Księga I: Rozdział 22

567 54 25
                                    

Pobudka kolejnego dnia było dosyć gwałtowna – co kompletnie mi nie odpowiadało, bo głowa bolała mnie jak jeszcze nigdy. Dobrze chociaż, że zasłony tak szczelnie otulały okna, że nie było szans, aby któryś z morderczych promieni słońca wdarł się do komnaty.

Niestety drzwi nie powstrzymały Iry, która z rozmachem wpadła do sypialni.

– Hej, Dente, nie widziałeś Bonnie, bo...

Otworzyłam oczy i wyjrzałam na nią spod kołdry. Pozwoliłam sobie tylko na odsłonięcie twarzy.

– ... nie mam jej w jej pokoju – dokończyła już mniej żywiołowo. Mimo to dosyć szybko kpiarski uśmieszek wpłynął na jej twarz. – No, no, no... Co my tu mamy?

Dente przeciągnął się i leniwie otworzył. Najwidoczniej Wilki miały o wiele silniejszą głowę niż ludzie.

– Co się dzieje? – spytał zaspany. Z dziwną radością zauważyłam, że rankiem jego głos był odrobinę zachrypnięty.

– Przynieśli śniadanie, ale chyba macie lepsze rzeczy do roboty – objaśniła Ira. Dente niemal natychmiast się wyprostował, ukazując nagi tors.

– To nie tak – powiedział z rumieńcami na twarzy. – My... tylko spaliśmy. Nic więcej.

– A szkoda – stwierdziła. – Pasujecie do siebie. – Ułożyła dłonie na swoich biodrach i spojrzała na nas. – Przyniosłam wam śniadanie. Będziecie jeść, czy kac wam na to nie pozwoli?

Wydęłam lekko usta.

– Nic nie pozbawi mnie śniadania – oznajmiłam hardo, nie wychylając się spod kołdry. – Daj mi moje jedzenie.

Ira parsknęła śmiechem, a ja skrzywiłam się, bo była zdecydowanie za głośna. Czy ludzie nie mogą śmiać się szeptem?

Potem Wilczyca odsunęła się i otworzyło drzwi do pokoju szerzej, żeby móc wepchnąć wózek, na którym przywieziono nam jedzenie. Stare kółka zaskrzypiały obrzydliwie.

– Smacznego gołąbeczki – rzuciła. – I Bonnie, mogłybyśmy chwilę pogadać na osobności, gdy już zjesz?

Pokiwałam głową, ale szybko tego pożałowałam, bo miałam wrażenie, że mózg obijał mi się o wnętrze czaszki.

– No to do zobaczenia – powiedziała, zamykając za sobą drzwi.

– Czyżby pierwszy w życiu kac? – spytał Dente.

– Mhm... – odmruknęłam. – Nienawidzę dźwięków, smaków, zapachów, światła... Chcę ukryć się pod tą kołdrą na zawsze.

– Nie mam zamiaru cię wyganiać. Gdyby to ode mnie zależało, to zostałabyś tutaj na stałe.

– Flirciarsko... A gdzie się podział gburowaty Dente? – spytałam.

– Trudno być gburowatym przy tobie – odparł wesoło. – To wymaga nie lada wysiłku. – Objął mnie ramionami, przytulając do siebie.

– Wciąż uważam, że nie powinnam cię dotykać – mruknąłem. – Wczoraj dałam się ponieść przez alkohol.

– A ja podtrzymuję to, co powiedziałem wczoraj – oznajmił, nie wypuszczając mnie z objęć. – Jestem młody jak na Wilka, ale już nie mam niczego do stracenia. Wszyscy, których kochałem są martwi. Od blisko dekady nie czułem się szczęśliwy, więc nawet jeżeli miałoby mnie to zabić, to nie chcę rezygnować. Tych kilka momentów jest warte ryzyka.

– Przecież masz przyjaciół. Masz Lupusa.

– Poradzi sobie beze mnie, a ja... Ta przyjaźń od dawna nie dała mi nawet skrawka tego, co czuję przy tobie. Dlatego proszę, zrób mi tę przysługę i pozwól mi się cieszyć tym, co pozostało z mojego życia.

Czerwony Kapturek: LycorisWhere stories live. Discover now