Ian przechadzał się po ciemnym pokoju i próbował poukładać myśli kłębiące się w jego głowie.Najchętniej wyjechał by gdzieś daleko na czas nieokreślony ale nie mógł tego zrobić miał obowiązki.Był przywódcą rodu i musi być na miejscu .Nie może zostawić swoich na pastwę losu.To wszystko bardzo go przytłaczało.Nie nadaje się do tego ale nie miał komu przekazać władzy.Ani teraz ani w przyszłości.Będzie dźwigał tego garba wieczność.Już tak długo szuka swojej wybranki i ciągle jest sam.To ogromnie frustrujące. Kilku jego braciom się udało i znaleźli swoje bratnie dusze.Niektórzy nawet doczekali się potomstwa.A co z nim?Czyżby był skazany na wieczne życie w samotności.To nie sprawiedliwe.Ale nie mam już siły aby dalej szukać.Skoro przez blisko siedemset osiemdziesiąt lat nie znalazłem tej jedynej to widocznie mam być sam.Nagle usłyszał delikatne kroki na korytarzu a po chwili pukanie do drzwi.
-Proszę możesz wejść.
Powiedział cicho ale wiedział ze Martin jego zastępca za drzwiami doskonale go słyszał.
Drzwi otworzyły się i do ciemnego pokoju w jasnej poświacie świateł z korytarza wkroczył wysoki dobrze zbudowany mężczyzna. Miał przynajmniej sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu i szerokie barki.Czarna koszulka opinała dokładnie jego ciało jak druga skóra przez co było widać jego mięśnie. Wyglądał jak Apollo z tą burzą jasnych włosów ,przystojną twarzą i błękitnymi oczami.
-Cześć Ian czemu siedzisz po ciemku.Oszczędzasz prąd czy co?
Zażartował z uśmiechem.
-Cześć Martin.Lepiej mi się myśli jak jest ciemno.
-Ok.
Z jego twarzy zniknął uśmiech.
-Mamy problem.Nasi zwiadowcy zaobserwowali wzmożone działania w społeczności likantropów. Kręcą się koło pewnej dziewczyny.
Na chwilę mnie zamurowało. Czyżby znaleźli dziewczynę z odpowiednim genem?
-Trzeba to natychmiast sprawdzić.Każda chwila jest cenna.Jeżeli ona jest .
Zamilkłem bo nagle poczułem ogromną gule w gardle i nie mogłem wykrztusić słowa.Martin spojrzał na mnie z zainteresowaniem.Po chwili ciszy on pierwszy odwrócił wzrok i odezwał się.
-Oczywiście natychmiast się tym zajmę.
Odwrócił się i pośpiesznie wymaszerował z pokoju.
-Informuj mnie na bieżąco.
Powiedziałem w ślad za nim.
-Tak jest .
Usłyszałem odpowiedź Martina który był już w połowie schodów na pierwsze piętro gdzie znajdował się jego pokój.
Ian usiadł na krześle przy swoim biurku i zapalił lampkę.Ciepłe ,żółte światło oświetliło mu twarz.Był olbrzymim facetem około dwustu centymetrów wzrostu.Szerokie barki i wąskie biodra.Wyglądał jak wyrzeźbiony z marmuru grecki bóg.Czarne włosy schludnie ostrzyżone i ciemne przepastne oczy przyprawiały kobiety o drżenie.Był przystojny nawet bardzo przystojny ale co z tego skoro kobiety się go bały.Wszystkie uciekały jak tylko na nie spojrzał. Nie potrafił z nimi rozmawiać.Przez większość swojego życia przebywał w towarzystwie mężczyzn. Podziwiał Martina któremu to przychodziło z łatwością .One go wręcz oblegały.Kiedy Ian wchodził do pokoju nagle wszystkie gdzieś znikały.Dosyć użalania się nad sobą .Wstał z krzesła i wyszedł ze swojego gabinetu.Skierował się korytarzem w kierunku kuchni.Trochę zgłodniał.Podchodząc do drzwi usłyszał ciche rozmowy i śmiech .Nagle zrobiło się cicho.Otworzył drzwi i wszedł do dużej jasnej kuchni wyłożonej kremowymi kaflami.Po obu stronach pomieszczenia stały szafki kuchenne z jasnego drewna a na środku znajdowała się wyspa z kuchenką,zlewozmywakiem i okapem.Po prawej stronie przy szafkach stały dwie kobiety.Obserwowały go z lekkim przerażeniem w oczach.Oby dwie były młode i naprawdę ładne.Widziałem je już wcześniej na korytarzu ale oczywiście jak tylko go spostrzegły natychmiast zniknęły.
CZYTASZ
Obietnica wieczności
VampirePo co żyć wiecznie kiedy nikt cię nie kocha.Po co egzystować na tym świecie kiedy nie masz przyszłości.Każdy dzień jest taki sam bez cienia szans na zmianę.Zatapiam się w swoich obowiązkach aby nie myśleć o beznadziejności mojej rzeczywistości. Gdyb...