Rozdział 3

6.9K 500 343
                                    

Następnego dnia Harry'ego wybudził ze snu suchy trzask i wrzask jednego z chłopców w dormitorium, całkiem możliwe, że Seamusa Finnigana. Pisk był trochę za wysoki na głos Rona.

Zerwał się z łóżka, zaplątał w zasłony okalające jego łóżko– nie widział za wiele, okulary dalej leżały na szafce nocnej – i z hukiem zwalił się na podłogę.

— Harry, nic ci nie jest? — Ron podniósł go z podłogi, a po chwili ktoś wcisnął mu do ręki okulary. Założył je pospiesznie na nos i okazało się, że jednak się pomylił. To Neville był właścicielem krzyku, przez który omal nie dostał zawału.

— Boże, co się dzieje? — spytał stojącego obok Deana, który rozglądał się tak samo zdezorientowany, co on, jedną ręką poklepując po plecach tkwiącego w szoku Neville'a.

— Nie wiem. Nagle się pojawiło. Z twoim nazwiskiem — spojrzał na niego podejrzliwie, ale Harry już tego nie zauważył. Podszedł do dużego pudła na środku pokoju, na którym istotnie leżała koperta ze schludnie i wąsko napisanym Harry Potter.

Wziął list i przesunął palcami po grubym pergaminie. Czuł na sobie wzrok swoich współlokatorów, więc czym prędzej złamał pieczęć, wyciągając ze środka zaledwie kilka starannie skreślonych zdań. Zielonym atramentem.

Korzystaj z tego rozważnie, Harry. Wspomnienia mają ogromną moc. Upomnę się, gdy będzie mi potrzebna. Na razie ją zatrzymaj.

Podekscytowany Harry zgniótł kartkę w dłoni i posłał Ronowi radosne spojrzenie. Ten uniósł swoje rude brwi, ale Potter już tego nie widział. Pognał za to na złamanie karku do łazienki, wołając do niego, żeby się pospieszył, bo zaraz wychodzą.

Reszta chłopców z siódmego roku stała za to bez ruchu, patrząc oniemiale na drzwi łazienki.

— Może jak spadł z miotły, uderzył się mocniej niż myśleliśmy? — zasugerował cicho Dean, wędrując wzrokiem między Ronem, pudłem, a miejscem, w którym jeszcze przed chwilą stał Harry.

— Nie sądzę — odparł Ron, podchodząc do swojego kufra i wyjmując z niego trochę wymięte, znoszone szaty. — Nie gapcie się tak na to pudło. Nie ugryzie was, przysięgam.

Kiedy Harry wypadł z łazienki, pierwsze, co zrobił, to wepchnął do torby wszystkie książki, skrawki pergaminu, które znalazł, i jakieś wymiętolone pióro; tak mu się spieszyło, że nawet nie dbał, co wkładał. Zarzucił torbę na ramię, szatę umieścił w zagięciu łokcia i zniecierpliwiony tuptał nogą, czekając, aż Ron w końcu pozbiera swoje przybory i podejdzie do niego. Wiedział, że Weasley rozumiał, dlaczego się tak ekscytuje, ale na jego piegowatej twarzy doszukał się tylko dezaprobaty. Mimo to, Ron bez słowa pomógł mu wynieść karton z dormitorium i bez narzekania szedł przez hogwartskie korytarze, nie mówiąc nic i nie zadając ani jednego pytania. Dopiero, kiedy dotarli do celu, rudy Weasley odstawił swój brzeg kartonu na kamienną posadzkę i spojrzał z powątpiewaniem na Harry'ego.

Byli na czwartym piętrze i Ron widział swoje własne odbicie w ogromnym lustrze wiszącym na ścianie obok. Po jego prawej stał karton, a za kartonem Harry, przyglądający się ze wszystkich stron misternie kutej, ozdobnej ramie.

— Harry? — zapytał z powątpiewaniem, zastanawiając się, czy teoria Deana nie była przypadkiem słuszna. — Co ty robisz?

— Za lustrem jest przejście — wyjaśnił, a jego zielone oczy błysnęły z ekscytacji. — Możemy tam schować myślodsiewnię i nikt jej nie znajdzie.

Ron założył ręce na piersi, mnąc i tak już pogniecioną białą koszulę od mundurka.

— Skąd masz myślodsiewnię tak właściwie? — spytał taksując wzrokiem Harry'ego, wciskającego palce po ramy lustra i badającego opuszkami zimny mur za nimi.

Nie znam twej miłości || DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz