Rozdział III

40 8 0
                                    

AURA — OSTATNI DZIEŃ LATA ROKU WODY ERA MROKU — SZMARAGDOWE KRÓLESTWO/VIRIDE

Gdy zapadła noc, a Aurę spowiła ciemność, całe Viride było już pochłonięte świętowaniem ostatniej letniej nocy. Trójka zakapturzonych postaci, próbując wykorzystać to zamieszanie, przeciskała się przez roztańczony tłum na placu głównym, próbując przyciągać przy tym jak najmniej uwagi, tuż obok złotych posągów, które przedstawiały cztery bóstwa natury.

Nie było to łatwe, ponieważ wielu z bawiących się ludzi ciągle zmieniało pozycje, nie zważając na otoczenie, śpiewając i rozkoszując się gęstym, niebieskim trunkiem, serwowanym przez pobliskie stragany.

Całe Viride zdawało się żyć, wypełnione niebieskimi kwiatami, turkusowymi malunkami i granatowymi świecami, które rozświetlały miasto. Jako że trwał Rok Wody, kolorem przewodnim święta był właśnie błękit.

— Szybciej Dust — wyszeptał stanowczo chłopak, idący na przedzie grupki, najwyższy z całej trójki.

— Łatwo ci mówić, to nie ty dostajesz z łokcia w twarz co drugi krok — syknął w odpowiedzi ten na samym końcu, uchylając się w ostatniej chwili przed przypadkowym ciosem tańczącego staruszka.

— To nie moja wina, że jesteś kurduplem, pospieszmy się — warknął rozdrażniony, mierząc towarzysza wzrokiem.

W końcu udało im się przedostać na drugą stronę, gdzie znajdowało się zdecydowanie mniej osób i mogli mieć pewność znalezienia miejsca, w którym byliby sami.

Im dalej od centrum byli, tym mniej mieszkańców napotykali; również wszędobylskich ozdób zdawało się ubywać. Była to częściowo opuszczona strona miasta; po tym jak kilkukrotnie zaatakowały ją Demony, niemal nikt nie chciał tam mieszkać. Teraz czekała, aż Rada postanowi o jej wyremontowaniu.

Skręcając w mniejszą uliczkę, znaleźli się przed wysokim płotem, wykonanym z ciemnego drewna, teraz prawie całkowicie pokrytego pleśnią. Zwinnie przez niego przeskoczyli, odcinając się tym samym od reszty miasta.

— Myślicie, że ktoś nas rozpoznał? — zapytał ten sam chłopak, który uniknął ciosu starca; miał na imię Dust. Ściągął kaptur. Nie tylko był niski, ale również pulchny, o dużych, szarych oczach i blond lokach, które otaczały jego okrągłą twarz.

— Wątpię — mruknął Berd, który nie odzywał się całą drogę. — Nie zauważyłem nikogo z klasy. Może kilku trzecioklasistów.

On z kolei był absurdalnie wysoki w porównaniu do blondyna, o krótkich, rudych włosach i obojętnym wyrazie twarzy.

Ostatni z nich był średniego wzrostu, o bladej cerze i czarnych jak smoła włosach, które dla wygody spiął w kucyk.

— Wiesz co, Khaay... — zaczął Dust, patrząc niepewnie w stronę płotu. — Nie wiem czy to był dobry pomysł...

— Za późno na rozmyślanie się.

— A co zrobimy, jeśli pojawią się Demony?

Khaay przewrócił oczami, wypuszczając w zniecierpliwieniu powietrze z ust.

— Powiedz mi, że przynajmniej ty się nie cykasz, Berd.

— Jest nas trójka, a całe miasto wypełnione Magami. Demony szukają raczej osamotnionych Magów, niezdolnych do obrony — zauważył spokojnie.

— Widzisz? Nie ma się czego bać — stwierdził drwiąco.

Dust wbił wzrok w podłogę, czując się zażenowany. Khaay nie był pewien, po co w ogóle go ze sobą brał. Dobrze wiedział, że chłopak nie lubi łamać zasad. Mało który Mag się na to porywał, ze strachu przed niebezpieczeństwem, a nie karą od nauczycieli.

O Świecie, który zniknąłOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz