Drzewa szeleściły na wietrze, wkoło zaczynało się robić weselej. Ptaki ćwierkały, a temperatura w ciągu dnia była już wyższa.
Spacer po obiedzie to to, co z Casey lubiłyśmy najbardziej o tej porze roku. Jednak tym razem kierowałyśmy się w stronę boiska do Quidditcha.
Casey z uporem maniaka starała się mnie nakłonić na wznowienie treningów.
Wszystko zaczęło się od tego, gdy na pierwszym roku wsiadłam na miotłę.
Spodobało mi się, jednak jako miłośniczka zwierząt preferowałam latanie na Hipogryfie. Hagrid widząc moje podejście do zwierząt i fakt, iż Hardodziób od pierwszej klasy darzy mnie większym zaufaniem i miłością, pozwolił latać na nim do woli.
,,Traktuj go jak swojego".- mówił wówczas.
Wracając, Pani Hooch zauważyła u mnie, jak to powiedziała, wrodzone zdolności. Nie mogłam dołączyć do drużyny Ślizgonów na pozycję szukającego, ponieważ Peter Hunter będący wówczas na tym stanowisku, był świetny w tym co robił.
Ja z kolei intensywnie trenowałam pod okiem Pani Hooch przez dwa lata. Gdy na trzecim roku pozycja szukającego została zwolniona przez Petera, który ukończył szkołę, od razu zajęłam jego miejsce.
Drużyna składała się z samych "starszaków", głownie szóstoklasiści, paru piąto oraz siódmorocznych.
Musiałam udowodnić, że jestem wartościowa. Nikt nie wierzył w mój potencjał. Nie mam pojęcia czy to zbieg okoliczności, czy jakiś inny czort, lecz już na pierwszym meczu poszczęściło mi się.- zdobyłam złoty znicz.
W dodatku graliśmy z Gryfonami!
Reasumując, wszystko było cacy, aż do piątego roku. Nauki przybyło i choć przez pierwsze półtora miesiąca starałam się uczęszczać na treningi, to po drugim wygranym meczu musiałam odejść z drużyny.
Przynajmniej z klasą.
Wszyscy zapierali się rękami i nogami przed moją decyzją. Aczkolwiek mus to mus.
Teraz Casey zmotywowała mnie do powrotu, gdyż mamy już więcej czasu na wszelkie aktywności.
-Faith, ty masz talent! Nie kręć głową, to cudownie, że jesteś skromna lecz wiesz dobrze, że gdyby nie ty, Ślizgoni nie byli by na prowadzeniu w rankingach przez ponad dwa lata! Po tym jak odeszłaś, wyprzedzili nas Gryfoni.- mówiła mi przyjaciółka.
-To pewnie dlatego, że zmienili ścigającego. Jaden to naprawdę silny i szybki zawodnik.- powiedziałam zgodnie z prawdą, lecz prawdą też były moje sukcesy w Quidditchu. Po prostu nie lubiłam się chwalić.
-FAITHHH!- zgromiła mnie Cas.
-Dzień dobry, Panno Hooch!- krzyknęłyśmy chórkiem.
-Faith! Jak miło Cię widzieć! Ale ty wypiękniałaś! Co Cię tu sprowadza? Oh, dzień dobry, Casey.
-Dziękuję Pani. Mi też jest niezmiernie miło Panią widzieć. Jaaa...
-Faith chciałaby wrócić do drużyny.
-Naprawdę!? O mamo!!! To prawda kochana?
-Tak, Proszę Pani. Wiem, że odejście z drużyny to z jednej strony błąd, ale z drugiej naprawdę nie miałam wyjścia. Inaczej przepadłabym w nauce.
-Nie tłumacz się kochanie! Rozumiem twą decyzję, choć nie ukrywam, że było mi bardzo smutno. Najważniejsze jednak jest tu i teraz. Wracasz do nas! Z takim talentem nadrobisz ponad rok przerwy w tydzień.
-Niech Pani nie przecenia moich umiejętności.- czułam się cudownie słysząc te wszystkie pochwały z jej ust.
Nie mówiła tego dlatego, że mnie lubi, (choć lubi). Była to wysokiej klasy trenerka, która potrafiła wypatrzeć dobre umiejętności.
Uznałam jednak za przyzwoite, by uruchomić mą wrodzoną skromność.
-To może próbny lot na miotle?- spytała Panna Hooch
-O niczym innym nie marzę! Accio!- krzyknęłam po czym w moje dłonie wpadła Błyskawica. Tak dawno jej nie używałam...
Odkąd nie grałam w drużynie wsiadałam na nią tylko od czasu do czasu, dla przyjemności, jednakże stwierdziłam, że nie będę robić nic połowiczne.
Fakt, iż mogę latać lecz grać w drużynie już nie, bardzo mnie bolał. Poczułam silny przypływ adrenaliny i tęsknoty. Kochałam to robić! Byłam odstawiona jak cielak od mleka, czy człowiek od tlenu!- rozśmieszyłam się w myślach takim porównaniem.
Wsiadłam na miotłę i w tempie tornada ruszyłam przed siebie. Wiatr muskał moje policzki, włosy lekko przysłaniały widok.
-ŁUUUHUUU!!!- wrzasnęłam ze szczęścia, odrywając ręce od Błyskawicy. -TĘSKNIŁAM! Tęskniłam! Tęskniłam!
Zataczałam okręgi, robiłam salta, nagłe zwroty przy ziemi- czułam, że żyję!
Otrzeźwiło mnie uderzenie w gałęzie drzewa. Powinnam bardziej uważać... tak, w tym momencie gnałam w stronę Hogwartu, przelatywałam nad lasem, pędziłam przez błonia, aż wreszcie dotarłam nad jezorio.
Zbliżyłam się do wody i wyciągnęłam jedną rękę tak, aby znalazła się w niej. Śmiałam się radośnie. Najlepsza rzecz na wszystkie problemy, to lot na miotle bądź Hipogryfie.
Niemal stykając się z górami, zawróciłam. Znów znalazłam się na boisku do Quidditcha.
-To było wspaniałe!- krzyknęłam rozemocjonowana.
-To co, gotowa na pierwszy trening? Zaczynamy za piętnaście minut.
-Jak najbardziej!
Zawodnicy zaczęli się schodzić. Przybyło paru nowych, lecz większość to moi znajomi. Rose, Millie, Joseph, Kenzie, przywitałam się ze wszystkimi, ucieszyłam się, ponieważ byli zachwyceni wieścią o moim powrocie do drużyny.
-Witaj Rupert czy mógłbyś podejść na sekundkę?- spytała Pani Hooch nieznajomego mi bruneta.
Średniego wzrostu chłopak, o ciemnych oczach, podszedł do nas. W końcu nie jestem niższa od jakiegoś młodego mężczyzny.- pomyślałam.
Nie byłam niska, mierzyłam sobie 173 centymetry wzrostu. Mimo wszystko większość chłopców z Hogwartu nadawałaby się na mugolskich siatkarzy.
-Przedstawiam Ci Faith Evans, poprzednią szukającą.- powiedziała trenerka.
Zamarłam. Zupełnie zapomniałam, że wracając do drużyny prawdopodobnie pozbawię nowego szukającego posady!
Zapewne moją twarz spowijała czerwień, jednak przywitałam się z Rupertem.
-Rup, posłuchaj.- starała się zacząć Panna Hooch.
Nie dane jej było dokończyć.
-Wszystko rozumiem! Mogłyście to chociaż ze mną przedyskutować!!! KOBIETY!!!- krzyczał Rupert wymachując rękami. Na odchodne, stanął przede mną z nienawiścią w oczach oraz widoczną abominencją w moim kierunku.
Byłam bardzo przejęta. Najwidoczniej Pani Hooch to zauważyła, gdyż objęła mnie ramieniem mówiąc:
-Nie przejmuj się kochanie, przejdzie mu. To nie twoja wina. Może być zły na mnie. Rupert ma dosyć trudny charakter, jest zazdrośnikiem i myśli, że zawsze ma rację.
Aczkolwiek to naprawdę dobry, poczciwy chłopak. Zrozumie, zobaczysz. Jesteś od niego lepsza. Naprawdę starałam się go dobrze wyszkolić, miał potencjał, ale z Tobą nie może się równać.Podczas treningu ciężko było mi się skupić. Moje myśli krążyły wokół Ruperta. Nie chciałam. Odczuwałam poczucie winy, próbowałam wmawiać sobie, że nie zrobiłam nic złego, ale to było trudne.
Po udanym treningu powiedziałam Casey, aby na mnie nie czekała. Zamierzałam polecieć na Hardodziobie. Po to, aby zapomnieć. Właśnie tak. Szybko, wysoko, wtulona w miękką szyję kochającego stworzenia.
CZYTASZ
Księżna Półkrwi
FanfictionLily Evans nigdy nie poznała Jamesa Pottera. Nie przeżyła ataku Czarnego Pana, ale przeżył ktoś kto ma wiele wspólnego z Severusem Snape'em.