Rozdział 1

26 6 0
                                    

Ian przechadzał się po ciemnym pokoju i próbował poukładać myśli kłębiące się w jego głowie.Najchętniej wyjechał by gdzieś daleko na czas nieokreślony ale nie mógł tego zrobić miał obowiązki.Był przywódcą rodu i musi być na miejscu .Nie może zostawić swoich na pastwę losu.To wszystko bardzo go przytłaczało.Nie nadaje się do tego ale nie miał komu przekazać władzy.Ani teraz ani w przyszłości.Będzie dźwigał tego garba wieczność.Już tak długo szuka swojej wybranki i ciągle jest sam.To ogromnie frustrujące. Kilku jego braciom się udało i znaleźli swoje bratnie dusze.Niektórzy nawet doczekali się potomstwa.A co z nim?Czyżby był skazany na wieczne życie w samotności.To nie sprawiedliwe.Ale nie mam już siły aby dalej szukać.Skoro przez blisko siedemset osiemdziesiąt lat nie znalazłem tej jedynej to widocznie mam być sam.Nagle usłyszał delikatne kroki na korytarzu a po chwili pukanie do drzwi.

-Proszę możesz wejść.

Powiedział  cicho ale wiedział ze Martin jego zastępca za drzwiami doskonale go słyszał.

Drzwi otworzyły się i do ciemnego pokoju w jasnej poświacie świateł z korytarza wkroczył wysoki dobrze zbudowany mężczyzna. Miał przynajmniej sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu i szerokie barki.Czarna koszulka opinała dokładnie jego ciało jak druga skóra przez co było widać jego mięśnie. Wyglądał jak Apollo z tą burzą jasnych włosów ,przystojną twarzą i błękitnymi oczami.

-Cześć Ian czemu siedzisz po ciemku.Oszczędzasz prąd czy co?

Zażartował z uśmiechem.

-Cześć Martin.Lepiej mi się myśli jak jest ciemno.

-Ok.

Z jego twarzy zniknął uśmiech.

-Mamy problem.Nasi zwiadowcy zaobserwowali wzmożone działania w społeczności likantropów. Kręcą się koło pewnej dziewczyny.

Na chwilę mnie zamurowało. Czyżby znaleźli dziewczynę z odpowiednim genem?

-Trzeba to natychmiast sprawdzić.Każda chwila jest cenna.Jeżeli ona jest .

Zamilkłem bo nagle poczułem ogromną gule w gardle i nie mogłem wykrztusić słowa.Martin spojrzał na mnie z zainteresowaniem.Po chwili ciszy on pierwszy odwrócił wzrok i odezwał się.

-Oczywiście natychmiast się tym zajmę.

Odwrócił się i pośpiesznie wymaszerował z pokoju.

-Informuj mnie na bieżąco.

Powiedziałem w ślad za nim.

-Tak jest .

Usłyszałem odpowiedź Martina który był już w połowie schodów na pierwsze piętro gdzie znajdował się jego pokój.

Ian usiadł na krześle przy swoim biurku i zapalił lampkę.Ciepłe ,żółte światło oświetliło mu twarz.Był olbrzymim facetem około dwustu centymetrów wzrostu.Szerokie barki i wąskie biodra.Wyglądał jak wyrzeźbiony z marmuru grecki bóg.Czarne włosy schludnie ostrzyżone i ciemne przepastne oczy przyprawiały kobiety o drżenie.Był przystojny nawet bardzo przystojny ale co z tego skoro kobiety się go bały.Wszystkie uciekały jak tylko na nie spojrzał. Nie potrafił z nimi rozmawiać.Przez większość swojego życia przebywał w towarzystwie mężczyzn. Podziwiał Martina któremu to przychodziło z łatwością .One go wręcz oblegały.Kiedy Ian wchodził do pokoju nagle wszystkie gdzieś znikały.Dosyć użalania się nad sobą .Wstał z krzesła i wyszedł ze swojego gabinetu.Skierował się korytarzem w kierunku kuchni.Trochę zgłodniał.Podchodząc do drzwi usłyszał ciche rozmowy i śmiech .Nagle zrobiło się cicho.Otworzył drzwi i wszedł do dużej jasnej kuchni wyłożonej kremowymi kaflami.Po obu stronach pomieszczenia stały szafki kuchenne z jasnego drewna a na środku znajdowała się wyspa z kuchenką,zlewozmywakiem i okapem.Po prawej stronie przy szafkach stały dwie kobiety.Obserwowały go z lekkim przerażeniem w oczach.Oby dwie były młode i naprawdę ładne.Widziałem je już wcześniej na korytarzu ale oczywiście jak tylko go spostrzegły natychmiast zniknęły.

Obietnica wiecznościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz