Rozdział 2

1.5K 91 32
                                    

,,Rodzina to nie krew. To ludzie, którzy cię wspierają i kochają".

Ze łzami w oczach spojrzałaś na śpiące na twoich rękach dziecko. Było takie maleńkie, takie kruche, niewinne. Twój mąż, stojący obok, uśmiechnął się do ciebie i pocałował w polik, a swojego syna w czółko.

- Jest taki podobny do ciebie. - mruknęłaś, kładąc swoje dziecko do kołyski, następnie przykrywając go kocykiem. Draco przytulił cię mocno, a ty oparłaś głowę o jego tors. Kiedy się od ciebie oderwał, podszedł do kołyski i przykucnął obok niej.

- Trafiła ci się cudowna matka, Scorpiusie. - powiedział, głaszcząc syna go główce.

Zaśmiałaś się cicho, wycierając łzy szczęścia. Chłopczyk otworzył swoje oczka i utkwił spojrzenie na swoim ojcu.

Oczy też miał po nim.

Złapał Draco za palca, uśmiechając się przy tym promiennie. Był taki piękny.

***

*perspektywa Erica*

Obudził mnie krzyk narzeczonej.

Leżała, trzymając się za nogi i wrzeszczała na całe gardło.

- Diana? DIANA!

Zerwałem się na równe nogi i podniosłem ją, kierując na schody.

- Ja już nie chcę, Eric! - krzyczała, a mi napłynęły łzy do oczu.

- Wytrzymaj, Diana. Już zaraz będziemy w szpitalu. - wyszedłem z nią na zewnątrz i otworzyłem drzwi od samochodu.

- Aportujmy się, proszę!

- Nie mogę ryzykować, kiedy nie jesteś skoncentrowana. Jeszcze coś ci się stanie. Wytrzymaj, nie mamy daleko.

Kiwnęła głową, a ja ułożyłem ją na tylnim siedzeniu i przypiąłem pasami. Sam zająłem miejsce kierowcy i odpaliłem auto.

Wyjechałem z garażu, a potem popędziłem drogą do szpitala Św. Munga.

Zaparkowałem byle jak koło ulicy, wyszedłem i złapałałem Dianę, po czym ruszyłem w stronę starego domu towarowego, a dokładniej do szyby, która prowadziła do środka szpitala.

Kiedy tylko manekin, który stał przy wejściu zapytał o cel wizyty, czułem jak głos cały mi drżał.

W końcu jednak udało nam się wejść, a Uzdrowiciele od razu wzięli moją ukochaną pod swoje skrzydła.

A mi zostało czekać.

Przez drogę miałem dylemat, czy coś co się dzieje z Dianą mógł wyleczyć szpital mugolski, jednak nie miałem co do tego wielkiego zaufania.

Zsunąłem się na krzesło i schowałem twarz w dłoniach.

Czas niesamowicie mi się dłużył mimo, że nie minęło nawet piętnaście minut.

Postanowiłem wyjąć z kieszeni spodni mugolski telefon komórkowy i wbiłem numer do Carlosa.

- Halo, coś się stało? - usłyszałem głos mojego przyjaciela.

- Śpi-cie? - wyjąkałem.

- Nie, o co chodzi? Co się dzieje?!

- Diana... ona... jesteśmy w Mungu...

- Zaraz będziemy. - powiedział Carlos i się rozłączył.

Ręce trzęsły mi się tak, że nie mogłem utrzymać komórki i wyślizgnęła mi się z dłoni, upadająć na podłogę. Nie minęła nawet chwila, a do szpitala wkroczył Carlos, trzymając za rękę Cho.

Przystojny Ślizgon IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz