Rozdział 3

2.4K 95 27
                                    

Susan

Od trzech godzin jestem w tym mieście i już go nienawidzę. Jeśli Chicago mogę nazwać przedsionkiem piekła, o tyle Nowy Jork jest jego ścisłym centrum. Totalna porażka, brudno, głośno, ogólnie fuj. Bardzo możliwe, że w innych dzielnicach jest ładniej, ale szpetota Bronxu sprawia, że nie chce się żyć. Czuję wstyd za ludzkość. Jesteśmy straszni, paskudzimy na potęgę. Swoją drogą, od początku ciąży moje zmysły zaostrzyły się jak u Supermena: zbyt wyraźnie widzę, zbyt wiele zapachów mnie drażni, podobnie z dźwiękami.

Chciałabym wejść do mysiej dziury, zasnąć i już tam zostać.

Nie mam pojęcia, skąd Calvin zna Roya, nie spytałam, a powinnam, może nie byłabym tak zaskoczona, niemile oczywiście. Tak naprawdę, to jestem tragicznie zaskoczona, bo Roy Chase to jeszcze większy gnojek, niż mój chłopak. Mieszka w czymś, co bardziej przypomina melinę i burdel w jednym, niż zwykłe mieszkanie. Nie dość, że wszędzie panuje nieziemski bałagan i brud, na korytarzu walają się dziesiątki niepotrzebnych rzeczy: pustych butelek po piwie, gazet, puszek i kartonów, śmierdzi marychą i ogólnie lipa. Z kuchni – jest na wprost wejścia - co chwilę dobiegają do mnie piski i śmiechy jakichś dziewczyn, sama nie wiem, czy się kłócą, czy po prostu gadają, bo co drugie wykrzykiwane słowo, to przekleństwo. Straszne miejsce, jedyne na co macie ochotę, to jak najszybciej uciec i zapomnieć, że wasza stopa kiedykolwiek tu stanęła.

I uwierzcie, nie jestem jakąś pieprzoną damulką, wychowaną w złotym pałacu.

- Zamknij za sobą drzwi – mówi Roy, wprowadzając mnie do jednego z pomieszczeń. To prawdopodobnie jego osobisty gabinet, nieco tu schludniej, a na pewno mniej cuchnie, bo oba wąskie zakratowane okna są uchylone. – Siadaj.

Zajmuję miejsce po drugiej stronie starego biurka. Jezu, co ja tu robię? Nerwowo podryguję, kiedy Roy z trzaskiem zamyka szafkę pod blatem. Wyjął z niej sfatygowany brulion, otwiera go, przewraca strony. Mogę w tym czasie spokojnie mu się przyjrzeć, Royowi, rzecz jasna: żółty T-shirt, czerwona marynarka, irokez, tatuaże na obu nadgarstkach – widać je, bo rękawy marynarki są zbyt krótkie – całość jest okropna, jak sam Roy i jego meta w nowojorskim Bronxie.

- To będzie pięć stów – mamrocze pod nosem.

- Pięć stów? – Powtarzam po nim, chcąc się upewnić, że dobrze zrozumiałam.

- Umyj uszy, jeśli masz z nimi problem. Pięć. Stów.

- To jakaś pomyłka – mówię, czując, że zaraz coś mi się stanie: wydrę się na niego albo rozryczę. – Ej, nie tak się umawialiśmy. – Czemu mój głos brzmi tak żałośnie?

- My się umawialiśmy? – Podnosi na mnie oczy. – Nie pamiętam, żebym z tobą gadał.

- Ale gadałeś z Calvinem.

- Zgadza się. – Kiwa głową. Zamyka stary kajet i kładzie na nim dłonie skrzyżowane w palcach. – Pięć stów i masz swoje pigułki.

- Miały być trzy stówy. Trzysta dolarów.

- Wszystko drożeje, mała. Inflacja. – Wyszczerza zęby. Na górnej prawej dwójce ma złotą ozdobę: to miniaturowa czaszka. Ohydnie to wygląda. – Moja cena na dzisiaj to pięć stów. Pigułki są pierwsza klasa, sto procent skuteczności, prosto ze Szwecji albo z Norwegii, w każdym razie z Europy. Bezpieczne, z certyfikatem oryginalności, zafoliowane i z terminem ważności dwa lata. Zażywasz, czekasz maksymalnie dobę i twój problem znika. Aha, w razie komplikacji lepiej nie świrować i zgłosić się na ratunkowy. Gdybyś dostała krwotoku jedziesz do szpitala, a tam się tobą zajmą. Ha! – Podnosi wskazujący palec. – Tylko u wujka Roya porada medyczna gratis. Ale nie powinno być żadnych problemów, bez jaj, to dobry lek, nie żadne świństwo. No chyba, że... - zerka na mój brzuch. – Który to tydzień? Tylko bez ściemy, nie chcę cię mieć na sumieniu.

Kim dla ciebie jestem - ZOSTANIE WYDANA!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz