Chapter VI

127 14 2
                                    

Kobieta na oko po trzydziestce złapała męża za nadgarstek. Gdy dowiedzieli się o wypadku syna, nie mogli uwierzyć w to, co się wydarzyło. Matka chłopaka na początku myślała, że Minho stroi sobie z niej żarty, jednak kiedy usłyszała jego ton i panikę, od razu obudziła męża. Próbowali dodzwonić się do Jisunga, tak na wszelki wypadek, ale bez skutku. Teraz byli w drodze prosto z delegacji do szpitala, mając nadzieję, że nie dojadą za późno i modląc się, żeby wszystko skończyło się dobrze. Ojciec Jisunga był zdenerwowany, dlatego żona gładziła go uspokajająco po dłoni, która nie spoczywała na kierownicy. Wiedziała, że ten w nerwach potrafi powiedzieć różne rzeczy, których potem często żałował.
-Jeśli on przeżyje, to będzie miał szlaban do końca życia za wymykanie się o takiej porze z domu- wymamrotał -Już ja tego dopilnuję, że więcej nie spotka się z tym Minho czy jak mu tam było-mruknął drżącym z emocji głosem.
-Nie mów tak, skarbie...to dobre dzieciaki... Poza tym, nasz syn może w każdej chwili umrzeć, a ty wymyślasz dla niego karę?- zapytała z wyrzutem, wycierając łzy spowodowane frustracją i bezsilnością. -Jakby najgorszą karą nie było dla nich, dla nas, to, że musi tam leżeć. Jedź szybciej- westchnęła, pociągając nosem. Między nimi zapadła niezręczna cisza, którą po chwili przerwał ojciec Jisunga.
-Masz rację, przepraszam. To nie pora na to...będzie dobrze- mężczyzna wcisnął pedał gazu. Zostało im niecałe dwie godziny jazdy. Była już 6:30, więc od wypadku minęły jakieś trzy godziny, a i tak nie dowiedzieli się niczego konkretnego, poza tym, że Jisungowi  dwa razy stanęła akcja serca i że pilnie potrzebował dawcy. Minho, mimo tego że roztrzęsiony, co jakiś czas informował rodziców Hana o stanie ich syna, lecz nie mogli powiedzieć, że ich to w jakikolwiek sposób uspokajało. Wręcz przeciwnie- im więcej wiedzieli, tym denerwowali się bardziej. Teraz nie pozostawało im nic innego jak tylko jechać dalej i mieć nadzieję...

~KILKA GODZIN PÓŹNIEJ,
OK. 9:00 RANO CZASU POŁUDNIOWOKOREAŃSKIEGO, DOM WOOJINA~

Woojin otworzył oczy pod wpływem promieni słonecznych padających z okna. Zmrużył je od razu, po czym sięgnął po telefon leżący na stoliku nocnym. Westchnął, bo nie lubił być budzonym w ten sposób. Odblokował go jednym ruchem i zmarszczył brwi, widząc ilość wiadomości i nieodebranych połączeń od swojego chłopaka. Bang Chan nie spamiłby tak bez żadnego powodu, dlatego starszy czym prędzej przeczytał smsy i odsłuchał wiadomości głosowe pozostawione w skrzynce. Młodzieniec z każdą sekundą bladł coraz bardziej, nie do końca przyswajając to co słyszy.
-Jisung w szpitalu...?- szepnął do siebie, przygryzając wargę. Ubrał się szybko i zbiegając po schodach wykręcił numer do Chrisa, w ogóle nie zwracając uwagi na rodziców, którzy czekali na niego na dole ze śniadaniem. Krzyknął im właśnie coś na kształt "muszę lecieć", kiedy Bang Chan odebrał połączenie.
-Boże, słońce, przepraszam, że nie odbierałem, przeczytałem wszystko, już tam jadę, co z nim?- wykrzyknął wręcz na jednym wydechu, wciąż obwiniając się, że spał w najlepsze, kiedy pozostali go potrzebowali. Chan wziął głęboki oddech, jakby nie wiedział dokładnie co ma powiedzieć, czy może raczej jak ma wyjaśnić sprawę przez telefon.
-Nie jest najlepiej. Przyjedź, to ci wszystko opowiem, Woojinnie- to powiedziawszy, pożegnał się ze starszym i rozłączył się.
-Cholera- mruknął Woojin. Nie miał w zwyczaju przeklinać, ale sytuacja wcale nie pomagała w zachowaniu spokoju. Wsiadł na rower i z zawrotną prędkością udał się pod Medical Center.
Kilka razy o mało nie zszedł na zawał, gdy prawie wjechał komuś pod maskę...jeszcze tego brakowało, żeby i jego potrącono. Kierowcy tylko trąbili klaksonem, a on przepraszająco kiwał głową i jechał dalej.
Kiedy w końcu bezpiecznie podjechał pod szpital, odetchnął z ulgą i zostawił rower pod budynkiem, nawet nie przypinając go do żadnej z barierek. Nie było na to czasu, a Woojina w tej chwili mało interesował rower- w razie kradzieży kupi nowy. Teraz liczyło się życie przyjaciela. Wparował do ambulatorium i podszedł do lady recepcyjnej, by zapytać o stan zdrowia kumpla, gdy jego wzrok padł na Chana. W ręku trzymał kubek kawy, która dawno zdążyła wystygnąć. Chłopak jakoś nie mógł się zmusić, by ją dopić. Próbował też nakłonić Minho do zjedzenia i wypicia czegokolwiek, ale bez skutku. Młodszy nie był w stanie myśleć o jedzeniu, kiedy jego miłość walczyła o życie. W tej chwili chłopaka pocieszała matka Jisunga- a przynajmniej próbowała to zrobić...dziękowała właśnie ze łzami w oczach chłopakom, że bez wahania zdecydowali się pomóc w ratowaniu ich syna i oddali mu krew. Ojciec chłopaka po prostu chodził po korytarzu i przytakiwał żonie. Był wdzięczny, ale na tyle zdenerwowany, że nie mógł usiedzieć na krześle.
Woojin wziął głęboki oddech i podszedł do Chana, który był tak pochłonięty rozmyślaniem, że nawet go nie zauważył. Usiadł więc koło niego i delikatnie wyciągnął mu z dłoni papierowy kubek, który wyrzucił do kosza. Chris otrząsnął się i wrócił na ziemię. Spojrzał na starszego z tak bezradnym wyrazem twarzy, że Woojin czując napływające mu do oczu łzy, po prostu go przytulił. Dopiero teraz pod fasadą silnego lidera, można było zobaczyć równie przerażonego dzieciaka, który nie mógł już dłużej powstrzymać płaczu. Woojin zadał sobie zasadnicze pytanie- czy nikt do tej pory nie próbował pocieszyć Chana? Żaden z nich nie zorientował się, że chłopak także może potrzebować wsparcia? W końcu przyjaźnił się z Hanem dłużej niż ktokolwiek z tu obecnych, więc skąd pomysł, że ta sytuacja go nie rusza?
-Przepraszam- szepnął Chan, gdy emocje nieco opadły.
-Nie waż się przepraszać. To ja powinienem przeprosić, że mnie tu nie było, kiedy mnie potrzebowaliście, kiedy ty mnie potrzebowałeś. Nie musisz udawać silnego, Channie. Pamiętaj, że nie jesteś z tym sam, już tu jestem- odpowiedział mu Woojin i pocałował blondyna w czoło.
-Powiedz mi tylko jak to się stało i co z nim- poprosił drżącym głosem. Nadal nie potrafił wybaczyć sobie tego, że spał sobie spokojnie całą noc, podczas gdy reszta nie mogła zmrużyć oka, bojąc się o przyjaciela. Chan wziął drżący oddech i przetarł zmęczone oczy.
-Z tego co powiedział mi Minho obaj nie mogli zasnąć. Zwykle gdy tak się dzieje Jisung przychodzi do niego nocować...podejrzewam, że się domyślasz co dalej. Podsłuchałem jednego z policjantów, podobno kierowca był nawalony w trzy dupy- głos załamał mu się przy ostatnim zdaniu. Woojin zacisnął pięści, a z jego oczu popłynęły łzy frustracji i rozżalenia. Kto pozwolił temu draniowi wsiadać do samochodu pod wpływem alkoholu?!
Po chwili z sali operacyjnej wyszedł lekarz prowadzący. Nie był to ten sam, który kilka godzin wcześniej pobierał Chanowi, Changbinowi i Minho krew. Mężczyzna wyglądał na zmęczonego.
-Państwo w sprawie Han Jisunga?- zapytał, a wszyscy zebrani spojrzeli na niego z nadzieją. Nie spodziewali się jednak takich wieści...

------------------------------------------------------
No dobra, to chyba moja najdłuższa część. Naprawdę przepraszam za ten cliffhanger na końcu. Mam nadzieję, że wam się spodoba...następny postaram się wrzucić jak najszybciej. To wcale nie musi jeszcze oznaczać najgorszego...XD

I can't lose youOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz