Rozdział 3: "nikłe nadzieje sobie robisz Lizz"

69 3 0
                                    

-Jesteś już gotowa?!- krzyknęła Mercedes z mojej sypialni. Zaprosiłam ja do siebie żebyśmy razem przygotowały się na imprezę. Mimo wszystko może nie powinnam na nią iść, skoro mam widzieć jak mój ukochany obściskuje się z ta jedzą. Chyba wole zostać w domu i wżerać czekoladowe lody. Tak, takie rozwiązanie byłoby najlepsze. Ale teraz już nie ma odwrotu. Spojrzałam się po raz ostatni w lustro w łazience. Miałam na sobie zwiewna, koronkową czarna sukienkę z rękawem trzy czwarte. Idealnie podkreślała bladość mojej skóry. Swoje cienki włosy związałam w wysokiego koka, parę jasnych kosmyków wysunęłam żeby okalały moja twarz. Podkreśliłam lekko oczy kredką, tak jak najbardziej lubię.  Do tego ubiorę creepersy i wezmę biała torbę w stylu listonoszki która kiedyś dostałam od ojca. Smutna sprawa, dał mi ja na moje 15 urodziny, miesiąc przed jego śmiercią. Popełnił samobójstwo, powiesił się. Nie wiem co go do tego podkusiło. Nikt nie ma najmniejszego pojęcia. Mama wiele razy tłumaczyła Erenowi że po prostu miał depresje i tak już musiało się stać. Był załamany, nie chciał słyszeć że „tak o po prostu sobie odszedł”. Bardzo kochał ojca, teraz został z dwiema babami w domu. No nie zazdroszczę mu. Ale dobrze się chłopak trzyma.

            Przypomniawszy sobie że zniecierpliwiona Mers czeka już na mnie od kilku minut w pokoju, pobiegłam do niej prawie potrącając brata. Gdy weszłam zdyszana do pokoju, dziewczyna siedziała z założoną noga na nogę i patrzyła się na mnie wyczekująco.

-Jesteś naprawdę szybka, to twój nowy rekord. Chyba tylko 40 minut się szykowałaś- powiedziała z pretensją.

 –Ugh, ty nic nie rozumiesz. Mam zamiar dobrze się bawić.-odpowiedziałam zakładając pierwszego creepersa.

-Wyrwiesz w końcu jakiegoś faceta?- ożywiła się przyjaciółka.

-Nie mam najmniejszego zamiaru- uśmiechnęłam się słodko na co Mercedes prychnęła i skierowała się w kierunku wyjścia. Wygląda naprawdę oszałamiająco, swoje długie włosy zakręciła w loki, usta podkreśliła czerwoną szminką. Na sobie miała krótkie białe spodenki, lordsy w tym samym kolorze i luźny zielony crop-top z falbankami podkreślający rudość jej włosów. Po prostu chodząca piękność. Rozpiera mnie duma że taka ślicznotka przyjaźni się z taką miernota jak ja. Powiadomiłam mamę że wychodzę po czym udałyśmy się do wyjścia. Dom Tamaniego mieści się koło lasu, mimo że u nas jest ich dużo to ten jest charakterystyczny gdyż nieopodal mieści się jezioro, a niedaleko brzegu miejsce na ognisko. I właśnie tam ci popularniejsi spędzali większość wakacyjnych wieczorów (czyt. Nie ja). Chociaż mieszkam dosyć niedaleko od Tama (bo tylko 15 min spaceru) wraz z Mercedes postanowiłyśmy pojechać autobusem. Na przystanku stałyśmy ok. 10 min, bo jakżeby inaczej. Te autobusy zawsze się spóźniają. Gdy już wlazłyśmy do pojazdu i zajęłyśmy miejsca postanowiłam przypatrzeć się trochę ludziom poruszającym się tym środkiem komunikacji. W sumie nic ciekawego, jakieś dwie babcie spierające się  która to ma gorzej, którą to bardziej stawy bolą, a która bardziej nie dowidzi, parę siedzeń za nimi siedziała grupka dresów wspólnie słuchająca rapu. Na końcu autobusu dziewczyna lizała się ze swoim chłopakiem. Patologia totalna. Nikt już nie jeździ tymi obskurnymi autobusami. Wszyscy mają swoje wymarzone auta. Tylko nie ja: Elizabeth Worlwide Grant. Ja na to musiałam troszkę poczekać. Moja mama jak i mój brat zabraniają mi wszelkich „niebezpiecznych” rzeczy. Boja się że mnie stracą tak jak ojca. Śmieszne że mój młodszy brat mi mówi co mam robić i uważa się za starszego. Wyrobie to prawko choćby potajemnie i nic im do tego.

Znudzona tym co dzieje się w autobusie wyjrzałam za okno. Widoki były o wiele przyjemniejsze. Wjechaliśmy akurat na ta bardziej „naturalna” drogę. To znaczy pola i lasy. A to jest równe temu że za chwile będziemy na miejscu. Autobus kursował z jednego miasta do drugiego co dla wielu było bardzo wygodne.      

Born To DieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz