Patrick
Ronnie wstaje od stołu, podnosi kieliszek i uderza w niego łyżeczką. Nareszcie. Mój brat coś ogłosi, załatwi główny temat i kolejne koszmarne spotkanie rodziny Pratchettów się skończy. Oczywiście wszyscy obecni doskonale wiedzą, co teraz powie. Poinformuje zebranych jaką płeć ma jego trzeci potomek. Ją również znamy, to chłopiec. Wystarczy spojrzeć na minę Lindy, żony Ronniego. Tryska szczęściem i dumą, bo nareszcie spełniła się jako wzorcowa żona i matka, wkrótce urodzi małego następcę tronu, przedłużenie linii, głównego spadkobiercę swojego majętnego ojca.
Ale tradycji musi stać się zadość, chociaż nie do końca dzisiejsza kolacja przebiega zgodnie z procedurami. Największy i jedyny zgrzyt, to nieobecność Irvina oraz jego małżonki, Amy. Mój najstarszy brat przebywa na Seszelach. Polecieli tam, on i Amy, żeby odpocząć, ale wszyscy doskonale wiemy, dlaczego ich tutaj nie ma – są małżeństwem od długich ośmiu lat i nadal nie doczekali się potomstwa, co musi być bardzo bolesne, zwłaszcza dla żony mojego brata. To ją wszyscy obwiniają o brak dziecka, chociaż to wcale nie jest takie oczywiste, ale moi rodzice nigdy nie dopuściliby do siebie myśli, że któryś z nas, z trójki ich synów, jest niepłodny. Musimy być płodni i basta.
Bijemy brawo, każdy podchodzi do Lindy, serdecznie ją całuje, a Ronniemu składamy gratulacje. Zuch facet, doskonale się spisał, spłodził syna, naprawił swój błąd – dwa lata temu Linda urodziła bliźniaczki – niestety, dziewczynki. Pamiętam rozczarowanie mojego ojca, matki też, kiedy Ronnie najpierw podzielił się dobrą wiadomością: „będzie dwójka!", a później zdradził tę gorszą: „to córeczki".
- Boże, jak jej zazdroszczę – szepcze do mnie Hope.
Siedzimy przy wielkim stole, zastawionym setką dań, połowa z nich nie została nawet tknięta, a Hope ściska moją dłoń – ukradkiem, pod blatem, skrycie, żeby nikt nie zdołał dostrzec tego jakże intymnego gestu. Śmieszne, prawda? Mnie też to bawi, ale taka jest moja narzeczona – chodząca skromność i cnota.
- Czego? – wolę się upewnić, a raczej utwierdzić w przekonaniu, że Hope jest pusta, powierzchowna i powiedzmy sobie szczerze, niezbyt mądra. – Tego, że Linda będzie miała dziecko?
- Będzie miała syna – podkreśla ostatnie słowo. Oczy Hope błyszczą mocniej, niż kinkiety w jadalni, a jasno tutaj jak w sali operacyjnej. Śmiało można przeprowadzić jakikolwiek zabieg chirurgiczny, włącznie z przeszczepem serca, co niektórym z nas bardzo by się przydało.
- Ty też urodzisz syna – odpowiadam cicho.
Urodzisz albo nie urodzisz, dodaję w myślach. Nigdy nie zależało mi na posiadaniu potomstwa, przynajmniej na razie nie czuję przymusu, by przekazać dalej swoje geny. Nie potrafię zdecydowanie określić, czy cierpiałbym będąc na miejscu Irvina. Mój najstarszy brat bardzo kocha swoją żonę – to ewenement w naszej rodzinie - tak mocne uczucie, właśnie dlatego zabrał ją na wakacje, by nie musiała uczestniczyć w dzisiejszym cyrku. Bez wątpienia Amy chciałaby mieć dzieci, ich brak jest jej osobistą tragedią, a Irvin dzieli ten ból. Może to on odpowiada za niepowodzenie? Stąd tyle zaangażowania, by odizolować ukochaną żonę od naszej rodziny?
Amy i Irvin wyprowadzili się na drugi koniec hrabstwa, chociaż, zgodnie z zasadami, powinni mieszkać tutaj, w rodzinnej posiadłości Pratchettów. Właśnie dlatego zastąpili ich Linda i Ronnie, drudzy w kolejności. Codziennie dziękuję wszystkim bóstwom, że urodziłem się jako ostatni syn w naszej pieprzniętej rodzince. Mam najwięcej swobody, a matka i ojciec najmniej okazji, by wpierdalać się w moje życie.
Przyjęcie się kończy, możemy wstać od stołu. Co za ulga, rozprostować kości po pięciu długich godzinach. Szkoda, że nie mogę ich nieco bardziej rozruszać, przydałoby się. Niestety, zostaje mi tyle wysiłku i ruchu, ile wymaga wejście po schodach na pierwsze piętro rezydencji. Tam się rozstajemy: moja narzeczona kieruje się w lewą stronę, gdzie na końcu korytarza znajdują się gościnne sypialnie, a ja w prawo, tam z kolei są sypialnie naszej rodziny, w tym również moja, ta, którą zajmowałem za dzieciaka.
Czemu tak? Moja matka padłaby na wylew, pozwalając nam na takie bezeceństwa jak sypianie ze sobą przed ślubem. Nie wolno, to ciężki grzech, wstyd, sromota i hańba dla każdej porządnej dziewczyny. Ja i Hope dostaniemy w przydziale wspólną sypialnię, może nieco skromniejszą, niż ta Lindy i Ronniego, ale będziemy w niej sypiać – gościnnie - dopiero po tym szczególnym dniu, najlepszym w całym życiu. Już sobie wyobrażam nasze przyjęcie weselne na tysiąc osób, widzę wielkie białe namioty, widoczne z kosmosu i tort wyższy od Donalda, naszego odźwiernego – a koleś za młodu chciał grać w NBA.
Z udziału w koszmarnym przyjęciu raczej się nie wywinę, bo moja matka musi je zorganizować, inaczej skonałaby w mękach, ale co do seksu, rzeczy mają się inaczej. Naturalnie, że moglibyśmy ominąć, ja i Hope, ten kretyński zakaz. Żaden problem pokonać szybkim krokiem korytarz, na przykład o drugiej w nocy, kiedy wszyscy już smacznie śpią, dyskretnie wejść do sypialni własnej laski, by tam pobaraszkować w wielkim wygodnym łożu, ale... ta laska jest dziewicą, chociaż niedawno obchodziła dwudzieste piąte urodziny. Pielęgnuje swój wianek, chucha i dmucha, żeby oddać mi go dopiero po ślubie.
Myślicie, że jestem frajerem, skoro się na to zgadzam? Bynajmniej. Korzystam z życia, ile wlezie.
A co najlepsze, Hope raczej o tym wie i nie ma nic przeciwko.
Złota kobieta.

CZYTASZ
Kim dla ciebie jestem - ZOSTANIE WYDANA!
RomansaTo uczucie nigdy nie powinno się pojawić. Ona i on, to dwa zupełnie różne światy. Dzieciństwo Susan nie przypominało bajki: matka narkomanka i wiecznie nieobecny ojciec. Nie ma złotej karocy, ponieważ nigdy jej nie było, a Kopciuszek zamiast w atłas...