– Dzięki, że przyszedłeś – powiedział Dominic, zamykając drzwi.
Była jedenasta. Piątek. Zdążył już wyprawić swojego dzieciaka do szkoły, zjeść śniadanie, umyć się i napisać do swojego najlepszego kumpla z jedenaście razy. Na początku tylko się żalił, ale wyglądało to tak źle, że ostatecznie Matthew postanowił przyjechać, żeby jego przyjaciel nie spanikował jeszcze bardziej.
– Gdybym nie przyszedł to wykończyłbyś się nerwowo. – Poszedł do salonu. – Nie mówiłeś, że pracujesz w aż tak wypasionym miejscu. Pewnie mają tu panią od sprzątania, trzy baseny, salon gier i czerwony pokój Grey'a gdzieś na górze? – Zaśmiał się, siadając na kanapie.
– Nie wiem, dostałem zakaz zaglądania do ich sypialni... teraz to faktycznie ma sens. – Dominic również wybuchnął śmiechem, siadając obok. – Kubek w pieski jest twój. Taka jaką lubisz – czarna z cytryną, bez cukru.
– Rozczula mnie to, że dalej pamiętasz.
Jak mógł nie pamiętać. Całe dzieciństwo był zakochany w Mattie'm i zwracał uwagę na najdrobniejsze szczegóły dotyczące jego charakteru i gustu. Wiedział, jakie słodycze najbardziej uwielbia, że kocha czasami pozabijać zombie na konsoli, że jego ukochany kolor to zielony, że do osiemnastego roku życia spał z misiem. Herbata w tej kategorii nie była niczym dziwnym. Wiedział o nim wszystko i robił co w jego mocy, żeby chłopak go zauważył. Niestety, w drugiej klasie liceum Matt znalazł dziewczynę, a Domi postanowił się nie afiszować ze swoimi uczuciami. Skoro już wiedział, że jego przyjaciel był heteroseksualny to po co? Na początku bolało, ale potem uczucia przeminęły. A może nie tyle przeminęły, co zamieniły się w najczystszą braterską miłość. Owszem, pomiędzy jednym, a drugim Montgomery miał chwile kryzysu. Był czas, że nie chciał w ogóle rozmawiać z Andersonem, bo go to krzywdziło. Potem (na całe szczęście) doszedł do wniosku, że coś takiego nie może zniszczyć ich przyjaźni, a tak czy tak tylko to im pozostało. I tak oto byli już najlepszymi przyjaciółmi aż do grobowej deski od dobrych kilkunastu lat. Spotykali się kiedy tylko mogli, wysyłali sobie śmieszne memy, pewnie siedzieliby razem w ławce gdyby nie fakt, że Matt był dwa lata starszy. Fantastyczne było to, że pomimo dorosłego życia dalej mieli taki świetny kontakt. Byli idealnym przykładem przyjaźni już na całe życie i mocno się z tego cieszyli.
– Matt, przepraszam, że zawracam ci głowę, ale potrzebowałem pogadać. Wiem, że znowu szukam problemów tam, gdzie ich nie ma i wplątuję się w dziwne sytuacje, ale...
– O, nie, bez przesady. Jedyną dziwną rzeczą tutaj było to, że powiedziałeś, że podoba ci się syn pracodawców, którym się zajmujesz. Szkoda tylko, że odrobinę wcześniej nie napomknąłeś mi, że zajmujesz się prawie dorosłym chłopakiem, nie kilkulatkiem. Wiesz, nie wiedziałem, czy lepiej dzwonić na policję, zmieniać numer telefonu, czy może być ultra chorym i wspierać przyjaciela w tak trudnych chwilach.
– Jesteś straszny! Jak mogłeś w ogóle pomyśleć, że mógłbym skrzywdzić dziecko?
– Dobra, dobra, pomyśleć, nie pomyśleć, ale sam przyznasz, że nianie raczej zajmują się szkrabami, a nie średnio dojrzałymi nastolatkami-buntownikami.
Dominic westchnął, bo Matthew miał rację – całość z jego perspektywy na początku musiała wyglądać przerażająco choro.
– No dobra, zgadzam się. Tylko, że ja w ogóle nie chciałem nikomu mówić, że zajmuję się kimś tak dużym. Zaraz byście się ze mnie śmiali, że znowu w coś się wkopałem!
– No bo wkopałeś, masz do tego niebywały dar, młody. – Zaśmiał się. Matthew zawsze tak żartobliwie nazywał Dominica ze względu na tę niewielką różnicę wieku.

CZYTASZ
nanny ☁️
Romanceczyli o niegrzecznym osiemnastolatku, który tak nadszarpnął zaufania rodziców, że aż znaleźli mu niańkę i o chłopaku, który potrzebował drugiej pracy.