Pewnego dnia
Nie przyszedłeś
Nie napisałeś, nie zadzwoniłeś.
Nie dawałeś znaku życia.
Podniosłem się z naszej ławki
Przesiąkniętej twoim zapachem,
Nawiedzającym mnie do końca.
Powolnym krokiem szedłem dookoła jeziora
Wypatrując znaku życia
Czy to twojego,
Czy czegokolwiek innego.
W końcu natknąłem się.
Na ciebie.
Leżałeś
A raczej dryfowałeś
Z twarzą do góry.
Uśmiechnięty.
Pierwszy raz widziałem cię uśmiechniętego, wiesz?
Szkoda,
Że za późno.
Byłeś zimny,
Martwy.
Jak woda
Która odebrała ci oddech
Było głucho.
Gdyby można było opisywać dźwięki kolorami,
Byłaby to czerń.
Taka, jak twoje oczy.
Teraz puste i szklane.
Bez życia
Patrząc na wyraz ulgi na twym obliczu
Sam poczułem się lepiej
Ten świat był dla ciebie za okrutny.
Makabryczny
Przerażający.
Ciesze się, że jakoś dałeś radę od tego uciec
Pamiętam, jak osunąłem na kolana
Z uśmiechem, i łzami
Starając się nie podzielić twojego losu
Nieznany chiński chłopcze.
Bez miejsca na tym świecie.
Z baru, na obrzeżach miasta.
CZYTASZ
chinese canteen༄tendery.
Poetry[✉] zbłądzenie ludzi GloRia! victis 28/92019 trigger warning: suicide, alcohol use