ROZDZIAŁ 3

53 4 0
                                    

- Do widzenia! - po pożegnaniu ostatniego klienta, usiadłam na krzesełku za ladą z westchnieniem. Nareszcie koniec tego gówna zwanego pracą. Zabiera mi czas na odpoczynek, którego ostatnio mam coraz mniej, ale cóż poradzić. Dorosłość nie jest łatwą sprawą i powie to każda osoba od dwudziestego roku życia wzwyż. Nic fajnego w tym nie ma prócz możliwości kupna alkoholu, którego i tak po ciężkim dniu nie tkniesz ze zmęczenia tylko legniesz się na wyro i śpisz. Taka prawda.

Gdy już miałam zakluczyć drzwi od kawiarni usłyszałam dźwięk mojego Iphone.

- Co za debil znowu dzwoni - burknęłam pod nosem. Wyjęłam telefon z tylnej kieszeni i zerknęłam na wyświetlacz. No nie. Czego on znowu chce.

- Czego? - warknęłam. Co, jak co, ale on potrafił zjebać mi dzień.

- Też się cieszę, że cię słyszę - sarknęła osoba po drugiej stronie.

- Do rzeczy, nie mam dla ciebie czasu. Gadaj czego chcesz i spierdalaj - nie mam najmniejszej ochoty z nim rozmawiać.

- Wyluzuj. Będziesz dzisiaj?

- Ta - rozłączyłam się od razu, gdy odpowiedziałam. No nie wierzę, zawracał mi głowę tylko po to, żeby się zapytać o taką błahostkę, jakby to nie było oczywiste. Co za frajer.

Dokończyłam to, co zaczęłam i poszłam do samochodu.

Gdy już weszłam do domu, szybko zaparzyłam sobie kawę, wlałam ją do kolorowego termosu i w pośpiechu opuściłam mieszkanie. Ledwo weszłam, a już musiałam wychodzić. To jakaś porażka. Całe życie w pośpiechu. Nie mam czasami czasu nawet obejrzeć w telewizji wiadomości, żeby zobaczyć, co dzieje się na świecie. Jestem wiecznie zabiegana.

Weszłam do garażu, żeby po tak długim czasie, jakim jest tydzień móc w końcu pojechać na Dragonie. Dragon jest szarym Kawasaki Ninja H2 Carbon. Uwielbiam na nim jeździć. Jest moją dziecinką oraz jedną z najważniejszych teraz już rzeczy zaraz po Leo, którego kocham całym sercem i jest dla mnie najważniejszy.

Moje osiedle jest umieszczone zaraz obok lasu, dzięki czemu po dziesięciu minutach szybkiej jazdy jestem na miejscu.

Jako iż jestem najbardziej szanowaną osobą w tym miejscu każdy usuwał mi się z drogi. W sumie to nie mieli wyjścia, bo inaczej bym ich najprościej w świecie rozjechała. Dla bardziej spektakularnego wejścia wjechałam przez wielką, zieloną, już trochę zniszczoną, pięciometrową bramę na jednym kole. Czułam wzrok każdego na sobie. Tak, kocham to. Rosnę w duchu z każdą parą oczu patrzącą na mnie. Śledzą każdy mój ruch. Wiercą mnie wzrokiem na wszystkie strony. A ja jadę nie zwracając na nich uwagi. Mam ich w głębokim poważaniu. Dla mnie są nikim. Niczym fałszywe sępy, które czekają na moje choćby małe potknięcie. Wszyscy myślą, że jesteśmy rodziną. Nawet nie wiedzą, jak bardzo się mylą. Ci ludzie, którzy teraz na mnie patrzą nie są dla mnie nikim ważnym. Ważni są dla mnie ludzie, którzy właśnie wyszli ze zniszczonego budynku, żeby mnie przywitać. Tylko oni na tym brudnym świecie coś dla mnie znaczą.

Zaparkowałam D na swoim stałym miejscu. Zobaczyłam, że tuż obok stoi czarna Aprilia RS 125. Czyli jest przede mną.

Zeszłam z motoru i cicho westchnęłam. Czas zacząć tę farse. Ściągnęłam kask i od razu poczułam coś bardzo ciężkiego na moim ciele.

Lekko zdezoriętowana zachwiałam się. Rozejrzałam się i okazało się, że moi przyjaciele śmieją się w najlepsze ze mnie oraz wiszącego na mnie Scotta.

Oh, no tak. To jego czułam. Scott jest małą przylepą, uwielbia się przytulać i zawsze, jak mnie widzi lgnie do mnie, jak rzep do psiego ogona. Pomińmy fakt, że koleś ma dziewiętnaście lat. Jest nad wyraz dziecinny, ale wszyscy go uwielbiamy. Jest naszym ekipowym dzieckiem. Dbamy o niego najlepiej, jak tylko możemy, bo młody nie miał łatwego życia mimo jego krótkiego trwania.

- No już Scotty, też tęskniłam – zaśmiałam się i również go przytuliłam mimo obaw, że może to ktoś zobaczyć. W tym świecie, do którego wjechałam przed chwilą nie ma miejsca na jakiekolwiek uczucia. Nie wolo pokazać słabości, bo zgniotą cię, jak orzeszka. Więc jak najszybciej mogłam odkleiłam od siebie Cane'a.

- Starczy, Cane - rzuciłam.

- Okej, okej – odpowiedział podnosząc ręce w geście obronnym. - Idziemy do reszty? - zapytał robiąc śmieszną minę.

- No jasne, że tak – odpowiedziałam. Ruszyliśmy do reszty naszej paczki. - Cześć ekipo! - uśmiechnęłam się – Co dzisiaj robimy?

- Siemka, Cass!- krzyknął Leonard, mój najlepszy przyjaciel. Jest mi najbliższy z całej paczki. Znamy się parę ładnych lat i ufamy sobie bezgranicznie.

- Co tam, piczko?- zaśmiałam się na przezwisko, jakiego użyłam. Leo ciągle mówi, że nie lubi, kiedy tak do niego mówię. Ale ja wiem, że on to kocha tylko nie chce się do tego przyznać.

- Cassidy!- pisnął. - Nie przy ludziach! - piszczał, jak mała dziewczynka. Leo już taki jest. Udaje największego twardziela, a kiedy już jesteśmy sami lubi robić sobie maseczki czasem nawet maluje mi paznokcie i różne takie rzeczy, do których teraz nigdy w życiu by się nie przyznał.

- No już już, nie dąsaj się, kochanie - zaśmiałam się i pogłaskałam go po głowie. Ta mała małpa jest tak łasa na czułości, że się w głowie nie mieści.

- Dobra to jaki plan na dzisiaj, Dylan? - zapytałam bruneta. Dylan jest tutaj od spraw organizacyjnych. Nie wiesz, co się dzieje idziesz do Dylana i wiesz wszystko.

Na moje słowa chłopak poszperał trochę w papierach, które miał w ręku aby znaleźć ten odpowiedni.

- Z tego, co mam tutaj napisane, to dzisiaj nic wielkiego. Musisz podpisać parę papierów, otworzyć sezon, pokazać się trochę na podeście i tyle.

- Czyli dzisiaj się nie ścigam?- zapytałam się z lekką niepewnością, której mam nadzieję nie było słychać.

- Nie, dzisiaj nie. Chyba, że chcesz, to wpiszę w grafik. Gdzieś na pewno to upchnę.

- Luzik, obejdzie się - odparłam z ulgą. Dzisiaj nie miałam ochoty się ścigać. Wolałam siedzieć na dupie, jak mówią moi przyjaciele, i pachnieć. 

- Jak humorek, Cass - zapytała Roxanne.

- Przyzwoicie, nie powi... – nie dokończyłam, bo zobaczyłam, jak pewna osoba wychodzi z budynku. - Kurwa cofam to, cofam co powiedziałam. Teraz jest kurwa zajebiście – powiedziałam z wielką nutą sarkazm wyczuwalną z kilometra. Kurwa musiał akurat teraz wyleźć ze swojej pieprzonej nory. Nie mógł poczekać aż zrobię wszystko, co mam do zrobienia i przyjść dopiero wtedy, kiedy będę się zbierać. Byłabym mu wdzięczna może nawet  powiedziałabym „cześć" czy coś, ale nie, wybrał sobie ten moment. Ugh, frajer.

-------------------------------------
Co sądzicie o tej twarzy Cassidy?

Jeśli zauważysz jakiś błąd, powiadom mnie w komentarzu! Będę bardzo wdzięczna!

Catch Me, Mr MillerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz