Clint był zmęczony. Cholernie zmęczony, całą tą przeprowadzką i bzdurami z nią związanymi. Natasha obiecywała, że postara się zorganizować wszystko tak, by miał się jak najmniej martwić i stresować, ale i tak wyszło jak zawsze. Był wdzięczny, był naprawdę wdzięczny Natashy za sprawną organizację, jednak drobne komplikacje wychodzące przy najmniej spodziewanej okazji to rzecz, której nie da się uniknąć w życiu.
Na szczęście teraz było już po wszystkim. Odetchnął z ulgą, poprawiając krzywo leżące na nim spodnie od piżamy i nalał sobie kawy, rozlewając część poza kubek. Nie przejął się tym jednak, stwierdzając, że później posprząta i udał się na taras, z którego miał niesamowity widok na ocean, którego część wcinała się w ląd, tworząc najbardziej urokliwą zatokę, jaką Barton widział w całym swoim życiu. Mężczyzna mimowolnie westchnął, napawając oczy zachwycającym krajobrazem. Mieszkanie tutaj to prawdziwy raj. Bez sąsiadów, bez ludzi, którymi trzeba by się było przejmować. I w dodatku ten dom! Mały bo mały, ale Clintowi naprawdę nie potrzeba było więcej przestrzeni, kiedy wystarczyło mu, że miał dach nad głową, łóżko do spania i gdzie zaparzyć sobie kawy. Położenie domku też było idealne - na klifie znajdującym się obok przy plaży, położonym na tyle daleko, by fale nie miały go już jak podmywać. Ze schodami (odpowiednio odnowionymi; Tasha opowiadała mu o spróchniałych deskach, na których prawie skręciła sobie nogę) prowadzącymi do zejścia na piasek. W dodatku tyle miejsca ile tylko chciał do porozstawiania sprzętu od łucznictwa, które było jego małym hobby. Idealnie.
Po wypiciu odpowiedniej do funkcjonowania dawki kofeiny, mężczyzna wstał, przeciągnął się z jękiem i wrócił do sypialni, tylko po to, aby zmienić spodnie od piżamy na szorty do pływania. Nie kłopocząc się z resztą ubioru (kto zakładałby koszulkę przy takim skwarze?) wsunął na nogi klapki i ruszył do zejścia na plażę, chcąc przejść się na małe molo, znajdujące się mniej więcej przed klifem, wcinające się swoją konstrukcją w ocean.
Clint zszedł w końcu ze schodów, stawiając swoje nogi na parzącym piasku. Rozejrzał się jeszcze wokół siebie, chłonąc widok z dołu, który był nie mniej imponujący. Plaża ciągnąca się po lewej półkolem wzdłuż zatoki i nieprzerwany pas roślinności po prawej, zostawiający cię z wrażeniem, jakbyś był sam na kompletnym odludziu. Cóż, nie było to dalekie od prawdy. Od Domu Clinta wiodła piaszczysta, pełna wybojów ścieżka, którą jechało się dziesięć minut samochodem do głównej drogi, którą z kolei musiałeś jechać kolejne piętnaście do najbliższego sklepu.
Clint był absolutnie zakochany w tym nowym pustelniczym trybie życia.
Przeszedł całą szerokość plaży i wspiął się na pomost, którego długość nie przekraczała siedmiu metrów. Odetchnął głęboko, wpuszczając do płuc świeże, przesiąknięte zapachem oceanu powietrze i ruszył na sam koniec drewnianej konstrukcji, gdzie do belek przycumowana została mała żaglówka i stara łódka wiosłowa. Ta druga była tu na wypadek, gdyby większa łódź została jakoś uszkodzona, ale Clint pomyślał, że mimo wszystko będzie jej chyba używał częściej niż sądził. Mniej kłopotu niż z żaglówką.
Mężczyzna uśmiechnął się do siebie i zrzucił z nóg buty, wskakując do wody z końca pomostu. Zderzenie rozgrzanej skóry z chłodnawą wodą wywołało dreszcz, ale otrzeźwiło i rozbudziło do końca w sposób, w jaki nawet kawa nie była w stanie. Wynurzył się na powierzchnię i parsknął, przecierając twarz z kropelek wody, po czym obrócił się i zaczął płynąć wzdłuż brzegu, w spokojnym, stałym rytmie kraula. Nie obawiał się aktualnie żadnego spotkania z rekinami, gdyż wiedział, że polują najczęściej o zmierzchu i na głębszych wodach, nie zapuszczając się do zatok takich jak ta. O tutejszej faunie również naczytał się tyle, żeby być pewnym swojego bezpieczeństwa podczas tej kąpieli. Może Natasha nazywała go czasem ,,dużym dzieckiem", ale brew temu co o nim myślała, nie był nieodpowiedzialny.
Jego ciało przecinało taflę wody, praktycznie przejrzystej w tej części zatoki. Głębokość miał mniej więcej do szyi, więc doskonale widział dno i lazurowy błękit otaczający go ze wszystkich stron, uwalniający jakieś ulotne uczucie, które na moment zaparło mu dech.
Cholera, to miejsce to najprawdziwszy raj.
Po około dwudziestu minutach pływania wyszedł wyczerpany na piasek i rzucił się w niego, kompletnie nie przejmując tym jak przykleja się do jego mokrych pleców. Zamknął oczy, pozwalając promieniom słońca muskać jego twarz i oddychając głęboko, przeleżał tak chwilę, zanim nie podniósł się i nie wszedł z powrotem do wody, by zmyć z siebie ziarenka piasku. Następnie wyszedł z wody i ruszył na pomost po swoje klapki.
Których na nim nie było.
Clint zmarszczył brwi, rozglądając się po deskach pod swoimi stopami. Nie było ich. A przecież na pewno je tu zostawiał, zanim poszedł pływać. Na pewno.
Przykucnął na końcu pomostu i zerknął w dół, żeby sprawdzić, czy aby nie wpadły do wody, ale na dnie zobaczył tylko bielutki piasek i kilka kamieni. Żadnych butów. Sprawdził więc łódki, do każdej zaglądając uważnie, ale w nich też nie było kompletnie nic. Ani śladu.
Co miał zrobić, nie ma to nie ma. Pewnie jakiś ptak je porwał, kiedy on pływał i nie ma co dreptać na tym mostku - i tak ich nie odzyska. Odwrócił się więc i ruszył z powrotem do domu, mamrocząc pod nosem przekleństwa. Dobrze, że miał jeszcze jedną parę, chociaż obawiał się, czy w takim tempie nie będzie jednak musiał udać się w najbliższym czasie do sklepu, w celu zaopatrzenia się w większą ilość obuwia.
/Obiecałam😌 ostatni dzień sierpnia, ale trzymajcie się!
CZYTASZ
March to the sea /// Hawksilver
FanfictionPietro jest syreną i naprawdę nie znosi ludzi, a Clint to nowy lokator dotychczas opuszczonego domku znajdującego się na terenie, który do niedawna był ulubionym miejscem odpoczynku Pietro. Chłopak ma zamiar utrudnić mu życie jak to tylko możliwe, a...