01. że co?

973 74 15
                                    


          Dominic wyciągnął igłę z ucha kobiety, od razu potem nakładając wierzchnią nakrętkę na kolczyk, który właśnie zdążył jej włożyć.

– I gotowe – powiedział z uśmiechem, bo tak nakazywała mu kultura pracy i westchnął cicho. –Naprawdę chciałbym pani wszystko wytłumaczyć, ale jestem już spóźniony na dosyć ważne spotkanie. Zapraszam do kolegi, on poinformuje jak dbać o kolczyk, żeby ładnie się zagoił – dodał i puścił oczko, od razu kierując się po swoją kurtkę i kask.

Nie lubił traktować w taki sposób swoich klientów. Czuł, że każdemu powinien poświęcić chwilę i być dobrym piercerem, ale naprawdę zależało mu na czasie. Już i tak był nieźle w tyle i nie wiedział, czy przebije się przez ulice zatłoczonego miasta tak szybko, żeby zdążyć na czas. Mimo to miał motywację, było o co walczyć – czekała go rozmowa z pracodawcami, którzy mogli mu zapłacić dużo w bardzo krótkim czasie. 

Dominic nie zarabiał jakoś szczególnie źle. Starczało mu na opłacenie kawalerki, drobne zakupy, na spontaniczne wyjścia do klubów, jednak doszedł do wniosku, że chciałby mieć coś więcej. Żeby mógł spełniać marzenia i odłożyć nieco na czarną godzinę. Praca w studio tatuażu i piercingu była bardzo przyjemna, zwłaszcza, że pracował wśród dobrych znajomych, ale nie na tyle wystarczająca, aby spełnić wszystkie jego życiowe oczekiwania. Dlatego też któregoś dnia wszedł w internet i trochę poszperał. Kiedy znalazł już ogłoszenie pogadał ze swoim dotychczasowym pracodawcą-przyjacielem i zwyczajnie się dogadał, że będzie musiał solidnie przewalcować swój grafik, ale nadal będzie wyrabiał normy i nie zostawiał klientów na lodzie. No i się udało, wiadomo, przyjaciel przyjacielowi nie będzie podcinać skrzydeł, zwłaszcza, że Dominic był osobą naprawdę zorganizowaną i umiał być zwyczajnie wielozadaniowy.

Montgomery odpalił swój stary, ale nadal dobrze działający motocykl i jak strzała wleciał na ulicę, która akurat na tym fragmencie zwykle była pusta i mógł zwyczajnie się rozpędzić i rozkoszować jazdą. Oczywiście nie do przesady – nie chciał umrzeć w wypadku samochodowym. Miał za dużo planów na przyszłe życie i taka pierdoła nie mogła mu ich zepsuć. Lepiej umierać na coś innego, aniżeli własna głupota, no nie? 

Trasę sprawdził sobie wcześniej, dlatego wiedział mniej-więcej jak się kierować, żeby nie tracić czasu i przy okazji się nie zgubić. Ostatnie o czym przecież marzył to to, żeby zabłądzić gdzieś w dupie, to jest nieznanym sobie miejscu.

Do kawiarni dotarł dwadzieścia minut później, czyli idealnie na czas. Miał wyczucie, trzeba mu to przyznać. Schował kask i wszedł do środka. Swoją drogą, co to było za miejsce – nie w jego stylu. Mimo, że wnętrze było minimalistyczne to czuć było ten typowy luksus, w którym pławili się bogaci ludzie. Kawa tutaj kosztowała pewnie z trzy razy więcej, aniżeli w przereklamowanym Starbucksie. Strach było tu cokolwiek zamówić, więc uznał, że w sumie aż tak nie chce mu się pić. Zresztą, nie po to tutaj przyszedł. Szybko odszukał wzrokiem dwójkę ludzi – małżeństwo – które wyraźnie na kogoś czekało. Uściślając – na niego. Podszedł i wyciągnął pierwszy rękę.

– Dominic Montgomery, byliśmy umówieni. – Uśmiechnął się, a po uścisku dłoni usiadł.

Kobieta zmierzyła go niemiłym wzrokiem, mężczyzna natomiast starał się robić dobrą minę do złej gry. Cóż, Dominic zdawał sobie sprawę z tego, że nie wyglądał jak typowa niania dla bobasa – brak miłej twarzy, wieku czterdzieści plus i nieco innej płci. Jego styl był pomieszaniem czegoś pomiędzy glanami i skórą, a po prostu ubraniami w czarnym kolorze. Wcześniej wspomniany wyraz twarzy – katastrofa. Odstające uszy, komicznie zadarty nos i lekko uciekające oko z pewnością nie tworzyły buzi, która byłaby w stanie uspokoić niemowlaka samym uśmiechem. Co z tego, że każdy facet w klubie zawsze się za nim oglądał, a uśmiech mógł konkurować w kategorii na najlepszy razem z uśmiechami małych szczeniaczków, kiedy dostały nową zabawkę. On tego nie widział. I szczerze mówiąc, całkiem zdziwił się, kiedy dostał odpowiedź na swoje zgłoszenie. Na początku pomyślał, że jego przyszli pracodawcy są szaleńcami, bo przecież w CV było zdjęcie. Potem stwierdził, że na pewno historia o tym, jak dobrze zajmował się swoim młodszym rodzeństwem, kiedy rodzice pracowali (to akurat była prawda, ale przecież każdy mógł coś takiego wymyślić i wpisać) przekonała ich do tego, aby się skontaktować. Ostatecznie doszedł do wniosku, że musieli niesamowicie nienawidzić swojego dziecka. W końcu nie każdy nadawał się do bycia rodzicem.

– Tak... – zaczął mężczyzna, żeby przerwać niezręczną ciszę. – Przejdźmy do konkretów, nie mamy zbyt wiele czasu. – Uśmiechnął się. – Pańskie CV było naprawdę w porządku. W sumie nie ma się do czego przyczepić. Ucieszyliśmy się z żoną, że mimo tak... specyficznej pracy, ma pan jakiekolwiek doświadczenie z dzieciakami. Wiadomo, że rodzeństwo to nie to samo, co ktoś obcy, jednak wierzymy, że da pan sobie radę.

Pieprzył. Nie był przecież na tyle głupi, żeby swoje potomstwo powierzać komuś, kto nigdy nie dostał opinii od jakiejś innej rodziny i kto jedynie czasami ugotował coś swoim młodszym braciom. O co tu chodziło?

– Proszę, tutaj jest umowa. Kwota taka, jak w ogłoszeniu. – Podał Dominicowi długopis.

– I... To już, tak szybko? Żadnego wywiadu, niczego? – zapytał wyraźnie zdziwiony, ale umowę podpisał.

– Co w tym dziwnego?

– No... Wiem, że może teraz wystawiam sobie raczej antyreklamę, ale ja sam siebie nie znając nie powierzyłbym sobie dziecka. Chyba najpierw wolałbym wiedzieć, czy nie jestem jakimś pedofilem, gwałcicielem, czy nie porwę waszego dziecka dla przemytników z Rosji...

Kobieta zaśmiała się wyniośle.

– Zapewniam cię, że Oliver umie sam się obronić.

– Kilkulatek kontra dorosły mężczyzna?

Usłyszał jeszcze głośniejszy śmiech, którego kompletnie nie rozumiał. Był coraz bardziej skołowany całą sytuacją i najchętniej podarłby umowę, gdyby nie fakt, że została już schowana do teczki.

– Mój syn ma już osiemnaście lat i zapewniam cię, że jeżeli choć spróbujesz zatargać jego loczki na prywatny samolot do Rosji, to sprzeda ci kopa prosto w jaja zanim w ogóle zdążysz go o tym poinformować.

W tamtym momencie w umyśle Dominica nie do końca już stykało. Osiemnastolatek? Niania? Co? Musiał sobie to pomyśleć powoli, bo aż sam nie dowierzał w to, co się właśnie stało. Został nianią osiemnastoletniego, zapewne wkurwiającego nastolatka? Tak, właśnie został nianią osiemnastoletniego, na pewno wkurwiającego nastolatka. Rozchylił usta, ale nie umiał nic z siebie wydusić. Był zdecydowanie zszokowany.

– Na nas już pora. Cieszę się, że się zdecydowałeś. Wszyscy wycofywali się tuż po informacji o wieku naszego syna.

Pewnie. On też by się wycofał, gdyby nie spieszyło mu się aż tak do składania autografu na śnieżnobiałym papierze.

– W każdym razie życzymy miłego tygodnia z naszym Oliverem. Resztę informacji prześlemy na podanego maila. – Kobieta uśmiechnęła się szeroko i pokusiła się o poklepanie Dominica po ramieniu, zanim razem z mężem wyszła.

Chłopak podrapał się po głowie, dalej przechodząc wewnętrzny szok, zawał, niechęć, żałość. Pewnie gdyby stał na słońcu, dołączyłby do tego jeszcze udar słoneczny. Plus był taki, że w całym tym bałaganie rozwiązały mu się usta. A wszystko po to, żeby wygłosić niezwykle ważną i poruszającą informację prosto do samego siebie.

– Że co?



☁️

i oto nadszedł mój nowy twór. szczerze nie wiem, co napisać, chyba trochę zapomniałam już jak się wita z czytelnikami. po prostu zapraszam was do czytania, komentowania, zostawiania gwiazdek, jeśli wam się spodoba i czekania na dalsze rozdziały, bo obiecuję wam, jest na co. oli tak da popalić dominicowi, że chłopakowi zamarzy się wieczny spoczynek w grobie.

ps. jeśli macie problem z dobrym wyobrażeniem sobie postaci dominica i chcecie sobie jakoś ten obraz doświetlić, to spójrzcie na billa skarsgarda.

do następnego! ♡

nanny ☁️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz