11. mamo, mamo...

162 21 5
                                    

Dominic usiadł na stołku barowym i ściągnął szalik. Nie był fanem zimowej odzieży, ale odkąd po jednym romantycznym spacerze zaczął pociągać nosem i pokasływać, Oliver wziął sprawy w swoje ręce. Może sam nie należał do najbardziej odpowiedzialnych osób na tej planecie, ale o swojego chłopaka miał zamiar dbać. Takim sposobem bordowy, mięciutki kawałek materiału z frędzelkami i małym wyhaftowanym bałwankiem na dobre zagościł w garderobie Dominica. I pomimo, że marchewkowy nos i szeroki uśmieszek z kamieni średnio korespondowały z cięższymi butami w stylu wojskowym i skórzaną czarną kurtką, to nie mógł odmówić – w końcu dostał go od miłości swojego życia i nosiłby go nawet wtedy, gdyby okazał się być najbrzydszym szalikiem na tej ziemi. Wpadł, co? A to dopiero początek. Nastolatek zaczarował go tak, jakby co najmniej dzierżył w swoich dłoniach magiczną różdżkę. Nie miał pojęcia, kiedy tak właściwie przepadł w tym urokliwym Loczku, ale niczego nie żałował.

– Zacząłeś nosić szalik? Całe życie nie mogłam cię do tego namówić! Kiedy inne dzieci grzecznie opatulały swoją szyję i szły do szkoły, ty chowałeś go w plecaku już za pierwszym rogiem. – Kobieta nachyliła się, wyciągając z szafki dwa kubki. – Czy moje ulubione dziecko dalej tak uwielbia herbatę malinową?

– Mamo, nie nazywaj mnie tak. – Roześmiał się i przeczesał dłonią włosy. – Nie chcę być tym faworyzowanym dzieckiem, zwłaszcza, że przysparzałem ci chyba najwięcej problemów wychowawczych. I, tak? Dalej tak samo kocham herbatę malinową! Kochałem ją też miesiąc temu, kiedy ostatnio się widzieliśmy. Komuś szwankuje pamięć, co?

– Bo byłeś moim pierwszym dzieckiem, a człowiek najlepiej uczy się na błędach. Może gdybym tak obsesyjnie nie katowała Wywiadu z wampirem z tobą na kolanach, to teraz miałbyś śliczną narzeczoną?

Nie zrozumcie jej źle. Kobieta nigdy nie miała żadnego problemu z orientacją seksualną swojego najstarszego dziecka, tylko czasem lubiła mu tak dogryzać. Owszem, było to dla niej pewnego rodzaju zaskoczeniem, bo przez długi okres czasu powtarzała sobie, że jej synek może tylko jest nieśmiały względem dziewczyn i dlatego jeszcze żadnej nie ma. Dopiero zobaczenie swojego, jak to ona powtarzała, ulubionego dziecka w jej łóżku z innym chłopakiem otworzyło jej oczy. Jej synek był aż nad wyraz śmiały, ale najwidoczniej preferował podwójną dawkę męskości. Nie była zła, nie dąsała się, nie groziła terapiami – razem z mężem zwyczajnie to zaakceptowała, tak jak powinien zaakceptować to każdy rodzic. Wróć, nawet nie „zaakceptowała", bo zaakceptować można było kolczyk w nosie czy czerwone włosy – po prostu jest syn był gejem i koniec. Bez żadnego ale. Miał prawo kochać kogo tylko chciał, jeżeli nikomu nie działa się krzywda. Był sobą.

– Gdybyś nie dzwonił co piątek i nie był dwumetrowym gigantem uznałabym cię za porwanego. Może dla ciebie to tylko miesiąc, ale dla mnie, twojej ukochanej mamy – to a ż miesiąc. Co ty, zakochałeś się? – Zalała torebki wrzątkiem i usiadła naprzeciwko.

– Mamo, nie zadawaj głupich pytań. Jasne, że nie – odpowiedział i pokręcił niedorzecznie głową.

Nie kręćcie nosem. Dominic naprawdę z całego serca chciał jej powiedzieć o tym, że kogoś poznał. Boże, Oliver był tak wspaniały i przepiękny, że chwalenie się nim powinno zostać pewnego rodzaju obowiązkiem. Tylko... Jakoś nigdy nie mógł utrafić odpowiedniej okazji. No i o ile samo zakomunikowanie, że się kogoś ma nie było niczym skomplikowanym, o tyle pewne... okoliczności z tym związane brzmiały już nieco gorzej. Loczek wyglądał dość dojrzale jak na swój wiek – tak, dalej miał szczenięce oczka i rozbrajający uśmiech, ale niektórzy po prostu mieli takie rysy twarzy. Na ulicy nikt nie mógł ich w żaden sposób zaatakować – wyglądali jak najzwyklejsza w świecie para, nic specjalnego. Problem sięgał nieco głębiej – no bo jak powiedzieć mamie, że jego chłopak jest od niego tyle młodszy i dalej dzielnie walczy z ukończeniem liceum? Okej, okej, zaraz ktoś powie – hej, przecież to nic złego. No... I tak i nie. Dominic miał wrażenie, że społeczeństwo z roku na rok coraz bardziej zwracało uwagę na pewne niepokojące aspekty. No bo kto kilkanaście lat temu przejmował się faktem, że młodziutka Evan Rachel Wood związała się z niemal dwukrotnie od niej starszym Mansonem?* Patrząc w dal, definitywnie trzeba było się przejąć. Dominic nie był Mansonem, daleko mu było w ogóle do jakiejkolwiek [niechcianej] formy agresji w stronę jego partnerów, ale kogo to tak właściwie obchodziło? Znało go tylko jego najbliższe otoczenie, w oczach osób dalszych mógł być właśnie takim Mansonem, który uwiesił się na młodziutkim chłopaku bo dostrzegł, że kimś takim dużo łatwiej się manipuluje. Rozumiał to, bo sam był zdania, że związki nastoletnich osób z dorosłymi w większości przypadków kończyły się po prostu źle. Sam jako rodzic pewnie byłby wściekły, gdyby jego osiemnastoletni synek przyprowadził do domu siedem lat starszego faceta. Tylko, kurwa, teraz siedział po drugiej stronie barykady – to on był tym starszym, który zwykle był potencjalnym oprawcą. Potencjalnym, bo Dominic serio się zakochał. Nie chodziło mu o seks, ani tym bardziej o pieniądze młodego. Nie, on serio zobaczył w tym chłopcu to coś. Owszem, ten związek kosztował go wiele wyrzeczeń, ale właśnie w tych wyrzeczeniach leżało wszystko – Montgomery zdawał sobie sprawę, że nie może zachowywać się tak jak przy poprzednich partnerach. Że na niektóre rzeczy Loczek był po prostu za młody, że nie może wymagać od niego tego, czego wymagałby od rówieśnika. On o tym doskonale wiedział, ale inni? Inni niekoniecznie, a potem sprawy toksycznych związków piętrzyły się na biurkach u psychoterapeutów.

nanny ☁️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz