6

153 17 47
                                    

[A/N]

Polecam przygotować chusteczki i czytać wraz z podkładem:

Kolejny jutro! ^^ Zbliżamy się do końca.

[A/N]


Gdy przyglądałem się falom na rzece, kawa była gorąca.

Kolejny zarobiony, nudny, męczący dzień. Kolejny dźwięk budzika, kolejny brzdęk kluczy, kolejny sygnał wiadomości, kolejny projekt w pracy, kolejny problem do rozwiązania... No i kolejny kubek kawy. Nawiasem mówiąc, kupiony zaraz po wyjściu z pracy i wypaleniu trzeciego dzisiaj papierosa.

Normalnie czym prędzej wsiadłbym do samochodu i pojechał do domu, ale czy to w ogóle miało jakikolwiek sens? Czy ten wolnostojący budynek można w ogóle było nazwać "domem"?

Nie pamiętam, kiedy ostatnio zebrało mnie na takie refleksje, ale wiem na pewno, że Ty byłaś ich powodem. Przez bite dziesięć lat nawet nie zwróciłbym uwagi na takie sprawy. Teraz jednak tego potrzebowałem. Musiałem przemyśleć kilka spraw. I miałem wrażenie, że musiałem wreszcie coś zmienić.

Poszedłem nad ten sam most, na którym ostatnio się widzieliśmy. Nie powiem, że tym razem okoliczności się poprawiły. Nic nie wydawało się nie mieć najmniejszego sensu.

Czy naprawdę takie życie było mi pisane? Czy tak właśnie miałem skończyć – zarobiony w pracy, z rozzłoszczoną wiecznie żoną i paczką szlugów w marynarce? Z przemęczeniem, kortyzolem i rakiem płuc? Niedostępny, niekochany, nieszczęśliwy...?

Całe życie mierzyłem wysoko, zresztą tak jak zawsze powtarzała mi mama. Walczyłem z każdą przeciwnością losu, wyznaczałem sobie cele, nie poddawałem się. Uparcie dążyłem do sukcesu. Co nagle się zmieniło? Od kiedy moje życie zostało wessane do czeluści niepowodzeń? Dlaczego nagle wszystko zaczęło się sypać – powoli, lecz nieustępliwie?

Jednak oprócz "wysokiego mierzenia", mama powtarzała zawsze, że to ja decyduję o moim losie. Wściekły mogłem być tylko i wyłącznie na siebie. Bo to nagle JA wszystko zmieniłem, JA zrobiłem z życia pasmo niepowodzeń i wreszcie to PRZEZE MNIE wszystko zaczęło się sypać.

Nie mogłem tak dłużej żyć.

Bo chociaż zepsułem sobie życie, popełniłem masę błędów i zawiodłem wielu ludzi, wciąż byłem skoczkiem narciarskim sprzed dziesięciu lat. Wciąż byłem Andreasem Wellingerem, który zawzięcie dąży do celu, pracuje na sukces, a gdy upadnie – podnosi się i wraca na szczyt. Pewne rzeczy po prostu się nie zmieniają.

Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo Cię potrzebowałem. Rzuciłem wszystko i po prostu pojechałem do Ciebie. Chciałem wszystko zmienić, chciałem, żeby było jak dawniej.


Wyszedłem z samochodu, stanąłem przed Twoim domem i już miałem pukać do drzwi, ale gdy zobaczyłem Cię w oknie, moje nastawienie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Siedziałaś na kanapie. Na kolanach trzymałaś jakiś zeszyt, a w ręce długopis. Obok Ciebie siedział mały chłopiec, na oko jakieś osiem, może dziewięć lat. Gdy odwrócił głowę, jego zadbane blond włosy opadły mu na czoło, a szeroki, promienny uśmiech był widoczny nawet zza okna. Ty też serdecznie się uśmiechnęłaś, najpierw do Twojego syna, a następnie do faceta, który przyniósł Wam obu po kubku herbaty. Miał ciemne włosy, rozbudowane barki, zgrabną sylwetkę i śniadą karnacje. A także najpiękniejszą kobietę na tym świecie.

Opuściłem dłoń, zacisnąłem zęby i wróciłem do auta. Siedziałem tak w zupełnym bezruchu, niezdolny do podjęcia żadnej akcji. Czego ja do cholery oczekiwałem? Że będziesz czekać na mnie do końca życia? Oczywiste było, że wyjdziesz za mąż i założysz rodzinę. Zasługiwałaś na kogoś, kto należycie Cię pokocha. Zasługiwałaś na szczęście.

Ale nie mogłem tak po prostu odejść.

Chęć porozmawiania z Tobą choć jeden, ostatni raz była silniejsza ode mnie. Coś ciągnęło mnie do Ciebie niczym niewidoczny magnes, tak jak pierwszego dnia, te dziesięć lat temu gdy się spotkaliśmy.

Wręcz zerwałem się z miejsca i szybko pobiegłem do drzwi, po czym w nie zapukałem, nie dając sobie czasu na zbędne przemyślenia. Nerwowo zagryzłem wargi i wsadziłem ręce do kieszeni, od środka się trzęsąc, aż w końcu otworzyłaś.

Przez krótką chwilę widziałem Twój piękny, szczery uśmiech i radosne iskierki w oczach, ale gdy tylko mnie zobaczyłaś, cała Twoja radość nagle gdzieś wyparowała. Spojrzałaś na mnie lekceważąco, a następnie wręcz warknęłaś:

– Co Ty tu robisz?

Było mi głupio. Cholernie głupio. Niepotrzebnie zapukałem. Niepotrzebnie przyjechałem. Przecież doskonale zdawałem sobie sprawę, że już ułożyłaś sobie życie beze mnie.

– Ja... Ja...

Próbowałem jakoś się wytłumaczyć, gdy nagle blondwłosy chłopczyk podbiegł do drzwi i złapał Cię za rękę.

Gdyby radość była osobą, wyglądałaby właśnie tak. Nie przejmował się, ani odrobinę, rozczochraną fryzurą, plamą na koszulce (zapewne z czekolady), ani niewielkim siniakiem na ramieniu. Jego twarz była tak pogodna i radosna, że mógłby tą radością obdzielić całe pół Hamburga i jeszcze pewnie by mu jej wystarczyło na kolejne 30 lat życia. Był jak promyk słońca – gdy tylko się pojawił, rozświetlał wszystko wokół niego.

– Mamo, mamo! Choć szybko, bo herbata wystygnie! – Ponaglał Cię. Nie mógł się doczekać kiedy do niego wrócisz, a iskierki tańczące w jego błękitnych oczach tylko to potwierdzały. – A co to za pan?

– Ten pan już wychodzi... – Spojrzałaś na mnie znacząco. – Nico, wejdź do środka, ja za chwilę przyjdę.

Chłopiec posłusznie wykonał Twoje polecenie, szybko znikając z mojego pola widzenia.

Na wspomnienie o nim, na moich wargach znów zagościł uśmiech.

– Jest cudowny. Ile ma lat? – Spytałem.

– Dwa tygodnie temu skończył dziesięć.

Uśmiechnąłem się raz jeszcze i pokiwałem głową, w zrozumieniu. Następnie wróciłem do auta, nawet się nie żegnając, bo doskonale wiedziałem, że tak naprawdę pożegnaliśmy się już bardzo dawno temu.

Usiadłem za kółkiem, ale jeszcze nie przekręcałem kluczyków w stacyjce. Oparłem dłonie na kierownicy i siedziałem w milczeniu bite kilka minut, aż nagle wszystkie emocje z ostatnich kilku dni, a raczej z kilku ostatnich lat, całkowicie na mnie spłynęły. Z moich ust wydostał się cichy szloch, który z każdą sekundą coraz bardziej narastał. Łzy płynęły po moich policzkach, szyi, koszulce, spodniach... Coś nagle we mnie pękło. I za nic w świecie nie chciało się poskładać.

To mógł być mój syn. To mogło być moje dziecko. Moje dziecko, które bym tak bardzo rozpieszczał, szanował, kochał... Tak bardzo potrzebowałem syna. Tak bardzo potrzebowałem Ciebie. Tak wielki błąd wtedy zrobiłem, gdy Cię zostawiłem, te całe dziesięć lat temu. Tak bardzo, kurewsko tego żałowałem. Ale o życiu wiedziałem jedno – za błędy z przeszłości się płaci.

Czasami więcej, niż bylibyśmy w stanie.

Nie musiałem nawet dotykać kubka, aby wiedzieć, że kawa od dawna była zimna.

Cold Coffee || andreas wellingerWhere stories live. Discover now