie którego nie byłam zachwycona, ale też nie złapało mnie zupełne zniechęcenie. Zwyczajny średniak.