Rozdział 4

1.9K 131 16
                                    

Kiedyś – cztery lata temu

Leżę tak bezczynnie już trzeci dzień. Wszystko w moim życiu się sypie. Dyrektor Warden niedługo zmienia placówkę. Ja nie wiem, co będzie ze mną dalej. Kto go zastąpi. Do tego okazuje się, że ten cudowny, szarmancki, kochany, czuły i niesamowicie przystojny facet, ma żonę i dzieci. Tak. Bartosz okazuje się być z lekka oszustem. Nawet nie z lekka. Zrobił ze mnie kompletą idiotkę, a ja mu na to pozwoliłam. Wierzyłam w każde jego słowo, w każdy gest. Ale sama jestem sobie winna. Spotykałam się z facetem przez pół roku i nie widziałam, że on jest zajęty? Nic nie spowodowało, że zaczęłabym cokolwiek podejrzewać. Jego ogólnie pojęta wspaniałość zaślepiła mój umysł i uśpiła czujność. Co prawda, nie nosił obrączki, ale nie zawsze mógł zostać na noc czy przyjść na niedzielny obiad. Teraz, gdy o tym myślę, wszystko składa mi się w całość. Oszukał mnie jak pierwszą, lepszą, naiwną laskę. A ja jestem niesamowicie łatwowierna. Ale nie ma się czemu dziwić. Po tym, jak potraktował mnie Błażej, nie chciałam nikogo, a później rzuciłam się na Bartka jak wygłodniała suka. Nic dziwnego, że mnie wykorzystał. Jedno tylko było w tym dobre, seks. Takiego nie miałam nigdy i z nikim.

No, ale czas zejść na ziemię. Muszę się podnieść, bo robota czeka. Ogarniam się więc w łazience. Robię codzienny makijaż i ubieram we wcześniej naszykowane rzeczy. Biurowy standard, na który składają się spodnie, żakiet i bluzka. Włosy zgarniam dziś w wysokiego kucyka i wreszcie wychodzę.

Wsiadam w tramwaj, którym dojeżdżam prawie do celu, stojąc jak najbliżej drzwi. Wysiadam na przystanku i muszę już tylko przeciąć parking, który znajduje się za bankiem. Wchodzę w jego obręb, by dotrzeć do celu, ale nagle coś mnie zatrzymuje. Zaskoczona staję w miejscu jak wryta w ziemię. Moim oczom ukazuje się nikt inny, jak szanowny Błażej Pasura. Ten sam, który odrzucił moje pieszczoty w samochodzie wiosną ponad dwa lata temu. Ale ja się wtedy wygłupiłam... Teraz stoi tu, na tym parkingu, pod moją pracą i gapi się na mnie.

– Cześć, piękna! – wola do mnie z daleka i wychodzi mi naprzeciw.

Ja jednak stoję niewzruszona. Nic nie jest w stanie ruszyć mnie z miejsca. Nie wiem czy mam być zła, czy może zażenowana. Chociaż nie powiem, że gdzieś tam wewnątrz siebie, czuję malutką iskierkę nadziei.

– Ślicznie wyglądasz – dodaje, stając naprzeciw mnie.

– Co ty tutaj robisz? – pytam oschle, przyglądając mu się uważnie.

– Przyjechałem do ciebie? – odpowiada pytaniem na pytanie, krzywiąc się przy tym. – Czy to takie dziwne?

– Po tym, jak zniknąłeś bez słowa? – sarkam, unosząc brew. – Tak, trochę tak – dodaję, kiwając głową.

– To nie miało nic wspólnego z tobą, uwierz mi – mówi delikatnie i przechyla głowę lekko
w bok.

– Tak, upiłam się i dobierałam do twoich spodni, a ty mnie odepchnąłeś... – rzucam, unosząc prawą dłoń i macham nią, jakbym chciała coś od siebie odsunąć.

– Nie odepchnąłem cię! – zaprzecza stanowczo. – Co ty mówisz? – pyta, prostując się jak struna.

– No dobrze. – Kiwam głową. – Nie dosłownie, ale jednak.

– Przepraszam – szepcze, patrząc mi głęboko w oczy.

– To już bez znaczenia – mruczę, wzruszając ramionami.

– Kawa? – rzuca, puszczając oczko, na co prycham.

– Śpieszę się do pracy – mówię, starając się zachować oschły ton.

Wreszcie udaje mi się oderwać stopy od ziemi. Ruszam z miejsca i wymijam go bokiem, rzucając mu nieprzyjazne spojrzenie.

– Zaczekam, aż skończysz! – woła za mną, na co nawet się nie oglądam.

Diabelski układ (#1 Seria Diabelska) - Premiera 21.04.2021Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz