14. Emilia Szelest "Jesteś mną"

87 7 0
                                    

Osiedle, jakich wiele. W mieście, którego nazwy nie warto wspominać. Jak wszystko w tym kraju zapomniane przez Boga. Do tego z nieba pada pieprzony śnieg! Nienawidzę śniegu. Co ja mówię?! Nienawidzę zimy! Breja pod nogami, którą inni nazywają cudownym puszkiem, sprawia, że moje buty są przemoczone. Cudowny puszek! Też mi, kurwa, cudo.

Spoglądam w dół na swoje buty. Chodzę w nich już trzecią zimę. Są wysłużone, nie ma się co dziwić, że przemakają, chociaż ja wolę to zwalić na pieprzony puszek, który przy tej temperaturze zamienia się w błotnistą breję. Wstrząsa mną silniejszy podmuch wiatru. Nie zabrałam dzisiaj czapki, a kaptur spada mi z głowy przy każdym powiewie. Świetnie. Jutro mam pewny ból głowy. W dodatku jest luty! Idzie luty, szykuj buty, mówi stare przysłowie... Kolejny absurd. Jak szykować buty za najniższą krajową, która ledwie wystarcza na rachunki i jedzenie, a cena butów na zimę jest absurdalnie wysoka?

Wzdycham niesiona porywami wiatru. Jakby tego było mało, dzisiaj są walentynki. Święto zakochanych. Na samą myśl flaki mi się przewracają. Nie dość, że od kilku tygodni wystawy i bilbordy w całym mieście o tym krzyczą, to dzisiaj ludzie latają jak w amoku. Trzeba kupić kwiaty! Trzeba kupić prezent! Zamówić stolik w restauracji!

– Kurwa! – klnę pod nosem, bo w zamyśleniu wpadłam po kostkę do mroźnej brei. Do wieczora noga mi pewnie odmarznie. Rozglądam się na boki. Ludzie spoglądają na mnie z konsternacją i obrzydzeniem. Bo jak to tak? Że nie cieszę się i nie rzygam serduszkami? Przecież są walentynki! Spoglądam w górę na jeden z bilbordów znajdujących się niedaleko galerii handlowej, w której pracuję. Cytata blondynka prezentuje jakąś drogą bieliznę. No tak! W końcu w to święto należy ubrać się w ładne opakowanie i podać facetowi na talerzu jak tania prostytutka. Inaczej nie weźmie. Bo w rozmazanym makijażu i flanelowych spodniach od piżamy jesteś anty, a przecież są, kurwa, pieprzone walentynki!

Zastanawiacie się pewnie, dlaczego poziom mojej frustracji jest tak wielki? Otóż nie lubię tego dnia. To nie jest święto zakochanych. To święto zakłamanych! Od roku pracuję w sklepie z biżuterią i od tego czasu obserwuję ludzi. Kupują drogie prezenty, a przy tym wszystkim nie są uczciwi sami z sobą. Przewijają się tu różni ludzie, a najdroższe prezenty kupują księża. Zdarzają się również panowie, którzy kupują podwójne prezenty. Pod otoczką „kocham moją żonę", tak naprawdę mijają się z prawdą, bo ten tańszy kupują dla żony, a droższy dla kochanki.. Powiem wam, że kolczyki z diamentami mogą nam dać jasne określenie wartości człowieka. Mam wrażenie, że tacy mężczyźni cierpią na rozdwojenie jaźni. Żonie kupują broszkę, ewentualnie cienką srebrną bransoletkę bez kamyków. W końcu żonę mają na co dzień. W kółko gotuje te same obiady, zajmuje się dziećmi, chodzi do pracy i za często powtarza, że jest zmęczona. W dodatku seks już nie ten sam... Podstawa! Koniec końców wszystko zaczyna się od dupy i na dupie się kończy! No i ten sam pan kochance kupuje diamentowe kolczyki. Dlaczego? Bo zawsze jest piękna i pachnąca, bo ma dla niego czas, bo jak gotuje, to coś wykwintnego, a jak zabiera ją do restauracji (oczywiście w innym mieście – delegacje i te sprawy), to jest dumny, mając u boku kobietę, która wygląda! A do tego wszystkiego ten boski cud natury dobrze obciąga, a jeszcze lepiej daje dupy! Sami oceńcie, komu kupilibyście diamentowe kolczyki, a komu srebrną bransoletkę?

Gdy wchodzę na stoisko, koleżanki rzucają mi zdenerwowane spojrzenia. Jestem spóźniona. Nie pierwszy raz. Idę się przebrać w beznadziejną sukienkę, którą podarowała nam sieć sklepów, w której pracuje. Właściwie to mój ostatni dzień w tym miejscu. Nienawidzę tego miasta, a jeszcze bardziej mojej pracy. Wiem, że w nowym miejscu czeka na mnie coś lepszego. Może bardziej ekscytującego.

Wciągam głęboki oddech i wysilam się na uśmiech. Muszę przetrwać ostatnie osiem godzin i będę wolna. Staję za ladą, zwalniając koleżankę, która miała mieć przerwę, i zachęcająco kiwam głową na kolejnego klienta. Patrzy na mnie z wahaniem. Wolałby, żeby obsługiwała go moja poprzedniczka. Piękna blondynka w dopasowanej czerwonej kiecce. Tymczasem jestem ja. Czarnowłosa, z ostrym makijażem i karminowymi ustami. Powinnam mu się podobać. W sukience, jaką zakupił nam sklep, w dodatku z moimi kolczykami w wardze i brwi, wyglądam jak fanka sado-maso.

– Zapraszam – mówię zachęcająco, a mężczyzna podchodzi z wahaniem. – Dziewczyna, żona, kochanka? – Mrugam zalotnie, a ten bezczelny facet wgapia się w mój dekolt. Musiałam dzisiaj założyć push-upy. Na co dzień wolę swój naturalny biust, ale mam dość małe cycki i nie przyciągają one klientów.

– Słucham? – pyta, gdy powtarzam pytanie.

– Dla kogo będzie prezent?

– Dla mamy – mówi, czerwieniąc się lekko. Spod czapki wystaje mu kępka rudych włosów. Mrużę oczy. Dla mamy, kurwa! Drodzy Państwo! Ten pan wysoko uplasował się w dzisiejszym rankingu! Mam ochotę zapytać, czyjej mamy, ale daruję sobie. Mężczyzna jest wystarczająco zmieszany.

– No cóż. To co dla tej mamy? – pytam i wskazuję elegancką parę kolczyków.

Kiedy kończę go obsługiwać, patrzę, jak odchodzi. Modlę się w duchu, by ten rudy skurwiel nie dymał własnej matki. Nie wiem dlaczego, ale wydał mi się dość obrzydliwym typem, który mógłby być do tego zdolny. Nie potrafię nic poradzić na przeczucia, które mi towarzyszą, gdy spoglądam na ludzi. Czasami są one pewniejsze, innym razem to po prostu myśli, które nie mają odzwierciedlenia w rzeczywistości.

Kiedy tak rozmyślam, w tej właśnie chwili czuję się ściągnięta czyimś spojrzeniem. Zerkam w lewo. Nieopodal wejścia stoi mężczyzna i przypatrując się mojej osobie, uśmiecha się ironicznie, unosząc jedynie prawy kącik ust. Znam go. To znaczy tak mi się wydaje. Spoglądamy na siebie przez sekundy, aż w końcu on mruga, zasłaniając powiekami oczy, i naciąga na głowę kaptur czarnej bluzy.

– Hej, zastąpisz mnie? Idę zapalić... – Zanim doczekam się odpowiedzi koleżanki, opuszczam sklep i rozglądam się za nieznajomym.

Wydaje mi się, że już wcześniej go widziałam w okolicach mojego bloku. Nie rozumiem, dlaczego tak na mnie patrzył, jakby wiedział o czymś, czego ja sama nie jestem świadoma. Patrzę, jak znika za drzwiami prowadzącymi na klatkę schodową i biegnę w tamtą stronę. Wypadam przez drzwi i widzę jego kaptur podskakujący na schodach, gdy pędzi w dół.

– Hej! – krzyczę, przechylając się przez barierkę. – Poczekaj! – przeklinając baleriny, jakie nam dali w firmie, ześlizguję się po schodach w jego kierunku. Z ulgą zauważam, że przystanął na półpiętrze.

Kiedy staję na wprost niego, obserwuję, jak jego wzrok zsuwa się po moim ciele.

– Ty mieszkasz w moim bloku! Znam cię – mówię, gdy nasze spojrzenia się spotykają.

I znów ten tajemniczy uśmieszek wypływa na jego usta.

– Eureka – odpowiada prawie szeptem.

Nie zrozumcie mnie źle. Nie mam w zwyczaju biegać za facetami. Po prostu jego spojrzenie mnie do siebie przyciągnęło. Znałam go z widzenia. Właściwie to czasami się go obawiałam, gdy wracałam po zmroku do domu i przypadkiem go mijałam. Przypomina psychopatę, ale dzisiaj tak naprawdę miałam okazję zobaczyć jego twarz w całej okazałości. Lewy kącik ust uniósł się w tajemniczym uśmiechu. Właściwie to nawet można go uznać za przystojnego. Ma ciemne, krótkie włosy, zgrabny nos, oczy w kolorze piasku, przytykane zielenią, i niezwykle pięknie wykrojone usta. Nie są mega pełne. Może dolna warga jest trochę pełniejsza od górnej. Nadaje mu to trochę naburmuszonego wyglądu. W jego postawie czai się gniew, porównywalny z tym, który sama czuję w sobie.

Dopóki Śmierć Nas Nie Rozłączy - Antologia ( Premiera: 14 luty 2020r.)Where stories live. Discover now