×
Był szósty lipca dwa tysiące dziewiątego roku, a życie wydawało się Ashtonowi proste. Szczególnie kiedy siedział w salonie swojego domu, z najlepszym przyjacielem i najnowszym albumem Green Day grającym w tle. Calum początkowo opierał się przed puszczeniem muzyki po jedenastej w nocy, ale Ashton miał szczególny dar namawiania młodszego chłopaka do wszystkich swoich pomysłów. Szczególnie tych głupich.
W końcu mogli robić co chcieli, matka Irwina pracowała wtedy na nocną zmianę, a jego rodzeństwo nocowało u babci.
Ashton następnego dnia kończył piętnaście lat, więc teoretycznie wchodził w wiek, w którym potajemnie wymyka się na nielegalne zabawy, jednak on osobiście wolał spędzić całe wakacje z Calumem. A potem cały rok szkolny. Najlepiej by było gdyby mogli spędzić ze sobą całe życie, jednak Ashton wiedział, że nie będzie to możliwe. A wszystko dzięki jakże wspaniałemu systemowi bratnich dusz, który z góry narzucał partnera na resztę życia i zdecydowanie wykluczał relacje między nie–bratnimi duszami.
Była za pięć północ, co oznaczało, że za pięć minut dwójka przyjaciół dowie się jakie będą pierwsze słowa, które wypowie do Irwina jego bratnia dusza. Postanowili, że koniecznie muszą zobaczyć moment pojawienia się tatuażu i warto zarwać dla tego noc. Calum tak czy siak chorował na bezsenność, więc jedna nieprzespana noc w tą czy tamtą nie robiła mu różnicy.
Wybiła północ, a wraz z pierwszymi nutami Restless Heart Syndrome na nadgarstku starszego chłopaka zaczęły pojawiać się litery. Nastolatkowie wstrzymali oddechy, żeby zaraz szybko je wypuścić.
Calum jeszcze raz przeczytał zdanie, chcąc upewnić się czy dobrze wszystko zrozumiał. Później zaczął się histerycznie śmiać, a kiedy zobaczył wyraz twarzy swojego przyjaciela, dosłownie rozpłakał się ze śmiechu.
— Michael nie da ci żyć — wysapał próbując złapać oddech. Znowu przebiegł wzrokiem po literach — JA nie dam ci żyć. — Wrócił do zwijania się na podłodze ze śmiechu.
Ashton właściwie nie wiedział, czy powinien do niego dołączyć, czy raczej się rozpłakać.
Przypomniał sobie tatuaż swojej mamy, „Te róże są prawie tak samo piękne jak ty”. Albo te rodziców Caluma; „Jakim cudem twój uśmiech jest jaśniejszy od słońca” i „O mój Boże, mam najprzystojniejszą bratnią duszę na świecie”.
A co on dostał?
„Czy chcesz posłuchać mojego poematu o żółwiach”?!
Starał się tego nie okazać, ale był cholernie zawiedziony. I zły na swoją bratnią duszę. Nie po to czekał większość swojego życia na to jedno zdanie, żeby dostać to coś.
Duszący się Hood wcale nie polepszał sprawy.
Brunet zauważył niemrawą minę Ashtona i jego szklące się oczy, więc momentalnie przestał się śmiać i znalazł się tuż przy starszym.
— Hej, Ashy. Wszystko ok? — Niepewnie spojrzał na przyjaciela. Ashton był silny psychicznie, jednak bardzo łatwo było zranić jego uczucia. Bratnia dusza i cała sprawa z tatuażem były dosyć ważne w ich społeczeństwie, więc oczywistymi było, że ten Irwina nie przejdzie po szkole bez echa. Mulat delikatnie chwycił w obie dłonie jego twarz i nakierował ją tak, że patrzyli sobie prosto w oczy. Kciukiem otarł samotną łzę spływająca po policzku blondyna i uśmiechnął się pocieszająco. — Jeśli chcesz, to mogę zabrać Mali kilka bransoletek żeby to zasłonić. Ale naprawdę chciałbym być z tobą kiedy w końcu poznasz bratnią duszę, to będzie niesamowite. Kto w ogóle zaczyna rozmowę od wiersza o żółwiach?
— Poematu — wymruczał Ashton, starając się nie patrzeć zbyt głęboko w oczy swojego najlepszego przyjaciela. Miały najpiękniejszy odcień brązu jaki kiedykolwiek widział i ich widok nigdy mu się nie nudził, nawet po dziewięciu latach znajomości i widywania się z chłopakiem dzień w dzień.
Calum się roześmiał. Ashton uwielbiał jego śmiech równie mocno co oczy, był najpiękniejszym dźwiękiem na świecie. Irwin nie mógł dłużej powstrzymać delikatnego uśmiechu wkradającego mu się na usta.
— Wydawało mi się, że poemat i wiersz to to samo? — brunet westchnął przenosząc jedną dłoń na kręcone włosy przyjaciela i delikatnie je przeczesując. Nawinął jedno pasemko na palec i lekko je pociągnął, co wywołało krótkie piśnięcie starszego. Szturchnął przyjaciela w ramię, na co ten bez zastanowienia pociągnął ich na ziemię i mocno przytulił blondyna. Przez chwilę się wiercili, prowadząc niemy konflikt o to kto będzie dużą łyżeczką. W końcu skończyli spleceni w coś przypominające koszyczek, stykając się nosami i z ręką Caluma wciąż we włosach Ashtona. Starszy ściągnął z wersalki koc, którym zaraz ich przykrył.
Zasypiał na podłodze własnego salonu, w dniu swoich piętnastych urodzin, z ustawioną na powtarzanie płytą ulubionego zespołu i najważniejszą w jego życiu osobą w ramionach.
To był moment, w którym Ashton Irwin zrozumiał, że mógłby nawet mieć całą lewą rękę wytatuowaną dziwnymi propozycjami niedorobionych artystów, byleby nie musiał wiązać się z kimś, kogo nie znał.
Ale przede wszystkim dotarło do niego, że zakochuje się w Calumie i żadne siły wyższe nie są w stanie temu zapobiec.
I to go bolało. Ponieważ nie było szans, żeby wtulony w jego klatkę piersiową brunet był jego bratnią duszą.
Bolały uczucia jakie do niego żywił.
Bolała każda chwila, którą z nim spędzał, ale także te, w których go nie było.
Bolała wiedza, że nie zawsze będą razem.
Ashton chciał żeby ktoś po prostu zabrał od niego ten ból.
CZYTASZ
𝐫𝐞𝐬𝐭𝐥𝐞𝐬𝐬 𝐡𝐞𝐚𝐫𝐭 𝐬𝐲𝐧𝐝𝐫𝐨𝐦𝐞.
Fanfictionw świecie gdzie z góry narzucana jest bratnia dusza, miłość do caluma była dla ashtona niczym nielegalny narkotyk albo gdzie calum i ashton znają się prawie od zawsze i są praktycznie nierozłączni, a w piętnaste urodziny tego drugiego dołącza do nic...