Rozdział 18

925 58 9
                                    


Rodzice lub dalsza rodzina uczniów zjeżdżali się raz na trzy miesiące, aby spotkać się ze swoimi pociechami. Miejscem spotkania była z reguły stołówka, czasem w porach letnich organizowano piknik na boisku.

Gwar panujący w pomieszczeniu nie przeszkadzał Silvie w lekturze. Z ciekawością pochłaniała kolejne linijki tekstu, rozważała każde słowo, wertowała kolejne strony z nabożną czcią.

Głośny śmiech rozproszył ją na chwilę. Uniosła wzrok znad książki, patrząc przelotnie na przyjaciół.

Ethan i mała Maya śmiali się wesoło w towarzystwie dwóch starszych osób, ich dziadków. Rosalie z zaciekawieniem wysłuchiwała opowieści wysokiego bruneta — jej kuzyna, który przyjechał wraz z jej rodzicami. Anastasia rozmawiała o czymś żywo z dziadkiem, byłym wojskowym. Mike przekomarzał się ze starszymi braćmi, trzymając na kolanach młodszą siostrę. Wszyscy tworzyli uroczy obrazek.

Tylko Morgana i Nathan siedzieli samotnie. Chłopak zapatrzony był w telefon, a dziewczyna nerwowo skubała rąbek spódnicy, smutek zionął z jej oczu.

Grymas wstąpił na twarz białowłosej. Ten dureń Stark znów nie pojawił się na zebraniu. I o ile w przypadku Nathana było jej to obojętne (a nawet skrycie cieszyło), to w przypadku Morgany wzbudzało żal i gorycz.

Lazurowooka już miała wstać i dosiąść się do współlokatorki, gdy nagle zatrzymał ją cichy głos z lekką chrypą, który rozpoznałaby wszędzie.

— Silva.

— Ojcze — przywitała rodziciela chłodno.

Nie miała ochoty rozmawiać z nim w tamtym momencie.

— Czy moglibyśmy porozmawiać? — spytał.

— Chyba nie mamy o czym — rzekła chłodno, chowając książkę do płóciennej torby.

— Mamy — jego głos stwardniał mimowolnie.

Był to jedyny sposób, by przekonać dziewczynę do chociaż kilkuminutowej konwersacji.

— Chodźmy zatem — skinęła na niego głową, po czym wyszła, prowadząc byłego syna Hydry do ogrodu.

Przez chwilę spacerowali ścieżką w milczeniu.

— Stało się coś? — spytała w końcu, przełamując ciszę, która zaległa między nimi.

— Powiedz mi... — zaczął odrobinę niepewnie z westchnięciem. — Co mam zrobić? Cóż uczynić, byś przestała mnie tak nienawidzić? Co zrobić, abyś mi wybaczyła?

— To...trudne pytanie — przyznała zakłopotana.

Co miała mu powiedzieć? Że być może nie będzie w stanie mu wybaczyć? Że rana w jej sercu jest tak głęboka, że prawdopodobnie nie będzie w stanie się zagoić?

— Córko... — zaczął niepewnie. Na te kilka chwil zrzucił maskę obojętności, ukazując swój ból. — Chcę być dla ciebie kimś, kim nie byłem przez wiele lat. Twoim powiernikiem i oparciem. Ojcem. Rodziną.

— Jak chcesz to zrobić? Kiedy tylko na ciebie patrzę, widzę TEN dzień — podkreśliła przed ostatni wyraz, pozwalając sobie na żal w tonie głosu.

— Silva...

— Czasem zastanawiam się, dlaczego to ona zginęła, a nie ja — dodała gorzko.

Ta rozmowa była trudna. Rozdrapywała rany na duszy, przywoływała w pamięci drastyczne wydarzenia.

James?. Niemalże słyszała zlękniony ton głosu matki, gdy ta zauważyła swojego męża mierzącego do niej z broni. W jej oczach majaczył strach, miłość i rozpacz.

Tato?. Doskonale pamiętała, jak przebudziła się w nocy i zamarła, widząc rozgrywający się przed nią horror.

Bucky, proszę. To nie jesteś ty, błagała go Catherine

Tato nie!, podniosła ton głosu przerażona Silva, podświadomie wiedząc, co się zaraz stanie.

Kocham was. Szept matki pogodzonej z losem wypełniał zakamarki jej umysłu.

Potem był głośny huk.

Padł strzał.

Białe włosy Catherine Barnes zabarwiły się szkarłatem, a jej martwe oczy utkwiły spojrzenie w jednym punkcie.

Nie! Mamo! Mamusiu! Otwórz oczy!, błagała płacząc i zawodząc nad jej ciałem. Czuła, że jej dusza i serce pękały za miliony kawałków, krwawiąc obcicie.

Pamiętała zimne spojrzenie ojca, gdy oderwał ją od ciała umiłowanej rodzicielki i zniósł do p i e k ł a. Do Hydry.

— Promyczku... — z letargu wyrwał ją błagalny głos Barnesa.

— Dwunastego lutego dostałeś rozkaz zabicia mej matki, a twej żony. Próbuję ciągle Cię usprawiedliwić, ale... to za bardzo boli — wyznała z trudem, czując palące łzy pod powiekami.

To prawda. Próbowała, tyle razy próbowała... Tłumaczyła sobie, że to nie był on, był zaprogramowany, ale... nie potrafiła mu tego darować.

— Nie chciałem. Kochałem Catherine ponad życie. Każdego dnia, kiedy widzę swoje odbicie w lustrze, widzę w nim potwora, który zamordował ukochaną i zranił córkę — spuścił wzrok, wbijając go w ziemię.

— Dość. Nie mów już nic więcej, ojcze — poprosiła go, obejmując się ramionami. — Nie jestem w stanie tego wysłuchać. Wybacz.

— Silva... — chciał do niej podejść, zamknąć w uścisku, ale...

— Nic nie obiecuję — cofnęła się gwałtownie kilka kroków. — Ale... spróbuję. Nic więcej nie mogę ci obiecać — powiedziała, po czym odwróciła się i szybkim krokiem odeszła w stronę szkoły.

— Dziękuję — wyszeptał, lecz ona nie usłyszała tych słów.

Była już w szkole, wparowując do pokoju i rzucając się na łóżko, ledwie powstrzymując szloch.

— Nie przejmuj się — odezwała się z drugiego końca pokoju Morgana, mając twarz w poduszce. — Nie tylko twój ojciec jest do bani.

Leżały tak do wieczora, milcząc jak zaklęte. Zjadły tylko kolację, zagrały w scrabble (dopiero wtedy ich humor powrócił na właściwe tory) i ułożyły się do snu.

Tamtego dnia ich więź stała się jeszcze mocniejsza.






Angel From Heaven HellOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz