Rozdział 2

35 3 0
                                    

TYDZIEŃ WCZEŚNIEJ

Starszy mężczyzna otulił się mocniej drogim płaszczem. Chłodnawe, przedwiosenne powietrze zaczęło już uprzykrzać życie każdemu, kto zamiast siedzieć w ciepłu domowego ogniska, wolał szwendać się po okolicy. Zwłaszcza po okolicy tak mało zachęcającej jak miniaturowe wysypisko śmieci przy pewnym warszawskim cmentarzu. Wszędzie walały się znicze po przejściach, wstęgi oddzielone od wieńca-matki i wyschnięte na wiór badyle, ongiś dodające uroki nagrobkowi jakiegoś Kowalskiego.

Mężczyzna nerwowo podciągnął rękaw i rzucił oko na zegarek. Jego informator się spóźniał, a czekanie na świeżym powietrzu nie należało do najprzyjemniejszych. Mężczyzna niemal odnosił wrażenie, że na jego siwych wąsach powoli, ale z ogromną determinacją, formują się sople lodu. Ileż można czekać? Ta dzisiejsza młodzież nie ma za grosz szacunku do cudzego czasu, stwierdził ze zgryzotą. Nie żeby miała do czegokolwiek innego odrobinę respektu.

Na szczęście młodzieniec, którego tak wyczekiwał, zachował gdzieś na dnie duszy strzępki rozumu i godności człowieka, bo nareszcie pojawił się na horyzoncie.

Nie mógł mieć więcej niż czternaście lat, a przynajmniej to można było wydedukować z jego bladej twarzy schowanej pod kapturem czarnej przeciwdeszczowej kurtki. Zgarbiony, z dłońmi głęboko wciśniętymi do kieszeni dziurawych spodni, niemal nie zauważył starszego mężczyzny. Za to paranoicznie rozglądał się za siebie, zwracając na siebie za dużo uwagi. Tylko czyją uwagę ma niby przykuwać, pocieszył się w myślach mężczyzna. Zimnych nagrobków czy zwiędłych chryzantem?

- Spokojnie, koleżko – mężczyzna zastąpił nastolatkowi drogę. – Ten którego szukasz czeka przed tobą, nie za twoimi plecami – mruknął uroczyście, z dumą stwierdzając, że on to jednak ma talent do prostych, ale konkretnych i niemal filozoficznych wypowiedzi.

- Oh, okej, dobry wieczór - wydukał nastolatek. - Pan K., jeśli dobrze pamiętam?

- Mów mi Janusz - uścisnęli dłonie. - Mam nadzieję, że przyniosłeś to, o co prosiłem?

- Oczywiście - chłopak nerwowo zaczął grzebać w kieszeniach kurtki.

Wyciągnął stary, zgnieciony notesik, wypłowiały woreczek, pudełko zapałek i fiolkę z krwistoczerwonym płynem.

- Tu ma pan, to znaczy panie Januszu, wszystko opisane co i jak - nastolatek podał mężczyźnie notes. - Ale mogę mniej więcej wytłumaczyć już teraz, ale to tak na szybko, bo się na tramwaj śpieszę...

Janusz przewertował notes. Znalazł tam kilka niemal profesjonalnie wykonanych szkiców postaci ludzkich, naskrobane koślawym pismem notatki i kilka kłujących w oczy czerwienią opisów oraz strzałek. Mężczyzna podrapał się po wąsie.

- Dobrze, synku wytłumacz mi chociaż kawałek.

- No to tak - chłopak przekładał po kolei kolejne kartki. - Najpierw pan musi rozmieszać zioła z krwią (ma pan wszystko w worku i fiolce), a potem to chwilę podgotować. Tylko ostrożnie, bo lubi kipieć. Potem smaruje pan tą mazią czoło... eee... obiektu operacji...

- Obawiam się - Janusz rozejrzał się nerwowo wokoło, jakby bał się, że ktoś ich podsłuchuje - że obiekt operacji... eh... nie posiada formy

- Ojoj - zmartwił się nastolatek. - Ale spoko, luz proszę pana. Nada się cokolwiek co przypomina ludzkie ciało! To znaczy obiekt operacji... - poprawił się.

- Cokolwiek?

- Dokładnie!

- No dobrze, a co potem?

- Potem pan wypowiada te słowa - chłopak wskazał na krótki wierszyk na ostatniej stronie notesu - podpala pan wszystko tymi zapałkami (są święcone, korzystanie ze zwykłych jest turbo niebezpieczne) i czeka do świtu... Ah tak! Proszę cały proces zacząć równo o dwunastej!

- Proces gotowania wywaru czy smarowania czoła? - chciał się upewnić mężczyzna.

- Nie wiem, kurczę - nastolatek wzruszył ramionami. - Tyle było napisane na stronie.

- Eh, użylibyście czasem rozumu, a nie tylko internetu! - chłopak się wyraźnie zmieszał. - Dziękuję tak czy siak - Janusz sięgnął po portfel. Chłopak na jednym spotkaniu ze starszym panem zarobił pięćdziesiąt złotych. Jego koleżanki potrafiłyby pewnie zarobić więcej, pomyślał z szelmowskim uśmiechem.

Młodzieniec obrócił się na pięcie, a Janusz odszedł w swoją stronę. Czeka go niemała zagwozdka. Skąd wziąć ciało, w które mógłby wtoczyć ducha, tego kogo chce wskrzesić?

Czekała go długa droga do domu, więc mnóstwo czasu na przemyślenia. Mężczyzna wbił wzrok w żółtawe światła miasta, przebiegające za szybą tramwaju.

O tej porze współpasażerów było niewiele i były to niezbyt interesujące persony. Jakaś młodzież gwałciła uszy wszystkim wokół swoimi krzykami i piskami wydostającymi się z ich przenośnego głośnika, które nad wyrost nazywali "muzyką". Bezdomna kobieta drzemiąca na wypłowiałym krześle roztaczała wokół siebie taki fetor, że Janusz poczuł jak szczypią go oczy. Jednak najgorszy był on.

Typowy menel. Żul. Kloszard. Menda społeczna. Wrzód na zdrowym organizmie społeczeństwa. Odpad z wielkiej loterii ludzkiego szczęścia. Cień wraka człowieka. Zamroczony napojami z procentami i dawno porzuconymi marzeniami o lepszym żywocie. Facjata nie skażona niebezpiecznym procesem myślenia.

Zataczał się w niemal tanecznej delirce. Janusz poprawił wąs i uniósł głowę wysoko. Po prostu go zignoruje. Problemy czasem znikają gdy się je ignoruje. Niestety nie jest tak z problemem ciała. Co jest łatwo dostępne, praktyczne, nie budzące zgorszenia i ulepione na kształt ludzkiej sylwetki?

Janusz czuł jak jego mózg paruje. A może to był po prostu gorący od gorzały oddech tego delikwenta.

- Ciplej się robi co nie?! - zagadał wyżej wymieniony śmieć społeczny. - Wioooooosna się robi!

- Taa - mruknął wąsacz niechętnie.

A do czego mi ta wiosna?! Gówno wychodzi spod śniegu, ptaki drą dzioby, a bachory topią tę durną Marzannę...

Janusza ogarnęło niezwykłe szczęście. Chyba znalazł rozwiązanie.

Ozjasz vs Akwarelista: Ostateczne starcieWhere stories live. Discover now