Końskie zaloty

57 6 0
                                    

Minęły 4 miesiące. Ahhh, jak ten czas szybko leci :))  Poznałam lepiej kilka osób, z niektórymi nawet chodziłam w podstawówce na dodatkowe zajęcia. Jakie to dziwne uczucie chodzić z kimś 3 lata na dodatkowy angielski i nie umieć sobie przypomnieć tej jednej z pięciu twarzy z zajęć... Ah, starość nie radość. Młodość w sumie też nie.
Jedną z nowych osób polubiłam nieco bardziej, niż resztę. Był to Bartuś! Ale miałam zaciesz, kiedy nie uciekał ode mnie na przerwie :D Lubiłam z nim gadać (jeśli mówienie do niego i jego milczenie zalicza się do rozmów) i na każdej wolnej lekcji pisałam do niego liściki na kartkach. Na niektóre nawet odpisywał!
Trochę ciężko było z nim pisać, bo siedział w pierwszej ławce, a ja w czwartej lub piątej, gdzieś tam w pizdu od niego (wspomnę tu jeszcze, że część ławek była na 4 osoby, a część na 2, a on siedział w tej poczwórnej, gdzieś w środku między ludźmi). Właśnie przez tą dzielącą nas odległość, pewnego cudnego razu, nie trafiłam w niego, ale w kogoś siedzącego obok. Kogoś, kto swą twarzą mógł zamienić człowieka w kamień, kogoś o duszy czarnej, jak raper z bronksu, kogoś o włosach złotych, jak korona króla Polski, kogoś o imieniu Marcin. To właśnie w tym momencie przypomniałam sobie o jego istnieniu.
Jednak moje spudłowanie nie rozproszyło mnie, więc szybkim gestem kazałam Marcinowi dać kartkę Bartkowi, a sama obróciłam się do koleżanki.
Po chwili nastąpił ten moment: Dostałam kartkę z powrotem.

-Yay! Odpowiedział mi!- pomyślałam i szybko rozwinęłam karteczkę.

Jednak zamiast wyczekiwanej przeze mnie odpowiedzi, było tam napisane:

"Bartek nie chce Ci tego mówić wprost, ale on się Ciebie trochę boi i wolałby być teraz sam. Ale za to ja mogę pogadać :)"

Po rozszyfrowaniu tych hieroglifów, zamurowało mnie. Co? XD Może nie jestem najładniejsza, ale żeby się mnie od razu bać?
Podniosłam głowę znad kartki i spojrzałam w stronę tablicy.

-Kto, do cholery, tak bazgra?- pomyślałam, próbując dopasować czcionkę do którejś z osób.

Mój wzrok jednak napotkał wzrok Marcina. Uśmiechnął się i odwrócił w stronę kolegów. Aż coś mną wzdrygnęło. Odruch wymiotny? Nie, chyba nie.
Zrozumiałam, że kartka była od niego i zaczęłam się zastanawiać, czy serio warto zaczynać znajomość z kolegą mojego krasza.
Jednak postanowiłam z nim popisać, i tak nie było nic lepszego do roboty.
Temat rozmów był totalnie basic. "Co tam?", "Jak tam?" itp. Ale w sumie to nie było tak źle, wydawał się dość miły.

- A popiszę sobie z nim, co mi tam. Może Bartek będzie zazdrosny. - przeszło mi przez głowę.

Po tych, jakże ciekawych, konwersacjach, na, jakże ciekawej, lekcji, postanowił usiąść koło mnie na matmie. Mhm... co? Ale ok, nie będę niemiła, w końcu trzeba być kawaii, prawda?
Trochę na tej matmie poprzeszkadzaliśmy przez kilka następnych tygodni, zanim koleś zaproponował pisanie na Messengerze. Czemu pierwsza na to nie wpadłam, spytacie pewnie? Otóż wpadłam. Po prostu nie chciałam z nim gadać. Zaczęłam się go troszkę... bać? W dziwny sposób podziwiał Hitlera i w ogóle. Tak trochę niezręcznie gadać o Hitlerze podaczas liczenia objętości walców, zwłaszcza, że te klasa miała 6 metrów na 12, więc każdy mógł nas słyszeć, gdyby go to interesowało.

Po jakimś czasie jednak dałam się namówić na tego messa. Jak się okazało, nie miałam się czego bać! Napisał do mnie ze 3 razy i już, uff. Za to w szkole nie przestawał gadać. Nawet mi to było na rękę, bo z Natalią zaczęło się robić trochę gorzej, wiecie- trzeba pokazać, jak bardzo jest się fajnym. Pouciekać z lekcji, żeby iść do Żabki po energetyka itp. Generalnie zaczęła mnie olewać i nie miałam z kim gadać, więc Marcin spadł mi z nieba... Dziwnie to brzmi, ale tak się wtedy czułam. Nie mogę być sama, bo mi odwala, więc zaczęłam wdawać się z nim w dziwne rozmowy.
Któregoś razu przyczaił gdzieś mój zeszyt z Chicą z FNaFa i spytał, czy lubię tę grę. Kłamać jakby nie będę, więc przytaknęłam. Iiii tu się zaczęło. Teorie, spiski, ulubiona postać- to tylko kilka nowych tematów do rozmów. O Jezu... czułam się jak dziecko. W końcu jestem w gimnazjum, gdzie ludzie wstydzą się swoich prawdziwych zainteresowań, swojej prawdziwie ulubionej muzyki, ubierają się, jak każe im moda, gdzie laski mają cycki większe niż mózgi, gdzie powinnam zachowywać się dojrzale, a ja tu sobie gadam z jakimś dziwnym typem o gierce dla 9- latków i noszę zeszyt z misiem w cylindrze. No nieźle. Ale muszę przyznać, że czułam się przy nim całkiem... swobodnie.
Nie umiałam gadać z chłopakami,  bo w starej klasie miałam ich tylko 3 i żaden mnie nie lubił, więc jakoś nie miałam okazji poćwiczyć. Ale w sumie nie szło mi tak źle, przynajmniej tak myślałam. Wiadomo- im chłopak przystojnieszy, tym trudniej się z nim gada. Może dlatego przy rozmowach z Martinezem wszystko szło swobodnie. Ale ej, miałam tylko 11 lat, chyba mogłam nie mieć wprawy w chłopakach, nie? Haha. Nie...?

Podsumowując:
Miałam co do niego mieszane uczucia, z jednej strony całkiem fajny do pogadania koleś, a z drugiej mamy władającego jego umysłem Hitlera. Ale to drugie jakoś przestało mnie martwić, później trochę przystopował z podziwem. W szkole gadaliśmy codziennie i wszystko było supi👌
Aż do naszego pierwszego wyjścia...

Mój Marcin Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz