7

137 17 27
                                    

Gdy szedłem do pracy, kawa była gorąca.

Gdybym miał wskazać dzień kiedy najbardziej potrzebowałem tego naturalnego energetyka, z całą pewnością odparłbym, że dzisiaj. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz spałem więcej niż 3 godziny. Czułem się jak wrak człowieka. Nie, ja z całą pewnością BYŁEM wrakiem człowieka. Byłem jak trup. Żywy trup.

Choć czy tą marną egzystencję naprawdę można było nazwać życiem?

Znów wróciłem myślami, kiedy dwa dni temu widziałem Cię po raz ostatni. Nie byłem w stanie wyrzucić Cię z pamięci. Podobnie jak Twojego syna. Widziałem go łącznie może przez jakieś góra trzydzieści sekund, a już zdołałem poczuć do niego niebywałą sympatię. Tego blondwłosego dziesięciolatka z niebieskimi oczami również nie dało się tak łatwo zapomnieć.

Chwila...

Blond włosy.

Niebieskie oczy.

Jasna karnacja.

Tamten facet, którego wtedy widziałem, nie mógł być jego ojcem. Dziecko może zupełnie inaczej wyglądać niż rodzic, ale nie aż tak.

Chłopiec ma dziesięć lat.

Na palcach, z niebywałym zdenerwowaniem i szokiem, zacząłem liczyć lata, następnie miesiące, a później tygodnie.

Wszystko się zgadzało.

Nie zwracając na nic uwagi, nie dbając o tragiczną ulewę jaka zalała całe Monachium czy o pracę, wsiadłem do samochodu i na GPSie wyświetliłem trasę do Hamburga. Po kilku godzinach byłem na miejscu. Pukałem raz, drugi, trzeci... Waliłem pięściami do drzwi, ale nikogo nie było w domu.

Pewnie każdy normalny człowiek odpuściłby i wrócił do domu, ale nie ja. Zresztą, ja nie miałem domu. Nie miałem do czego wracać. W tamtym momencie jedynym co mogłem zrobić była walka o lepszą przyszłość. O lepszy dom.

Nie miałem numeru Twojego telefonu, więc wykonanie połączenia nie wchodziło w grę. Mogłem tylko czekać pod drzwiami. Moknąć, czekać, moknąć.

Czas ciągnął się nieubłaganie. Miałem wrażenie, że spędziłem tam kilkanaście godzin, ale moje czekanie wreszcie dobiegło końca.

– Mogę w czymś pomóc? – Odezwał się ten sam facet, którego widziałem wtedy w oknie. Widziałem, że dość nieufnie na mnie patrzy, ale wyglądał na porządnego gościa.

– Szukam Viviane... – Odezwałem się dość nieśmiało. Ciepło uciekło z mojego ciała podobnie jak pewność siebie.

– Oh, przykro mi. Wyjechała dzisiaj rano do domu.

– Czyli to nie jest jej dom? – Zdziwiłem się.

– Nie, mój. – Mężczyzna stanowczo zaprzeczył. – Ja jestem jej bratem.

Boże, nigdy nie czułem większej ulgi.

– Mógłbym się z nią jakoś skontaktować?

Facet zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu, nie za bardzo sprawiając wrażenie ufnego wobec nieznajomych. Raczej popatrzył na mnie krzywo i nawet nie pokusił się o komentarz.

– Słuchaj... – Zacząłem. Słowa coraz pewniej wylatywały z moich ust. - Spieprzyłem sprawę. Naprawdę kurewsko spieprzyłem sprawę i muszę jak najszybciej to naprawić. Wiem, jak strasznie głupio to brzmi, jak słabo teraz wyglądam i że pewnie nikt by mi teraz nie zaufał, ale kocham Twoją siostrę. To miłość mojego życia. Muszę wszystko naprawić. Dlatego nie wyjdę stąd dopóki nie dasz mi jej numeru.

Wysłuchał mnie cierpliwie do końca, przez chwilę milczał, po czym wyciągnął dłoń w moim kierunku.

– Daj komórkę.

Bez wahania podałem mu mojego smartfona. On wyciągnął swojego i najwidoczniej przepisał Twój numer i zapisał w kontaktach mojego telefonu.

– Trzymaj. – Zdecydowanym ruchem wręcz wepchnął mi telefon do ręki. – I nie poddawaj się. Ona naprawdę Cię kocha.

Gdy tylko wróciłem do samochodu, od razu wybrałem Twój numer. Za drugim razem odebrałaś.

Allô ?

Wszędzie rozpoznałbym ten jej francuski akcent.

– Viviane! Błagam, nie rozłączaj się.

– Andreas? – W jej głosie było słychać niemałe zdumienie.

– Naprawdę, proszę, nie rozłączaj się. Popełniłem straszny błąd. Muszę do Ciebie przyjechać.

Jeszcze chyba nigdy tak szybko nie mówiłem.

– Ale, Andreas... To niemożliwe. Jestem w Lyonie, we Francji.

– To nie ma znaczenia. Dla ciebie pojadę choćby na koniec świata.

Gdy bookowałem bilety do Lyonu, kawa była zimna.

Cold Coffee || andreas wellingerWhere stories live. Discover now