1

87 11 14
                                    

Nie widziałam końca tego wszystkiego, to się pogłębiało i pogłębiało. Zwykłe czynności sprawiały mi trud, nie miałam siły wstać z łóżka rankiem, mimo iż nie spałam po nocach, gapiłam się w sufit, czasami w zdjęcie... W zdjęcie które leżało na szafce obok telewizora, tylko to mi po nim zostało. Nie budziło mnie te światło co zawsze, nie mogłam się do niego przytulić, porozmawiać z nim szczerze, totalna pustka. Nie umiałam już płakać, brakowało mi łez, nie mogłam z siebie wydusić ani jednej nawet jakbym chciała. Nie okaleczałam się, nie podążałam za tym trendem mimo iż wciąż czułam się winna. Byłam u kilku psychologów, ale wciąż słyszałam jedno i to samo, dostawałam skierowania do psychiatry, na terapie. Psychiatry bałam się jak ognia, skończyłabym w psychiatryku a wystarczył mi już kilkuletni pobyt w więzieniu, nie chciałam znów odcinać się od rzeczywistości, uważałam, że pogorszyło by to jeszcze bardziej mój stan. Wychodząc zza kratek nie ma się niczego, ambicji do życia, tak było też i w moim przypadku. Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić, wylądowałabym pod mostem gdyby nie to, że państwo fundowało mi mieszkanie. Nie miałam pracy przez jakiś czas, ale po pewnym czasie jakimś cudem zatrudniłam się jako sprzątaczka w jednej ze szkół w moim mieście. Mało kto dostaje robotę mając na koncie odsiadkę w areszcie, więc było to jednak jakieś osiągnięcie. Radziłam sobie jakoś jeśli chodzi o środki do życia, ale mimo wszystko w środku moje serce krwawiło i krzyczało z bólu. Mijało pół roku odkąd wyszłam z pudła, ale mimo wszystko nie byłam w stanie zacząć życia od nowa, wciąż wracałam do przeszłości, do tego co było kiedyś. 
***

Jest późny wieczór, leżę jak zwykle i oglądam telewizję w bałaganie, w pewnym momencie dzwoni dzwonek, zwlekam się z łóżka i podchodzę do drzwi, wyglądam przez wizjer, jestem w szoku. Widzę tam swoją przyjaciółkę z którą nie utrzymywałam kontaktu dobre kilka lat, czyli mniej więcej w czasie wypadku. Nie chętnie otwieram drzwi, dziwnie jest ją zobaczyć po takim odstępie czasowym.
-Em, cześć. 
-Hej mogę wejść?- kiwam głową i wpuszczam ją do środka, rozgląda się wokoło, jej mina może wykazywać dosłownie wszystko. Szybkim ruchem ściąga z kanapy brudny koc i się na mnie patrzy, gdyby mogła zabijać wzrokiem, leżałabym już martwa.
-Dziewczyno, co ty ze sobą zrobiłaś? Jak ty wyglądasz, w jakim bałaganie ty żyjesz...
-Nie rozumiem o co ci chodzi, pojawiłaś się nagle w moim życiu i udajesz, że to cię interesuje.
-Nic nie udaje, nie miałam z tobą kontaktu przez długi czas i teraz po tobie widzę, że był to błąd. Weź się w garść, twój niedoszły mąż zginął i nadzieją, że go jeszcze zobaczysz nic sobie nie pomagasz.- Słysząc te słowa robi mi się słabo, Zuza uświadomiła mi tymi słowami, że on odszedł. Na zawsze i już nigdy go nie zobaczę...
-Nie masz pojęcia jak to jest, nie wiesz jak to zabić ci bliską osobę, odciąć się od świata przez to na kilka lat i wyjść nagle na światło dzienne. Nie wiesz jak to jest gdy nikt się tobą nie interesuje i możesz polegać tylko na sobie, co ty w ogóle wiesz? Wyglądasz jak modelka, masz kochającego męża, dwójkę dzieci i żyjesz sobie jak w raju. 
-Klara, w życiu bywają różne momenty, raz jest gorzej, raz lepiej ale nie wolno się poddawać. 
-U mnie jest tylko źle i nie widzę żadnej zmiany. Straciłam wszystko, w sumie za własną zasługą. 
-Myślisz, że obwinianie się ci pomoże? Mylisz się, spójrz na to realnie, to był wypadek.
-Z mojej winy...
-Dziewczyno, minęło prawie 10 lat a ty dalej rozpaczasz?- W tym momencie przesadziła, na moim policzku pojawia się łza. 
-Wyjdź...
-Nie, nie wyjdę. Musisz się ogarnąć.
-Wyjdź!!!- Popłakałam się i to tak solidnie, Zuza widząc to pochodzi i mnie przytula, potrzebuję tego, tej bliskości. Nie czułam ludzkich ramion od dawna, odkąd to się stało. Uspokajała mnie z dobre pół godziny, po czym dała mi jakieś leki uspokajające. Siedziałyśmy przez jakiś czas w ciszy, ale na krótko. 
-Pomogę ci, wyjdziesz z tego, obiecuję. Tylko musisz chcieć, załatwię ci jakąś terapię, znajdziemy ci porządną pracę bo za tą nie wyżyjesz, ogarniemy twój wygląd. Zobaczysz, to kwestia kilku miesięcy, ale uda nam się. Powinnam mieć w telefonie numer do dobrego psychiatry.
-Nie, proszę, poradzę sobie.
-Nie ma mowy, nie zostawię cię tak samej. Wezmę cię do siebie na jakiś czas.-Nie mam nawet siły się z nią kłócić, po prostu spuszczam głowę z żalem w oczach i czekam na przebieg zdarzeń...


*Cześć, z góry przepraszam, że taki krótki rozdział, ale postanowiłam, że po prostu napiszę mniej więcej tak, żebyście rozumieli fabułę tego opowiadania, jeśli ci się spodobało, to pamiętaj aby zostawić pozytywny komentarz i dać 'voted', buźka!*

PowrótOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz