Tak właśnie zbudowany jest człowiek, żeby ranić.
I to jakby głupio nie brzmiało będzie się za mną ciągnąć całe życie i w sumie to trudno, ale jednak nie do końca aż tak łatwo mi o tym zapomnieć.
Przestałem się przywiązywać, co pomogło mi spojrzeć na całą tą sytuacje z większym wyprzedzeniem i spokojem zamiast smutku. I jakbym się źle nie czuł z tym swoim egoistycznym podejściem, które kazało mi zrywać niewygodne znajomości, tak napewno czułem się lepiej, niż gdybym tego nie robił.
Do rzeczy, porzuciłem ludzi bliskich dla mnie jak rodzinna przez nieustanne zmiany w ich zachowaniu na takie, które sprawiają mi smutek i zamieniłem ich na nowych.
Lecz z czasem i oni przestali zważać na cokolwiek o czym wspominałem, jakby moje zdanie nie istniało przez to jaki prowadziłem styl życia.
Nie mogłem oceniać ludzi za to co robili, bo robiłem to samo. I chodź moje zachowanie od lat nie zmieniało się ani trochę, a dla mnie ludzi bliższych niż dla kogokolwiek kiedykolwiek z dnia na dzień było bardziej zepsute, nowi przyjaciele uważali mnie za hipokrytę i dawali dzieciom prawa takie jak mi, a nawet większe przez nieustanne wmawianie mi jakim to nie jestem hipokrytą.
Byłaby szansa na to, że się mylę, ale nikt nie powiedział, że nie jestem świadomy swojej hipokryzji, raczej chodzi o fakt, że gdybym przestał robić to co robie nie było by żadnej dyskusji. Cały ambaras toczył się o rzecz, której używałem żeby żyć i bez której nie potrafiłem wyjść z domu po drodze nie przewracając się z rozpaczy. I może to zabrzmieć jak słowa każdego, kto rzecz jasna „ma racje" ale pewien każdego swojego błędu i znający zawartość swojej głowy, niczego nie uważałem za bardziej prawdziwe niż to, ze jako ten 1 na 100 miałem prawo prowadzić takie życie.
Ale moje słowa nie miały żadnego zdarzenia gdyż byłem zwykłym, nic nie wartym hipokrytą.
I takim właśnie sposobem musiałem znów znaleźć nowych przyjaciół, niestałych, nie wpływających na moja ciężka głowę ludzi.