Epilog

1.5K 60 29
                                    

     Od bitwy i koronacji na zamku Ker-Paravel minął już ponad rok.

     Gdy tylko weszliśmy odświętnie ubrani do ogromnej sali tronowej, natychmiast rzuciłam się na szyję mojej mamy, która zgodnie z obietnicą czekała wraz z Aslanem przy czterech pozłacanych tronach. Nie dbałam o to, czy moja szkarłatna suknia się pogniecie. Liczyła się tylko moja mama.

     Wciąż pamiętam moją niepisanie wielką radość, gdy Łucja, Edmund, Zuzanna i Piotr zasiedli na tronach w koronach na głowach, zostając Królami i Królowymi Narnii.

 Moja chwila chwały nastąpiła zaraz po tym, jak stanęłam obok tronu Piotra, a Aslan ogłosił mnie oficjalnie Strażniczką Narnii. Duma rozpierała mnie od środka, gdy tłum zebrany w sali tronowej skandował moje imię.

     Jednak moja radość bardzo szybko dobiegła końca. Zaraz po uroczystości Aslan i Margaret oświadczyli, że nie mogą zostać dłużej w Narnii. Próbowałam przekonać moją mamę do zmiany decyzji, jednak ona była nieugięta. Ze łzami w oczach mówiłam, że bez niej z pewnością nie dam sobie rady. Wtedy ona przytuliła mnie mocno i wręczyła swój pamiętnik. Ten sam, który zostawiłam w domu dziadka.

"Kochanie, zaufaj sile róży. Postępuj zgodnie z głosem serca i nigdy się nie poddawaj. Jestem pewna, że będziesz chroniła mieszkańców Narnii jeszcze lepiej ode mnie. Pamiętaj, że zawsze będę z tobą". To były jej ostatnie słowa, jakie dane mi było usłyszeć. Raz na zawsze opuściła Narnię, by już nigdy do niej nie powrócić.

     Aslan, widząc nasze zapłakane twarze, roześmiał się cicho i obiecał, że wkrótce wróci.

Następnie dołączył do Margaret i nikt tak naprawdę nie wiedział, dokąd się udali.

                                                                               ***

     Z zamyślenia wyrwało mnie ciche pukanie do drzwi. Podniosłam się z bujanego fotela i w progu ujrzałam uśmiechniętego Piotra. Ostatnio codziennie odwiedzał moją małą chatkę w lesie. Potrafiłam spędzać z nim całe długie dnie, od wschodu do zachodu słońca, nigdy się przy nim nie nudząc. Staliśmy się sobie bliżsi niż kiedykolwiek wcześniej.

- Cześć, Adelaine. Masz ochotę na spacer? - Uśmiechnął się szeroko, ukazując w policzkach urocze dołeczki.

Pokiwałam głową i odwzajemniłam uśmiech, zamykając za sobą drzwi.

     Gdy tylko znaleźliśmy się pod osłoną wysokich drzew, Piotr westchnął przeciągle i poczułam, jak cały się spiął. Coś było nie tak.

- Piotr, o co chodzi? - spytałam, usiłując znaleźć odpowiedź w jego smutnej twarzy

- Wczoraj wieczorem znaleźliśmy wejście do szafy. - Spojrzałam na niego, nic z tego nie rozumiejąc. - Adelaine, nasz czas dobiega końca. Musimy wrócić do domu, tam jest nasze miejsce.

     Przystanęłam i przytrzymałam się pobliskiego drzewa, gdy poczułam, jak ziemia ucieka mi spod stóp. Co on wygaduje?

- Ale... Przecież wiesz, że złożyłam obietnicę i nie mogę wrócić do domu. Moje miejsce jest tutaj. - Łzy zapiekły mnie pod powiekami i pierwsze krople spłynęły po moich policzkach.

- Wiem, Adelaine. Wiem - odrzekł tylko

     Jego delikatne palce starły z mojej twarzy łzy, zatrzymując się na moim podbródku. Uniósł do góry moją głową, a ja przestałam na chwilę oddychać. Wiedziałam, że za kilka sekund mnie pocałuje. Zamknęłam oczy i poczułam na wargach miękkie usta Piotra. Całował mnie delikatnie, z czułością, a ja natychmiast oddałam pocałunek, zarzucając mu ręce na szyję i zanurzając palce w jego jasnych włosach.

     Podejrzewam, że moglibyśmy się całować i smakować bez końca, gdyby tylko rodzeństwo Piotra nam w tym nie przeszkodziło.

     Oderwaliśmy się od siebie gwałtownie, gdy obok nas rozległy się jęki dezaprobaty i głośne chrząknięcia.

Zuzanna, Edmund i Łucja wpatrywali się w nas szeroko otwartymi oczami, kręcąc z niedowierzaniem głowami.

- Wybaczcie, że wam przeszkodziliśmy, ale... - Zaczęła Zuzanna.

- Przyszliśmy się pożegnać. - Dokończył za nią Edmund.

     Wtedy dotarło do mnie, że Piotr mówił o powrocie do domu całkowicie poważnie.

Łucja podbiegła do mnie, wtulając się w moje szczupłe ciało. Objęłam ją mocno i rozpłakałam się, mocząc jej zieloną suknię.

- Będę bardzo tęsknić, Adelaine - szlochała dziewczynka w moje włosy

- Ja też, Łusiu. Ale pamiętaj, musisz być dzielna. Jestem pewna, że wkrótce się spotkamy - powiedziałam, gdy Łucja z ociąganiem odsunęła się ode mnie i podeszła do Piotra.

     Następnie w czułym uścisku zamknęła mnie Zuzanna, która również płakała. Wręczyła mi wtedy róg z kości słoniowej i powiedziała, że gdyby działo się cokolwiek złego, mam w niego zadąć ile tylko sił w płucach.

     Aslan oznajmił jej kiedyś, że gdy się użyje tego rogu, magia zaklęta w tym niewielkim przedmiocie sprowadzi pomoc i ratunek.

     Na końcu nadeszła kolej na Edmunda. Choć chłopak usiłował ukryć łzy cisnące mu się do oczu, drżący podbródek zdradził silne emocje targające Edmunda.

Uścisnęliśmy się mocno i bez słów przebaczyliśmy sobie ponownie wszystkie błędy i krzywdy przeszłości.

- Cóż, teraz zostawimy was samych. Spotkamy się pod latarnią, Piotrze - wychrypiała Zuzanna i wraz z młodszym rodzeństwem po raz ostatni pomachali mi na pożegnanie i odwrócili się do nas plecami, zagłębiając się w pogrążony w ciszy las.

     Gdy tylko zostałam z Piotrem sam na sam, rozkleiłam się całkowicie. Szlochałam gwałtownie, nie mogąc zaczerpnąć tchu. Piotr objął mnie ramionami i przycisnął do piersi, upierając brodę na czubku mojej głowy. Szeptał uspokajająco do mojego ucha, ja jednak wtuliłam twarz w jego szyję i wciągnęłam w nozdrza jego zapach, wciąż płacząc.

     Nie mam pojęcia, ile czasu tak staliśmy, wtuleni w siebie i pogrążeni w ciszy. Kiedy się od niego odsunęłam, on natychmiast złożył na moich ustach czuły pocałunek, a ja jęknęłam cicho w odpowiedzi.

- Nie płacz, Adelaine. Pewnego dnia wrócę do ciebie i twojej srebrnej róży. Wtedy już zawsze będziemy razem...

- Dobrze wiesz, że to się nigdy nie stanie. Wieczność nie istnieje - przerwałam mu drżącym głosem - Żegnaj, Piotrze. Nie zapomnij o mnie.

- Wrócę, obiecuję - zapewniał mnie gorączkowo - Kocham cię, Adelaine. Już zawsze będę cię kochał.

- Ja ciebie też kocham, Piotrze.

     Pocałował mnie po raz ostatni, a potem odwrócił się plecami i ruszył przed siebie. Widziałam, jak walczył sam ze sobą, żeby się nie odwrócić. On jednak twardo szedł do przodu, aż w końcu zniknął z mojego pola widzenia.

     Nagle coś zaszeleściło cicho tuż obok moich stóp. Zaintrygowana pochyliłam się nad ziemią, a wtedy przede mną pojawiła się biała, cudowna róża. Pomimo smutku ściskającego mi serce, uśmiechnęłam się na widok kwiatu. Delikatnie dotknęłam opuszkami palców białych płatków, a wtedy przed oczami stanęły mi słowa wiersza, który napisała moja mama na pierwszej stronie swojego pamiętnika.

     Westchnęłam cicho i usiadłam pod drzewem, rozkoszując się kojącą ciszą.

- Dam sobie radę, mamo - wyszeptałam do róży, a wtedy ta w odpowiedzi drgnęła lekko

     Dopiero pod osłoną nocy udałam się do chatki, by odpocząć przed zbliżającym się nowym, ekscytującym dniem.

I'll be back [Piotr Pevensie] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz